... Ale bawiłem się całkiem nieźle. Wybrałem się na seans na godzinę 10. W drodze do kina pomyślałem, że obejrzę sobie film, a po powrocie napiszę wpis z wrażeniami. Wróciłem i okazało się, że sathorn już coś skrobnął. Wtedy pomyślałem "eee, to już nie będę pisać". Jednak podczas arcyciekawego zajęcia, jakim niechybnie jest trzepanie dywanu stwierdziłem, że "w sumie był opis fana/czytelnika, to może być też jakaś inna perspektywa". Tak moi mili, nie przeczytałem żadnej części Harry'ego Pottera. Istnienie literackiej sagi było dla mnie czymś jak brzęczenie pszczoły latającej koło ucha. Byłem jej świadom, jednak mnie nie użądliła. Widziałem za to wszystkie filmy. I wiecie co? Insygnia Śmierci: część II wydał mi się najlepszym z nich.
Co nie znaczy, że jest dziełem epokowym. Po prostu w porównaniu do innych części, mniej było momentów przy których musiałbym przewracać oczyma lub zaliczać facepalmy. Jedną z nich jest przemowa Neville'a pod koniec. "Budująca nastrój chwili". Jakby widz/czytelnik nastroju chwili nie był świadomy, nie mówiąc już o bohaterach opowieści. Nie na minusach jednak będę się skupiać. W swoim życiu wypowiedziałem wiele nie do końca przychylnych komentarzy na temat tego, co widziałem na ekranie podczas oglądania poprzednich 7 filmów. Dziś dla odmiany skupię się na pozytywach.
Przedstawiona historia była w miarę spójna. Jako widz nie znający książkowego pierwowzoru, przy poprzednich częściach zdarzało mi się pytać wybranki (która odwrotnie do mnie przeczytała wszystkie książki) "a czemu?", "a dlaczego?", "a ten tutaj to jest ten sam co zrobił to i tamto 4 filmy temu?". W tym filmie takich momentów było nieporównywalnie mniej, o ile w ogóle jakiś był. Generalnie było "wiadomo o co cho". Akcja nie skakała zanadto po różnych miejscach, linia fabularna została poprowadzona płynnie.
Całkiem sporo się działo. Była to najbardziej efektowna część. I bardzo dobrze, bo efekty zostały zrealizowane na przynajmniej przyzwoitym poziomie. Innym plusem - może nie tyle filmu, co seansu który oglądałem w grupie znajomych - jest dawka śmiechu której doświadczyłem. Częściej w wyniku własnych i cudzych komentarzy niż tego co powiedział ktoś na ekranie, ale i takie momenty się zdarzały. Tak czy inaczej pozytywne wrażenie w pamięci pozostaje. W pewnym momencie filmu (znów jako nie-czytelnik) byłem mocno zaskoczony. A jak oglądając film jestem zaskoczony, to jestem zadowolony.
Muszę napisać coś o wersji 3D, bo właśnie w niej oglądałem ten film. Wydała mi się lepsza, niż w ostatnich Transformersach. Owszem, było mniej sytuacji gdy coś "wylatywało" z ekranu, jednak mnie chodzi o coś innego. Ogladając ostatni obraz Michaela Baya, niejednokrotnie odnosiłem wrażenie, że postaci są sztucznie wstawione na tło (zwłaszcza wyprana w Perwollu White Power Rosie Huntington-Whiteley). Dzisiaj było niewiele takich momentów, co zaliczam filmowi na plus.