Czy jest jeszcze ktoś, kto nie czytał „Gry o tron”? Albo nawet nie słyszał o tej powieści? W moich planach czytelniczych była od dłuższego czasu i w końcu, metodycznie rozbrajając hałdę książek-do-przeczytania-jak-najszybciej (grozi mi utonięcie w stertach papieru), do niej dotarłam. Na fali popularności serialu sięgnęła po nią nawet moja współlokatorka, niegustująca normalnie w takich klimatach.
Spokojne życie Eddarda Starka, lorda Winterfell, zakłóca przybycie jego starego przyjaciela, króla Roberta. Kiedyś brali udział w rebelii przeciwko szalonemu władcy Aerysowi Targaryenowi. Po zwycięstwie Robert objął Żelazny Tron. Kilka lat później potrzebuje pomocy dawnego druha – chce, żeby ten został nowym Królewskim Namiestnikiem. Eddard zgadza się, chociaż oznacza to opuszczenie Winterfell i zmierzenie się ze spiskami i intrygami – poprzedni namiestnik nie umarł śmiercią naturalną. Pociąga to także poważne konsekwencje dla jego rodziny. Jednak prawdziwe kłopoty zaczynają się dopiero po śmierci króla – dochodzi do wojny o sukcesję. Problemy natury politycznej to nie jedyne zmartwienia Westeros: na północy dzicy chcą przekroczyć Mur, nadciągają też tajemniczy i śmiertelnie groźni Inni. A za Wąskim Morzem ostatni potomkowie rodu Targaryenów szykują się do odzyskania tronu Westeros…
Książka ma dość konkretną objętość (sporo ponad 700 stron), ale nuda nie grozi nawet przez moment, ciągle coś się dzieje i nawet nie odczułam, że to taka cegła. Autor nie cacka się z bohaterami – nie ma postaci nietykalnych (wspomniana współlokatorka przybiegła ostatnio do mnie z pytaniem, czy w czwartym tomie będą sami nowi bohaterowie, czy może ktoś z obecnych go dożyje) i rozwiązań typu deus ex machina. Jest tak jak w prawdziwym życiu – nie zawsze kawaleria przychodzi z odsieczą na czas, nie zawsze ci dobrzy zwyciężają. O ile można tu mówić o „tych dobrych”. Nie ma czarno-białego podziału świata, w większości bohaterowie nie są jednoznacznie dobrzy ani źli. Za to bardzo interesujący i pełnokrwiści. Motywy ich działań mogą nam się nie podobać, ale są zrozumiałe i nie sposób odmówić im sensu. Przy czym niekoniecznie są to wielkie, szlachetne idee, raczej kłania się proza życia i zwykłe ludzkie żądze. Bohaterów jest wielu, nie ma jednego czy dwóch głównych. Tytułami rozdziałów są imiona postaci i każdy rozdział koncentruje się na danej osobie, przedstawia wydarzenia z jej punktu widzenia. Może dla niektórych takie skakanie od jednego bohatera do drugiego będzie męczące, ale mi się ten zabieg podobał. Do tego dopracowana i wciągająca fabuła, wiarygodny (dzięki wielu drobnym szczegółom), zróżnicowany świat. Mimo że to powieść fantasy, magii i niezwykłych istot jest niewiele (przynajmniej na razie) – ot, gdzieś się pojawiają Inni, a po smokach zostały tylko czaszki w podziemiach królewskiej siedziby. Magia odeszła dawno temu i teraz występuje w bajkach dla dzieci. Absolutnie niesamowita powieść. I mogłabym tak jeszcze długo wymieniać pozytywy, ale już chyba starczy. Zachęcam do lektury!