Orcs Must Die! i Dungeon Defenders to dwie gry akcji tower defense, które zadebiutowały w październiku na pecetach oraz konsolach. Na pierwszy rzut oka produkcje dwóch niezależnych deweloperów, Robot Entertainment i Trendy Entertainment, są bardzo podobne. W tym pojedynku porównuję obie gry, aby sprawdzić, która z nich jest lepsza.
Poznajmy zawodników
Orcs Must Die!
producent: Robot Entertainment
dostępność: PC, Xbox LIVE Arcade
cena: 10,99 euro na Steamie (ok. 50 zł), 59,99 zł w wersji pudełkowej
Dungeon Defenders
producent: Trendy Entertainment
dostępność: PC, Xbox LIVE Arcade, PlayStation Network
cena: 11,99 euro na Steamie (ok. 53 zł), 4-pak za 34,99 euro (ok. 154 zł, po 38 zł za sztukę)
Orcs Must Die! i Dungeon Defenders bazują na identycznym zamyśle: musimy obronić magiczny kryształ/portal przed nadchodzącymi hordami przeciwników, które wyłażą ze wskazanych drzwi/przejść. Typowa mechanika gatunku tower defense została wzbogacona tym, że twierdz/podziemi bronimy z perspektywy bohatera uzbrojonego w broń i magię.
Runda 1 – Rozgrywka
Orcs Must Die! zastępuje klasyczne wieżyczki, znane z wielu innych gier tower defense, śmiercionośnymi pułapkami, które rozkładamy na posadzce i ścianach podziemi. Dodatkowo, spore znaczenie ma układ danej lokacji: przykładowo możemy zepchnąć przeciwników do zbiornika z kwasem (odpowiednią pułapką lub specjalną umiejętnością).
Bohater gry studia Robot Entertaiment może eliminować orków za pomocą kuszy i innych rodzajów broni. W ten sposób często zmienimy losy bitwy, np. eliminując minibossów. W kolejnych etapach dostajemy nowe gadżety, które można ulepszać za zdobyte czaszki. Od połowy gry rozwijamy też jedno z dwóch drzewek umiejętności.
Rozgrywkę podzielono na trzy stany: czas na budowanie pułapek (tutaj mamy nieograniczony czas na przygotowanie defensywy), czas nadejścia przeciwników oraz czas pomiędzy mniejszymi falami (tutaj mamy tylko kilka sekund na modyfikacje). Kiedy przepuścimy potwora, tracimy punkty gry (zero na koncie to game over). Śmierć herosa to utrata 5 punktów.
Dungeon Defenders nie rezygnuje z wieżyczek, które stanowią podstawową formę obrony. Dostajemy do dyspozycji kilka rodzajów budowli defensywnych – każdą z nich można ulepszyć i naprawiać. W tej produkcji poszczególne elementy stają się dostępne dopiero po zdobyciu pewnego poziomu postaci, więc fani nabijania doświadczenia będą usatysfakcjonowani.
Każdy z bohaterów w Dungeon Defenders dysponuje unikatowymi formami ataku. Różnice między nimi są na tyle duże, że niektórymi postaciami gra się trudniej, a innymi łatwiej. Po zdobyciu poziomu możemy podnieść którąś ze statystyk lub ulepszyć broń. To nie wszystkie elementy RPG, jakie tu znajdziemy – gra jest pod tym względem bardziej rozbudowana.
Kolejne poziomy i wyzwania przyjmują różne postacie: czasami mamy nieograniczony czas na budowanie obrony, a kiedy indziej musimy się spieszyć. Dungeon Defenders kładzie też spory nacisk na przedmioty: jest ich naprawdę dużo. Można więc powiedzieć, że studio Trendy Entertainment połączyło tower defense z grą akcji i elementami RPG w stylu Diablo.
Runda 2 - Rozrywka
Która z gier wypada lepiej pod względem oferowanej rozrywki? No cóż, trudno to jednoznacznie stwierdzić. Orcs Must Die! jest szybszą i początkowo mniej rozbudowaną grą, co nie znaczy, że łatwą. Dalsze etapy są trudne – do tego stopnia, że czasami trzeba je powtarzać po parę razy. Zdecydowanie mniej czasu poświęcamy jednak na żmudne rozstawianie pułapek.
Eliminowanie orków w tej produkcji jest supersatysfakcjonujące i ultraprzyjemne. To jedna z gier, które bawią już odgłosami rozpadających się przeciwników. W pierwszej połowie kampanii element tower defense jest ewidentnie na drugim planie, dzięki czemu możemy się wyszaleć. Później jednak trzeba sporo napracować się, aby wyrobić pod naporem wrogów.
Największą wadą produkcji Robot Entertaiment jest to, czego w niej nie uświadczymy, a co pasowałoby świetnie do rozgrywki: tryb kooperacji. W grze podejmujemy kolejne etapy z listy liczącej ponad 20 pozycji. Po ukończeniu kampanii, możemy powtórzyć całość na wyższym poziomie trudności. Przygoda jest długa, ale zdecydowanie bardziej „liniowa”.
Początek Dungeon Defenders jest żmudny (szczególnie w porównaniu z szybkim Orcs Must Die!). Samo przejście wprowadzenia zajęło mi, uwaga, około 40 minut. W zamian za to, zyskujemy jednak bardziej rozbudowaną i w pewnym zakresie otwartą rozgrywkę. Musimy pakować postać, przeglądać dziesiątki przedmiotów i zaliczać dodatkowe wyzwania.
