Polski gracz w Japonii #4 - Wirtualna wycieczka po japońskim uniwersytecie - Keii - 27 października 2011

Polski gracz w Japonii #4 - Wirtualna wycieczka po japońskim uniwersytecie

Witajcie w kolejnym odcinku pamiętnika polskiego gracza w Japonii! Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądają japońskie uniwersytety? Dziś postaram się rozwiać wszystkie wątpliwości na ten temat. Zapraszam na foto-wyprawę po Tokyo University of Foreign Studies, gdzie spędzę najbliższy rok.

Oficjalna mapa kampusu.

Najwygodniej będzie chyba, jeśli przy okazji zdjęć będę się odwoływać do widocznych powyżej numerów. Przygotowując materiały do notki chodziłem jednak dość chaotycznie i nie fotografowałem wszystkiego, więc nie zdziwcie się, jeśli niektóre punkty pozostaną zagadką – znaczy to po prostu, że nie są warte uwagi.

Numerek 1 - wejście frontowe.

 Jeśli chodzi o dostawanie się na zajęcia, oprócz pociągów dominującym środkiem transportu są rowery. Na terenie całego kampusu jest ich od groma. Po prawej widać coś, co studenci nazywają „pomnikiem TUFS-u”. Nie wiem, kto to projektował, ale chyba już czas na emeryturę.

Po prawej numer 2, biura administracji.

 Nie dajcie się zwieść pozorom, to w białych workach to nie śmieci, a jesienne liście. Bodaj codziennie zbierane są przez wykwalifikowaną wieloosobową ekipę specjalistów.

No ale miało być o biurach administracji. Niezbyt przepadam za tym miejscem, bo kojarzy mi się głównie z toną oświadczeń i deklaracji, które były naszą zmorą przez pierwszy miesiąc pobytu. Biurokracja związana z byciem studentem zagranicznym jest po prostu przytłaczająca. Istnieją też jednak miłe aspekty owego budynku. Znajdują się tam bowiem dwa spore zeszyty z rozpiską wszystkich działających na terenie TUFS-u klubów i kółek zainteresowań! O szczegółach pozalekcyjnej aktywności studentów rozpiszę się w jednej z kolejnych notek.

Nr 14 - Agora Global.

 Tak, Agora Global. Nazwa ma się średnio do zawartości, bo o ile się nie mylę, znajduje się tam jedynie kawiarnia. Szczerze mówiąc jeszcze nie czułem potrzeby, by sprawdzić jak dokładnie wygląda w środku.

Nr 4 – główny plac.
Rzut okiem w lewo.
I w prawo.

Zdecydowanie najciekawszym elementem powyższego placu jest otaczający go mostek. Z góry wygląda tak:

 Pomyślany jest bardzo szczwanie – w przypadku ulewy można przejść pod nim i dostać się do  praktycznie każdego budynku na kampusie bez moknięcia. Nie raz i nie dwa uratowało nam to ubrania przed zalaniem, kiedy nie wzięliśmy na zajęcia parasoli.

Do tego na placu podziwiać można również kolejne wątpliwej jakości dzieło sztuki:

Nie mam pojęcia, co to miało przedstawiać.

 Pomnik pozostawię bez dalszego komentarza i przejdę do największego obiektu na kampusie:

Numer 8, budynek, w którym odbywają się badania i wykłady.
Jak widać (druga linijka) odbywają się tu zajęcia filologiczne.

 Ma bodaj 9 pięter (+/- 2) i w środku robi naprawdę ogromne wrażenie:

 Co ciekawe, wszystkie sale znajdują się po zewnętrznej stronie, a cały środek jest pusty. Niestety studenci zagraniczni nie mają raczej przyjemności tam przebywać, gdyż wszyscy codziennie uczęszczamy na zajęcia do:

Numer 9 na mapie.
Tak wygląda od zewnątrz.

 Zalety? Mniej więcej dwie minuty piechotą od akademika, przez co duża część z nas regularnie spóźnia się na poranne zajęcia wychodząc na ostatnią chwilę.

W środku nie wygląda może zbyt zapraszająco:

 Ale przynajmniej przed wejściem można całkowicie za darmo skorzystać z jednego z moich ulubionych japońskich wynalazków – publicznego punktu do dezynfekcji rąk.

