Pewien dżentelmen czyli broń kobiety i TVP - omadaha - 19 czerwca 2011

Pewien dżentelmen czyli broń, kobiety i TVP

Krótki sygnał ostrzegawczy i ciężka brama więzienna otwiera się powoli odsłaniając bezkresny zimowy krajobraz. Ulrik wychodzi z więzienia po 12 latach odsiadki za zabicie kochanka swojej żony. Podobną scenę oglądaliście już zapewne wielokrotnie w wielu filmach amerykańskich. Po drugiej stronie murów stoi uśmiechnięty kumpel, który wręcza kluczyki do wypasionej fury. Potem krótka przejażdżka i wizyta w ulubionym barze. Do tego optymistyczna muzyka, drinki z palemką i piękne kobiety. Tylko, że tutaj sytuacja wygląda zgoła inaczej, bo po drugiej stronie bramy nie ma nikogo… Po takim wstępnie można odnieść wrażenie, że czeka nas długa i mozolna przeprawa przez ciężkostrawny dramat podlany pesymistycznym sosem. Na szczęście Pewien dżentelmen to czarna komedia ze sporą dawką humoru i polską telewizją (!) w roli aktora.

Jeśli miałabym w jednym zdaniu opisać, o czym jest film Hansa Pettera Molanda, zapewne powiedziałabym, że to historia o uwikłaniu. Obraz otwiera scena, w której strażnik więzienny radzi Ulrikowi: "Kiedy wyjdziesz za tę bramę patrz przed siebie. Nie oglądaj się wstecz.". Ulrik przekracza próg więzienia, ale już pierwsze chwile na wolności pokazują, że nie da się zacząć całkowicie od zera. Na przeszkodzie dość szybko stają dawni koledzy po fachu. Usiłują oni namówić Ulrika by ten zemścił się na człowieku, którego zeznania wpakowały go za kratki. Oprócz tego jest jeszcze syn, który ojca nie zna prawie wcale, synowa w ciąży i była żona. Zaczyna się mozolne budowanie "nowego" życia. Mieszkanie-ruderę i pracę w warsztacie samochodowym załatwiają koledzy. Przez chwilę wydaje się, że jeśli bohater zaniecha zemsty i skupi się na wykorzystaniu danej mu szansy, to uda mu się wieść proste, ale szczęśliwe życie. Okazuje się jednak, że Ulrik z każdą chwilą coraz bardziej wikła się w rozmaite zależności, które w ten czy inny sposób muszą w końcu doprowadzić do destrukcji relacji z innymi ludźmi. Trzeba przy tym podkreślić, że w filmie Molanda wszystkie bez wyjątku życiorysy są skrzywione, złamane, zrujnowane rozstaniem, rozwodem, agresją, brakiem miłości, a wiodący je ludzie – niedoskonali i nieudolni w kontaktach z drugim człowiekiem.

Pewien dżentelmen to siłą rzeczy historia o bardzo smutnym przesłaniu. Niezależnie od tego czy wybieramy postępowanie zgodne z zasadami i staramy się wszystkim dogodzić czy też łamiemy prawo – efekt jest podobny. Ulrik próbował burzyć, a po wyjściu z więzienia – budować. W chwili zwątpienia wraca do punktu wyjścia, co też jest samo w sobie pewną prawdą na temat resocjalizacji. „Nie wierzę, że ludzie się zmieniają” mówi jedna z bohaterek tej opowieści, potem daje bohaterowi szansę i przeżywa zawód. Gdzie w tym wszystkim komedia?

Ano jest i to na każdym niemal kroku, bo Pewien dżentelmento film z gatunku tych, które pokazują, że granica między dramatem a groteską bywa bardzo płynna. Scen zabawnych nie brakuje bo Ulrik ogląda w swoim pokoju polską telewizję i usiłuje zrozumieć Milionerów. Gdy wydaje mu się, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, w bardzo nieskoordynowany sposób podryguje do muzyki Krawczyka (Mój przyjacielu). Jednakże prawdziwy komizm filmowy wynika tu z interakcji międzyludzkich. Mamy instrumentalne relacje damsko-męskie, stereotypowe skandynawskie kamienne twarze i sporą dawkę humoru sytuacyjnego. Całość tworzy słodko gorzką opowieść, która zadowoli zarówno życiowych pesymistów, jak i optymistów. Skandynawski klimat i dobre aktorstwo dopełniają całość a gdzieś tam w oddali tli się iskierka nadziei. Pewien dżentelmen to film, który bardziej powinien spodobać się widzom z pewnym doświadczeniem życiowym, choć niekoniecznie. Ja obraz Molanda będę wspominać bardzo ciepło. Kilka razy skłonił mnie od refleksji, zafundował też niejeden uśmiech. Polecam wszystkim, którzy nie omijają kin studyjnych szerokim łukiem.

omadaha
19 czerwca 2011 - 01:05