Baby są jakieś inne są one - fsm - 15 października 2011

Baby są jakieś inne, są one

Nowy film Koterskiego to świetny przykład tego, jak dany obraz odbierają krytycy recenzenci, a jak widzowie oglądacze. Ci pierwszy niemal bez wyjątku rozpływają się nad nowym dziełem mistrza, a widzowie - choć wielu film się podoba, podchodzą do tematu spokojniej, chłodniej, a czasami wręcz krytycznie. Krytyk ze mnie taki raczej niespecjalny, ale widzem jestem bez wątpienia. I co? I uważam, co następuje - Baby są jakieś inne to dobry film. Miejscami dobry bardzo. Miejscami mniej. Ale żeby arcydzieło i "Seksmisja naszych czasów"? Zdecydowanie nie.

Ale po kolei, żeby rozwiać wątpliwości pytania na odpowiedzieć i dobrze nastawić was przygotować. Słynna "Koterska" składnia, szyk zdania w filmie obecny jest, obecna i to ona, on sprawia, że dialogi iskrzą, śmieszą, trafiają one. Bo dialogi to 98% filmu. A jazda dwóch gości samochodem to 95% filmu. Reszta to okazjonalne scenki poza autem i "muszę pomilczeć chwilkę". Ale ogólnie, to Baby są jakieś inne siedzą w samochodzie z Robertem Więckiewiczem i Adamem Woronowiczem i jadą. I gadają. I jadą. I gadają. I tak przez 90 minut. Jeśli fakt, że w zasadzie cała produkcja to taki wyrwany z większej całości obrazek naszej smutnej (ale śmiesznej) polskiej rzeczywistości, który z prawdziwą filmową fabułą ma niewiele wspólnego, do Was nie przemawia, to raczej wydajcie te 20-kilka złotych na coś innego. To samo tyczy się osobników wrażliwych na (pozornie) seksistowskie opinie i sporą ilość przekleństw. Jeśli przy tym macie dosyć Więckiewicza, to już w ogóle sprawa przegrana. Całą resztę zapraszam do akapitu trzeciego.

Jesteście? Super, cześć. Film Koterskiego ma dwie twarze - ta pierwsza, silnie reklamowana, to gorzka komedia, którą widać najbardziej podczas pierwszych 30 minut. Rechot na sali będzie donośny (swoją drogą - frekwencja na sali bardzo solidna), bo rozmowa między panami toczy się wartko, poruszane kwestie są zabawne, a zmasowany atak wspomnianej już pokręconej składni z pewnością zadowoli fanów reżyseria. Druga twarz to obyczaj, dramat i codzienność - śmiechu jakby mniej, a całość przeradza się w punktowanie różnic między płciami i opisywanie tego, co wielu z nas/Was z pewnością zna z autopsji. Innymi słowy z ekranu wylewa się prawda. Potem śmiech wraca na chwil parę, a w głowie widza pojawia się pytanie - czy taki film da się zakończyć w odpowiedni sposób? Da się. Jak to zwykle u Koterskiego - gorzko jest, oj! Jeśli chodzi o poziom wulgarności - granice nie zostały przekroczone, obrażanie uczuć kobiet również nie miało miejsca (co potwierdziły dwie oglądaczki po seansie). I, jak się możecie domyślić, jest to film w takim samym stopniu o babach, jak i o facetach (i masie stereotypów). Tyle, że wszystko opowiadane jest z męskiego punktu widzenia.

No dobra. Ale dobre to? Dobre. Prawdziwe. Swojskie. Raczej nie komediowe. Dobrze zrobione technicznie (wszak zdecydowana większość to green box), ale nie czepiajcie się braku spójności między obserwowanymi za szybami auta krajobrazami. Zakładam, że to celowe. Jeśli chodzi o muzykę, to w tle słychać jakiś kontrabas, a Dudziak i Auguścik robią różne "tu-ruru" i "tłiritiła". Oczywiście zasługa w tym aktorów główna - Więckiewicz więcej gada i radzi sobie z dialogami, a Woronowicz celnie punktuje tu i ówdzie. No i jeszcze jedno istotne - nie jest to film o Adasiu Miauczyńskim. Więckiewicz i Woronowcz są w napisach opisani jako "jeden" i "drugi", a nazwiska ich postaci poznajemy w trakcie jednej z rozmów. To co? Idziecie się przejdziecie na ten film obraz do kina multipleksu?

fsm
15 października 2011 - 12:30