<3

Co prawda nie mam obsesji na punkcie czystości swoich dłoni (a parę osób z taką nerwicą natręctw znam), ale czasem przyjemnie jest poczuć, jak bakterie z całego dnia zajęć są zabijane jednym psiknięciem sprayu na bazie alkoholu.

 W JLC znajdują się głównie klasy wyglądające jak te w naszych szkołach. Z różnic wymienić wypada głównie białe tablice, na których pisze się zmazywalnymi markerami oraz rzutniki obecne w każdej sali. Co ciekawe, japońscy wykładowcy w większości potrafią z nich korzystać, co jest zdecydowanie miłą odmianą po tym, co zwykle ma miejsce u nas.

7, wejście do stołówki widać w głębi, za panem ubranym na czarno.

 Zanim przejdę do peanów pochwalnych odnośnie TUFS-owej jadłodajni, zatrzymam się na pomieszczeniu znajdującym się za ledwo widoczną po lewej szklaną ścianą. Mieści ono sklep, czynny niestety jedynie do godziny 18. Można tam nabyć programy biurowe, najnowsze czasopisma komiksowe, słodycze, obiady do podgrzewania itp. Co najlepsze, ceny są tam niższe niż gdziekolwiek indziej w okolicy.

Stołówki mamy co prawda dwie, ale ta na parterze otwarta jest chyba tylko na czas lunchu (11:40-12:40). Zwykle korzystamy więc z drugiej, znajdującej się na piętrze.

Stołówka na parterze.
Stołówka na piętrze.

 Zacznę od gotowych dań. Wybór jest całkiem spory, chociaż mniej więcej połowa z nich to różne wariacje ramenu i udonu, czyli (w bardzo dużym uproszczeniu) zup z makaronem. Niezbyt przypadły mi do gustu, więc zwykle korzystam z opcji drugiej – jedzenia na wagę. Wybór jest dość spory, zarówno jeśli chodzi o mięsa, jak i wszelkiego rodzaju sałatki. Główną wadą jest jednak to, iż temperatura poszczególnych potraw zależy głównie od naszego szczęścia. Jedyny element, który jest zawsze ciepły to ryż. Nie ma jednak tego złego, bo można najeść się do syta za śmiesznie niską jak na tutejsze warunki kwotę.

 Po pysznym obiedzie i wyjściu z budynku, naszym oczom ukazuje się taki oto widok:

Segregacja w najlepszym wydaniu.

 Tak, w Japonii nic nie jest „po prostu śmieciem”. Najprostszy jest podział na śmieci palne i niepalne, reszta koszy występuje raczej opcjonalnie. Robi wrażenie, chociaż człowiek często przeklina ten system, musząc sortować odpadki, jednocześnie bojąc się popełnić błąd – snajperzy na dachach tylko na to czekają.

Z tyłu stołówki można podziwiać najładniejszy moim zdaniem widok na kampusie - oczko wodne oraz salę do ceremonii herbacianej:

Dla spragnionych chwili spokoju najlepszym miejscem jest jednak:

Nr 5, biblioteka.

 Kilka pięter, komputery do dyspozycji studentów, masa miejsc do samodzielnej nauki – po prostu ideał. Jeśli kiedyś wybuduję bibliotekę, to wiem, na czym będę się wzorował.

 Przy wyjściu coś dla osób bojących się o swój parasol:

A ponoć tak tam bezpiecznie…

 Oczywiście cały teren uczelni opleciony jest siecią Wi-Fi o łącznej prędkości kilkudziesięciu gigabitów. Dokładnej wartości niestety nie pamiętam, ale pamiętam, że zrobiła na mnie wrażenie.

 Na koniec mały bonus:

Ot, jest sobie między drzewami i ładnie wygląda.

 To tyle na dzisiaj. Dziękuję wszystkim za wspólną wycieczkę i po raz kolejny zapraszam, by w komentarzach umieszczać ewentualne uwagi na temat cyklu, wszelkie pytania oraz propozycje – jakie tematy chcielibyście, abym poruszył etc.

Osobom, które dopiero teraz tu trafiły polecam poprzednie wpisy z cyklu „Polski gracz w Japonii”:

 #0 – Wprowadzenie

#1 – Przyjęcie w Ambasadzie i pierwszy lot

#2 – Podróży część ostatnia

#3 - Harajuku! Tym razem ze zdjęciami

Keii
27 października 2011 - 16:43