Jedną z głównych zalet Dungeon Defenders, w porównaniu do Orcs Must Die!, jest wspomniany czteroosobowy tryb kooperacji (lokalny i przez Internet). Wyraźnie czuć, że gra została przystosowana do zabawy z ekipą znajomych. Począwszy od tawerny, przez obszerniejsze poziomy, aż po system przedmiotów – autorzy postarali się o niemal wszystko.
Co-op, mnóstwo przedmiotów i rosnący poziom trudności sprawiają, że w Dungeon Defenders także bawimy się świetnie. Gra cierpi na pewne problemy, o czy za chwilę, ale jednak mnogość opcji i zabawa wieloosobowa wydają się je nadrabiać. Mechanika rodem z Diablo po raz kolejny ratuje nieco toporną rozgrywkę i motywuje do obrony podziemi.
Runda 3 - Sterowanie i interfejs
W obie gry grałem na Xboksie 360. W kwestii sterowania na konsolach wygrywa zdecydowanie Orcs Must Die!. Poruszanie się postacią jest przyjemne i szybkie, a walka bezproblemowa. W tej produkcji po prostu miło hasa się po okolicy i pruje do orków z kuszy. Bohater nie blokuje się na niczym, a jego reakcje na działania gracza są błyskawiczne.
Pozytywne wrażenia budzi także rozstawianie pułapek i korzystanie z różnych umiejętności. Podczas walki możemy użyć tylko część z nich, więc chaos wkrada się dopiero w późniejszych etapach. Przydałaby się tylko możliwość przypisania konkretnego ataku do danego przycisku na d-padzie. Brak takiej opcji odczuwamy, gdy źle rozłożymy umiejętności na pasku.
O Dungeon Defenders nie mogę powiedzieć tak miłych rzeczy w kwestii sterowania. Przede wszystkim, gra jest toporna i sztywna. Bohaterowie poruszają się dziwnie i z łatwością blokują się na elementach otoczenia. Szybkość postaci jest uzależniona od jednej ze statystyk, wobec czego na początku dostanie się z jednej części mapy na drugą trwa koszmarnie długo.
W wersji konsolowej gry studia Trendy Entertainment denerwuje sporo innych rozwiązań: ustawienia kamery, umieszczenie ataku pod prawym triggerem (wduszanie go przez dłuższą chwilę jest męczące) oraz konieczność przedzierania się przez wiele paneli interfejsu. Na pecetach część z tych bolączek nie występuje. Obsługa gry padem bywa kłopotliwa.
Duże skomplikowanie gry czasami wiąże się z negatywnymi odczuciami. Przebijanie się przez dziesiątki przedmiotów jest po prostu nudne, a walka nie daje aż tak dużej satysfakcji jak w Orcs Must Die!. Autorzy Dungeon Defenders zrobili jednak sporo, aby uprościć wiele rzeczy i wspomóc gracza – dzięki temu szybko przyzwyczajamy się do interfejsu.
Runda 4 - Grafika i fabuła
To zabawne, że w tak krótkim okresie czasu pojawiają się dwie gry tower defense z kreskówkową oprawą. Obie produkcje mają komiksowe przerywniki filmowe i na pierwszy rzut oka wyglądają bardzo podobnie podczas rozgrywki. Fabuła dla twórców z Robot i Trendy Entertainment stanowi za to sposobność do pożartowania – opowieści są więc potraktowane na luzie.
Mimo podobieństw, moim faworytem pod względem doznań oczno-usznych jest Orcs Must Die!. Dungeon Defenders nie wygląda źle, ale jest przesadnie kolorowy i jaskrawy (niektóre poziomy były chyba inspirowane okulistycznymi tablicami Ishihary). Przesyt barw rodem z fluorescencyjnych mazaków niektórym się spodoba, mnie nieco odrzuca.
Zwycięzcą jest...
Przenieśmy się na chwilę do równoległej czasoprzestrzeni i cofnijmy paręnaście miesięcy wstecz. Oto pani grafik ze studia Trendy Entertaimnent zakochuje się w scenarzyście z Robot Entertainment. Wskutek tego niezwykłego wydarzenia, dochodzi do pojednania obu deweloperów: powstaje supergrupa Trendy Robot Entertainment.
Nowy deweloper organizuje wielkie przyjęcie, na które każdy przynosi dary. Ludzie z Trendy Entertainment niosą kosze pełne magicznych przedmiotów i zróżnicowanych bibelotów oraz zaproszenie do tawerny dla czterech osób. Robot Entertainment organizuje za to dobrą zabawę i wprowadza na imprezę zaskakującą lekkość. Rodzi się doskonałość.
Orcs Must Die! i Dungeon Defenders to świetne produkcje, które poszerzają nasze pojęcie o gatunku tower defense. Grę doskonałą dostalibyśmy jednak z połączenia przyjaznego sterowania i szybkiej akcji Orcs Must Die!, z poziomem rozbudowania i funkcjami Dungeon Defenders. Ten wyimaginowany twór mógłby nazywać się: Orcs Must Die, Dungeon Defenders!.
Którą grę wybrać w takim wypadku? Osoby, które wolą solową, dopracowaną rozgrywkę i bardziej skondensowaną przygodę, powinni wybrać Orcs Must Die!. Gracze lubiący rozrabiać w grupie i uwielbiający powtarzać etapy tylko po to, aby szukać przedmiotów i rozwijać postać, będą dobrze bawić się w Dungeon Defenders. Mówiąc inaczej, mamy REMIS. Pierwszoligowy!