Rewatch #2 - Zielona mila - Cayack - 12 maja 2011

Rewatch #2 - Zielona mila

Zapraszam na kolejny odcinek cyklu Rewatch, a w nim kolejny film z 1999 roku. Jednak jakże inny, od poprzedniego (Matrix). Tym razem na tapetę wziąłem Zieloną milę. Na wstępie muszę się przyznać, że nie znam książki Stephena Kinga, toteż nie będę uskuteczniał analizy porównawczej między oryginałem a jego ekranizacją. Poniższy tekst będzie zatem opinią osoby oceniającej film jako dzieło osobne, bez odwoływania się do tego, czy to lepszy, czy gorszy produkt od pierwowzoru. To z kolei będziecie mogli zrobić Wy, biorąc udział w zamieszczonej ankiecie, do czego gorąco zachęcam.

Zielona mila to film bardzo doceniany w Polsce (piąte miejsce na Filmwebie, jednak na IMDB już 77). Czy słusznie? Generalnie tak. Przynajmniej w moim odczuciu. Składa się na to kilka rzeczy, które opiszę poniżej. Uwaga: ideą tego cyklu jest powrót do filmów, które już wielu z nas widziało, dlatego możecie się natknąć na spoilery.

Historia przedstawiona jest w formie opowieści snutej przez Paula Edgecomba, który w „podeszłym” wieku jest rezydentem domu spokojnej starości. Gdy spojrzymy na obecny wygląd Paula, który wspomina, że nie opowiadał o tym od 60 lat, to już wiemy, że coś jest nie tak. Akcja przenosi się do 1935 roku, gdzie pewnego dnia do więzienia przybywa nowy, bardzo wyjątkowy więzień…

Paul Edgecomb ma wątpliwości co do winy Johna.

Jednak dość już o tym, nie będę streszczał fabuły. Pokuszę się jednak o napisanie o kilku scenach. Film wydawał się być czymś zupełnie innym do momentu uleczenia Paula przez Johna. Żarzące się żarówki, światło, a na koniec wylatujące owady(?) z ust Murzyna. No cóż, oglądając Zieloną Milę po raz pierwszy zupełnie się tego nie spodziewałem. Teraz mogę tylko zastanawiać się, jakby wyglądała ta historia bez cudów i magicznych mocy Johna, czy przypadkiem nie byłby to obraz lepszy. Jednak nie ma to większego sensu, bo ponad połowa filmu wyglądałaby wtedy zupełnie inaczej, inaczej też patrzylibyśmy na rozwój wypadków, niektórych zachowań bohaterów także nie moglibyśmy uświadczyć. Najbardziej zapadająca scena to z kolei egzekucja Dela. Niepotrzebne okrucieństwo przy wykonywaniu wyroku, czego efektem były długie cierpienia i spopielenie ciała skazanego, może nasuwać pytania nad zasadnością kary śmierci, ale przede wszystkim nad sposobami jej wykonywania.

Co za typ...

Pierwsza gwiazda filmu – Tom Hanks. Czy na pewno? No właśnie nie do końca. Zagrał na pewno bardzo ok (choć sporo ról miał lepszych, a moim faworytem w jego wykonaniu wciąż pozostaje Forrest Gump), jednak moim zdaniem został przyćmiony przez dwóch innych aktorów. Pierwszym z nich, co nie powinno dziwić, jest Michael Clarke Duncan. Za swoją życiową rolę Johna Coffeya zgarnął statuetkę Saturna, a także był nominowany do Oscara i Złotego Globu. Postać ta ujmuje sposobem patrzenia na świat, osobowością, która tak kontrastuje z aparycją Johna i zarzutem, pod jakim został skazany na karę śmierci. Drugim bohaterem jest Doug Hutchison. Grana przez niego postać Percy’ego Wetmore’a była tak wkurzająca jak mało która, a o to zapewne chodziło, więc za tę rolę należą się Hutchisonowi duże brawa. Menda to pierwsze słowo jakie mi przyszło do głowy na myśl o tej postaci, a na pewno wiele innych - w tym bardziej dosadnych – do niej pasuje.

Ciekawe jest to, że choć Zielona mila to jakby nie było dramat, znalazły się tu jednak momenty rozprężenia, gdzie niejednokrotnie się uśmiechałem. Mowa tu przede wszystkim o polowaniu na myszkę, w którym z werblami w tle brało udział trzech dorosłych facetów. Podobnie z jej sztuczkami cyrkowymi, czy pewnym epizodem w którym "nie popisał się" Percy.

Winą za którą John został skazany na śmierć, było to, że chcąc pomóc znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. No i był Murzynem...

Małą rysą na tym obrazie jest dla mnie zakończenie. Może się czepiam, może to nie powinno dziwić w historii tak opartej na zjawiskach nadprzyrodzonych, ale ponad 60-letnia mysz to było dla mnie za wiele. Jednak cała reszta jest ok, a sceny poprzedzające egzekucję Coffeya to małe dzieła sztuki. Również sam fakt stracenia osoby niewinnej, do tego tak wyjątkowej i specyficznej, jest wartością samą w sobie. W widzu tłoczą się myśli, że to nie powinno tak być. A dzięki temu cały film bardziej zapada w pamięć.

Zielona mila to jeden z tych filmów, które się nie starzeją. Pewnie pomaga w tym m.in. historia osadzona w latach 30-tych ubiegłego wieku. Mimo to wydaje mi się, że gdy widziałem go pierwszym razem to podobał mi się jakby bardziej. Na pewno wtedy lepiej grał na emocjach. Jednak to i tak ciągle kawał dobrego filmu, który warto sobie kiedyś odświeżyć. Znów nie tyle się świetnie bawiłem - bo to nie tego typu film, ale na pewno miło spędziłem czas. Nie odczułem ani grama nudy podczas trzygodzinnego seansu. Nieczęsto się to zdarza.

Moja ocena: 8.5/10

P.S.: przedstawiona ocena stanowi mój mocno subiektywny punkt widzenia. Największą wagę dla oceny ma to, jak bawiłem się podczas  seansu, ale istotne są także inne elementy (wykonanie, gra aktorska, czy film niesie za sobą  jakieś  przesłanie, czy zachęca do przemyśleń po obejrzeniu, itp).  Jeśli ktoś podziela moje zdanie – bardzo mi miło. Jeśli ma przeciwne, to równie dobrze – być może zaowocuje to ciekawą dyskusją.

Poprzedni odcinek:

Rewatch #1 - Matrix

Cayack
12 maja 2011 - 13:02

Widziałeś/czytałeś Zieloną milę?

Jedno i drugie, książka jest lepsza. 6,3 %

Jedno i drugie, film jest lepszy. 2,5 %

Film i książka stoją na tym samym poziomie. 8,8 %

Tylko czytałem książkę. 1,9 %

Tylko widziałem film. 76,7 %

Ani nie czytałem książki, ani nie widziałem filmu. 3,8 %