Wakacyjne nadrabianie filmów oficjalnie rozpoczęte. Między wygrzewaniem bebzona na Słońcu, a pisaniem kolejnych tekstów staram się znaleźć czas na jakiś seans. Trafiło na Hannę, o której pisał kiedyś Rock, a którą umieściłem na 3 miejscu najbardziej oczekiwanych tytułów czerwca w Cinema Paradiso. I już w tym momencie muszę sprostować moje słowa, które wypowiedziałem przy okazji wideo-materiału. Film Joe Wrighta to nie jest żadna dziewczęca wersja Rambo. To dziwny, ale strawny miks kina szpiegowskiego, komiksu, fantazji, a nader wszystko historia o dorastaniu i adaptowaniu się do rzuconych przez los sytuacji, czasem niewdzięcznych.
Hanna to popis aktorski Saoirse Ronan. Dziewczyna znana z Nostalgii Anioła i Pokuty (również filmu Wrighta) jedzie przez obraz jak czołg - bardziej niż T-72 niż Sherman. Jestem pełen podziwu dla jej poświęcenia w scenach - nazwijmy to - stricte fizycznych, wymagających kondycji i kociej zręczności. Ale chyba jeszcze większe wrażenie Ronan robi w dialogach, kiedy to przypomina zagubioną i oderwaną od rzeczywistości osobę, której środkiem emocjonalnym są piękne, błękitne oczy pełne niepokoju i paniki. Nie tylko one spowodowały, że seans Hanny należał do tych lepszych i bardziej rozrywkowych, gdyż...
+ Fabuła jest całkiem niezła, miesza ona wątki bajkowe, szpiegowskie, czasem mocno surrealistyczne (Eric Bana przepływający akwen FTW!). Historia w Hannie nie ma w sobie za grosz realizmu, ale nie jest to też wada bo jak wspomniałem wyżej - film Wrighta obraca się wokół niestandardowych, wymieszanych konceptów.
+ Aktorsko jest lepiej niż dobrze. Ronan wiadomo - perełka. Bana i Blanchett to niezły drugi plan, jest też Olivia Williams w roli hippisowskiej matuli oraz Tom Hollander w roli nordyckiego szpiega, który wygląda jakby urwał się z Love Parade. Mieszanka iście wybuchowa.
+ muzyka Chemical Brothers, prosta ale współgra z obrazem znakomicie. Scena przy kontenerach to jedna wielka epa.
+ zdjęcia. Jestem wyczulony na post-bourne'owskie trzęsawki kamerą, tu na szczęście operator zażył środki uspokajające, dzięki czemu z poszczególnych kadrów można klepać obrazki na ścianę, a w scenach walk podziwiać kto-kogo wali po mordzie. Jest też jedna kapitalnie zrealizowana scena na jednym ujęciu, ale ciiiichooooo.....
+ dobrze zachowane proporcje między Hanną uciekającą przed złymi panami, a Hanną poznającą świat (fajna, delikatnie skrojona scena lesbijska - tak się powinno reżyserować!)
+ świetny, chłodny, agresywny wstęp, bez większych znaków zapytania. Reżyser nie robi widza w konia i po 10 minutach wiemy właściwie wszystko o poszczególnych bohaterach.
Mimo wszystko Hanna mogła być o wiele lepszym filmem. Dlaczego?
- PG-13, czyli najbardziej śmierdząca kategoria wiekowa działa w tym przypadku na niekorzyść. Liczba denatów idzie w filmie w tuziny (ze dwa i to tak lekko licząc), ale każda śmierć przykryta została chamską cenzurą. Krwi praktycznie nie ma, język bohaterów został dostosowany do młodszej widowni, a czarny charakter jakkolwiek znakomity aktorsko potrafi wzbudzić politowanie.
- Wright przegiął również w kontekście komiksowania i wzbogacenia swojego filmu o elementy bajkowie. Czerwony kapturek, Zły Wilk itd. Mi to osobiście nie przeszkadzało, ale inni na pewno wychwycą nawiązania do baśni Grimm i nie tylko.
- Ucieczka z bazy - triple fuckin' facepalm. Przypomniał mi się Yattaman.
- Zakończenie. Ktoś chciał być chyba lepszy od Tarantino, ale zdecydowanie nie wyszło. Szkoda.
- będę czepialski, ale wątek zerwania kontaktu z turystyczną rodzinką można było lepiej dopracować.
I to by było na tyle. Film jest bardzo ok, ale jest też specyficzny i nie dla każdego. Ze wszystkich wad najbardziej wkurza przemoc, a raczej jej brak - kiedy Hanna klepie kolejnych wrogów aż prosi się, aby zza kadru dopingowała ją Hit-Girl z Kick Ass.
OCENA 7/10