Do ukończenia Duke'a pozostał mi jeden poziom - dosłownie. Ale wiecie co? Nie mam motywacji, aby go przejść. Przemyślałem sobie kilka spraw i doszedłem do wniosku, że 12 lat czekania nie jest warte odpalenia tego potworka na ostatnie 30 minut, po to, aby ujrzeć planszę z napisami i zdobyć aczika. Niech się Książę kisi.
Zastanawiałem się przez długi czas, jak ugryźć temat DNF i jego oceny. Z początku w ogóle nie chciałem mierzyć przygód napakowanego blondyna miarą innych gier. To byłoby nie fair w stosunku do Gearboxu, który niczym najlepszy chirurg zszył poszczególne elementy w całość, dzięki czemu jakoś to wygląda. Jednakże gra "swoje kosztuje" i chcąc nie chcąc, kiedyś trzeba podjąć próbę oszacowania strat i zysków.
W Duke Nukem Forever widać wszystkie rozwiązania zawarte w FPS'ach na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Jeżeli przyjrzycie się bliżej niektórym patentom, dojdziecie do wniosku, że Duke to kawał historii gamingu. W założeniu DNF jest shooterem nastawionym na rzeźnię. Z drugiej strony baaaaardzo daleko mu do frywolności Poważnego Sama, gdyż liczba posiadanych w jednym momencie broni została ograniczona do dwóch.
Przeszkadza to? I tak i nie. Ta idea to wypisz-wymaluj FPS z początku XXI wieku, czyli jakieś 2-3 lata po pierwszej, przewidywanej dacie premiery Księcia. Zdążyliśmy się przyzwyczaić. A regeneracja zdrowia? Ktoś pograł w drugą część Call of Duty i skopiował co trzeba – był to rok 2005. No i Quick Time Eventy – tu w zasadzie komentarz jest zbyteczny. Z drugiej strony charakter rozrywki to kopia z Duke Nukem 3D, w którym prócz wybijania obcych mogliśmy wchodzić w interakcję z otoczeniem.
Właśnie ta niezmienność i konserwatyzm powoduje, że odbiór DNF jest w najlepszym stopniu ledwie poprawny. Świat strzelanin zmienił się mocno, coraz więcej tytułów stawia na widowiskowość opatrzoną wybuchami i rozbudowaną fizyką. W dzisiejszych grach akcji dominuje przede wszystkim filmowość i autentyczność. Duke z kolei rzuca graczem z miejsca na miejsce, bez dodatkowych scenek, dialogów, intryg. Jest pusty, ale za to śmieszny, zdystansowany, mający wszystko w dupie.
Pytanie - czy taki FPS ma szansę się przebić przez gąszcz militarnych hiciorów? Równie dobrze mógłbym zapytać - czy stary Maluch może wygrać w wyścigu z Ferrari Modeną? Oczywiście, że tak. O ile faworyt zawiedzie i nie ruszy z miejsca. Duke Nukem Forever jest właśnie takim Maluchem - jednym, wielkim, cholernym sentymentem, który jednak dostanie klapsa od konkurencji. Nikt chyba po 12 latach nie spodziewał się, że będzie inaczej, ale byłoby moim zdaniem jeszcze gorzej gdyby Forever w ogóle się nie pojawił. Aczkolwiek to temat na inną dyskusję.
Gearboxowi należą się laury, gratulacje, bo podpisali się w sumie pod pewnym gniotem. Chciałbym zobaczyć minę Randy'ego Pitchforda w dniu kiedy zobaczył Księcia made by 3D Realms po raz pierwszy. Obstawiam stan przedzawałowy lub niepohamowany śmiech połączony ze zgrzytaniem zębów. Studio wzięło na swoje barki spory ciężar związany nie tylko z feralną jakością aplikacji po setkach modyfikacji silnika, ale również z legendą, która na całym świecie była wyśmiewana w TV, komiksach, innych grach itd. To było naprawdę spore ryzyko. Tym bardziej, iż ciągnął się za nimi niezrealizowany Colonial Marines.
W DNF grało mi się raz lepiej, raz gorzej (choć te gorsze momenty raczej przeważały). Pod względem technicznym to burak pierwszej klasy, jako shooter to siódma woda po kisielu. Fabuła...była jakaś? Podsumowując - po 12 latach dostaliśmy guano, ale ja byłem tego świadomy i mimo tego nie zgnoję Księcia. Jest to w jakimś stopniu fenomen, przegrany z wyboru, niechciane dziecko rynku, a na końcu zjawisko, które będzie intrygować filozofów, socjologów, politologów, marketingowców, a na paniach z warzywniaka kończąc. Oddajmy mu cześć i zapalmy świeczkę [']. A może nawet taką napakowaną z potrójnym knotem ( ''' ).