Transformers 3 - recenzja filmu - eJay - 30 czerwca 2011

Transformers 3 - recenzja filmu

Tak jak Michael Bay obiecał, tak zrobił. Trzecia część Transformersów jest najbardziej widowiskową ze wszystkich, a na tle takich Piratów z Karaibów 4 wypada jak produkt, w który wpompowano ze 3 miliardy dolarów. Tajemnicą poliszynela jest jakie Bay ma koneksje z twórcami efektów specjalnych, ale fakt jest faktem. Dark of the Moon - przy nieco mniejszym budżecie - prezentuje się na wielkim ekranie oszałamiająco. Audiowizualny mayhem na pełnym gazie.

Pierwsze kilka minut Transformersów 3 jest iście magiczne i niezwykle budujące. Oto bowiem obserwujemy wojnę o Cybertron oraz następującą po niej misję Apollo na Księżycu. W tym momencie wkracza pierwszy, ciekawy motyw spiskowy. Otóż tak naprawdę Aldrin i Armstrong lądują na powierzchni satelity aby zbadać znajdujący się tam rozbity statek Cybertronian, przewożący ważny ładunek. Ciach, akcja się urywa i przenosi do współczesności. Sam Witwicky, bohater poprzednich części mieszka w wynajętym mieszkaniu ze swoją dziewczyną Carly (w tej roli modelka Victoria's Secret - Rosie Huntington-Whiteley, nazwijmy ją najładniejszą Brytyjką w XXI wieku...). Chłopak po zaliczeniu studiów bezskutecznie szuka pracy, co wytykają mu zblazowani rodzice. Nie pomaga mu nawet "przeszłość" i medal od Obamy. Blondwłosa piękność na takie problemy nie narzeka, gdyż jest asystentką Dylana Goulda - potentata finansowego i pasjonata motoryzacji w jednym. Ale to właśnie Witwicky ponownie będzie musiał stanąć w obronie Matki Ziemi przed nieoczekiwanym najazdem Decepticonów, dla których nie tyle nasza planeta jest najważniejsza, co krążący wokół niej Srebrny Glob.

Jeśli chcecie iść do kina na rozwałkę, obejrzeć wybuchy, trzaskające się po metalowych ryjach roboty, budynki stojące w płomieniach, a widok słowa "niestety" wywołuje u Was alergię - omińcie ten akapit. Już? Ok. To jedziem. Bay nigdy nie bawił się w jakieś zakręcone fabuły, choć od czasu "Twierdzy" nie udało mu się opowiedzieć prostej historii w sposób ciekawy, nie wywołujący załamania rąk. Transformers 3 niestety nie zrywa z tą tradycją. Po przejściu do porządku dziennego film traci klimat, tempo, a przede wszystkim wywołuje niesamowitą irytację. A wszystko to przez nagromadzenie w krótkim czasie tzw. comic reliefów: w dialogach, sytuacjach, postaciach. Nie ma tu chyba minuty, by Bay nie zluzował potencjalnego zagrożenia slapstickiem, ciętą ripostą czy jakimś tanim dowcipem. Apokalipsy i wojny nie odczuwa się tu żadnej, co jest bardzo dziwne, skoro wszyscy wiedzą jak film ma się skończyć (czyt. wielką rozpierduchą).

Bayowi nie udało się również umiejętnie wrzucić do historii bohaterów drugoplanowych. Każdy z nich, bez wyjątku, jest groteskowy, śmieszny, pajacowaty (przoduje w tym Azjata, z którym Sam pracuje w jednym biurze). Niestety, z tymi fajfusami wiąże się stek niepotrzebnych, wyrwanych z kontekstu scen. Niech mi ktoś wytłumaczy czemu miało służyć spotkanie w ruskim barze? Ano tak, partner Simmonsa musiał zaprezentować swój debilizm, a sam Simmons po drodze chciał zażartować z Kacapów. Very funny! Not.

Wiecie do czego zmierzam? Trzecia część mogła być najlepsza, a nader wszystko poważniejsza i dojrzalsza. Dark of the Moon to w rzeczywistości zlepek pomysłów z jedynki i dwójki, z nową intrygą, która powinna być lepiej wyegzekwowana. To desperacka próba Baya w skleceniu historii tak, aby dać koniecznie widzom okazję do pośmiania się. Jasne, to może zadziałać, ale ja to już gdzieś widziałem i chciałbym ujrzeć walczące roboty w pełnym blasku, a nie jako dodatek do dziesiątek skeczy i gierek słownych o podtekście seksualnym. Możecie pisać "ej, to przecież odmóżdżacz nastawiony na efekty" i będziecie mieli 100% racji. Transformers 3 to jest odmóżdżacz, ale między scenami akcji niemiłosiernie wkurwia (sorry za wulgaryzm, ale to jedyne co mi się ciśnie na usta), a na najlepszą bitkę należy poczekać godzinę i 40 minut. Do tego momentu trzecia część stała na stopniu wyżej niż Zemsta Upadłych, co osiągnięciem jest - umówmy się - marnym.

To właśnie ostatnia godzina powoduje, że Transformers 3 urasta do rangi megawidowiska pokroju Helikoptera w ogniu. Kule świszczą aż miło, budynki się walą, roboty walczą jak samuraje, a ludzie na przemian giną, brudzą się (prócz panienki - to zapewne ukłon w stronę producentów proszków do prania), krzyczą i cierpią. Nawet jeśli ten segment posiada jakieś rysy, to zostały one przykryte przez rozmach i dolary wpompowane w firmę Industrial Light & Magic. Genialnych scen w chicagowskiej wojnie jest naprawdę wiele, a każda lepsza od poprzedniej. Jedyne co mógł reżyser lepiej zrobić to przedstawić antagonistę - Shockwave pojawia się na ekranie za rzadko i pełni funkcję zapychacza.

Michael Bay obiecał wiele rzeczy przy okazji kręcenia zdjęć do nowych Transformersów. Większość z nich można włożyć między bajki, bo to akcyjniak w dokładnie takim stylu co poprzednie części. Nie ma co prawda kopulujących psów, sikających Autobotów, czy znarkotyzowanych matek, ale humor i tak wylewa się z ekranu. Jeśli więc przeżyliście Zemstę Upadłych, ba, nawet wam się spodobała, to odcinek zamykający trylogię również trafi w wasz gust.

OCENA 5/10

eJay
30 czerwca 2011 - 11:32