Robert Burneika to niezwykła postać. Pod górą mięśni i za posturą Marcusa Fenixa skrzyżowanego z Bane'em z Batmana kryje się koleś niesamowicie sympatyczny, ciepły i serdecznie nastawiony do świata. To wręcz dysonans poznawczy - kiedy widzimy takiego "koksa" aż nie możemy uwierzyć, że tak dobrze patrzy mu z oczu.
Poznaliśmy Roberta na pewnej krakowskiej imprezie - zgodził się zamienić z nami kilka słów przed kamerą, a także posiedział z nami przy stoliku dobre półtorej godziny. I wiecie co? Nie mogę wyjść z podziwu dla jego dystansu do samego siebie, szczerości i naturalności.
Polskiego nauczył się... w Stanach Zjednoczonych. Ma żonę Polkę i wielu polskich znajomych. Z tego połączenia - Litwina, który uczy się naszego języka w USA - narodził się niepowtarzalny akcent Roberta, maniera wokalna której nie da się podrobić. Jestem pełny podziwu dla jego zdolności językowych - poza angielskim, litewskim i polskim, włada także rosyjskim.
Kiedy leci samolotem, nie kupuje biznes klasy. "Mieszczę się w foteliku, gorzej chyba mają ci co siedzą obok mnie" - mówi z uroczą szczerością, wpadając przy tym w charakterystyczny, serdeczny śmiech. Faktycznie, nie zazdroszczę jego samolotowym sąsiadom z transatlantyckich lotów... Robert używa iPhone'a 4, nie pociąga go iPad. "Przecież dla Ciebie iPad byłby jak iPhone dla innych ludzi" - mówię. Ale w kieszeni się nie zmieści, to się akurat nie zmienia.
Ma problem z kupowaniem ciuchów, bo mało który sklep ma jego rozmiar. Wierzy w kulturystykę jako sport, chce ją popularyzować. Twierdzi, że TEDE chciał się po prostu podpiąć pod jego popularność i internetowy beef z raperem niezbyt go grzeje. "Gdzieś tam Tede mówił, że się ze mną kontaktował poza YouTube - ale gdzie tam, nic nie było" - mówi. A z polskiej kuchni najbardziej lubi... pyzy! To chodząca (wielka dodajmy) góra anegdot i zabawnych przygód, które chętnie opowiada każdemu, kto do niego zagada.
To mnie szczególnie w Robercie zafascynowało. W jego oczach nie ma nigdy znudzenia rozmówcą, VIP-owskiej maniery kogoś, do kogo codziennie podchodzi sporo nieznajomych osób. Z każdym rozmawia szczerze, z zainteresowaniem. Odpowiada i zadaje pytania. I nie pije alkoholu. "Nigdy nie byłem pijany nawet, można się bawić bez tego" - dodaje, popijając przy stoliku filiżankę owocowej herbaty.
Robert potwierdza regułę, że Internetu nie da się oszukać. Tłum jego fanów i sympatyków po prostu dostrzega autentyczność postaci, kompletny brak fałszu i chęci dostosowania się pod publikę. Ten siłacz jest dokładnie tym, na kogo kreuje się w swoich filmikach - wesołym dowcipnisiem z 60cm w bicepsie. Jego żarty, śmieszne filmiki, powiedzonka (jaki człowiek tworzy tak nośne porzekadła w OBCYM DLA SIEBIE JĘZYKU jak "nie ma lipy" czy "a nie jakieś tam kanapeczki"?), występy u Szymona Majewskiego - to wszystko płynie mu prosto z serca i chęci zabawy. "Po prostu lubię ludzi" - tak prywatnie tłumaczy swoje podejście.
Na spotkanie z Robertem przyszedłem, żeby zrobić sobie zdjęcie. Wyszedłem ze świadomością, że poznałem kogoś niezwykłego. To ktoś więcej, niż Hardkorowy Koksu.
Uwaga: dziękuję ślicznie Natasi, Kasi i Radkowi za pomoc w przeprowadzeniu wywiadu i miłym spędzeniu czasu z Robertem. Wywiad został wzbogacony o napisy, bo tradycyjnie sprzęt nagrywający zawiódł w sferze dźwiękowej.
A na koniec nagranie, które wyrobiło na Facebooku jakieś rekordowe kilkaset like'ów!