Złota epoka horrorów minęła bezpowrotnie. Niestety taki stan rzeczy jest oczywisty i dostrzeże, go każdy miłośnik grozy. Dawno minęły czasy gdy najwięksi wydawcy inwestowali, w gry które miały straszyć i przyprawiać graczy o ciarki. Horrory nie są zbytnio opłacalne i dlatego obecnie to scena gier niezależnych bawi się w mrożenie krwi w żyłach. Nie wrócimy już do epoki PlayStation 2, gdy wiele z najlepszych gier na rynku specjalizowało się w przyśpieszaniu bicia serca. Możemy jednak powspominać stare, dobre czasy, gdy człowiek kostniał przed konsolą i miał nadzieję, że kątem oka nie widzi jakiegoś potwora. Do wspominek jest świetna okazja, bo jeden z najlepszych horrorów świętuje w tym roku swoje 20. lecie. Mowa oczywiście o najstraszniejszej serii z aparatem w roli głównej, czyli Project Zero.
Cyfra siedem, jak twierdzi wikipedia, jest traktowana w wielu mitologiach i religiach świata jako symbol całości i dopełnienia. Dla wielu z nas to także symbol szczęścia. I patrząc na historię wirtualnej rozrywki, wypada tylko się z tym zgodzić. Obecność siódemki w roku od co czterech dekad przekłada się na wywołujący szał radości zestaw premier, które nie tylko idealnie spełniają oczekiwania szerokiej grupy odbiorców, ale często przynoszą też rewolucję w mechanikach i całych gatunkach.
Wspominałem ostatnio, że pierwszy Evoland to strata czasu i zmarnowanie potencjału. Z jakiegoś powodu Shiro Games zdobyło wystarczająco duży budżet, by stworzyć dla tej gry sequel, stanowiący na tę chwilę magnum opus tego studia. O ile jedynka mogła pochwalić się co najwyżej pomysłem, Evoland 2 jest zdecydowanie wart uwagi. Trzon rozgrywki jest znacznie ciekawszy, fabuła – choć kuleje – wykracza poza zbiór żartów i nawiązań, zaś miast nudnego grindu otrzymujemy ponad 20 godzin wciąż świeżej, urozmaicanej rozgrywki. A i muzyka jest lepsza, z czego taki Magi’s Theme wgniótł mnie w kanapę:
Każda historia ma gdzieś swój początek. Dziś trudno uwierzyć w to, że korzenie gier wideo sięgają pierwszych lat zimnej wojny, kiedy chaos i niepewność, owoce traumy II wojny światowej, dawały o sobie znać szczególnie mocno.
Był styczeń 1947 roku, Amerykanie skanowali każdy centymetr kwadratowy nieba w obawie przed sowiecką napaścią. Eksploatowany do granic możliwości radar stał się źródłem inspiracji dla dwójki wynalazców – Thomasa T. Goldsmitha Juniora oraz Estle`a Raya Manna. Na bazie wyświetlacza kineskopowego zbudowali coś na kształt symulatora wyrzutni pocisków. Nadano mu wdzięczną nazwę Cathode ray tube amusement device. Za pomocą specjalnych gałek można było w nim ustalić prędkość i trajektorię lotu pocisku. Ta prymitywna symulacja stała się pierwszą w historii grą wykorzystującą sygnał elektroniczny. Wydarzenie to stanowiło zapowiedź narodzin nowego medium, jednak musiało minąć jeszcze sporo czasu, by idea mogła stać się rzeczywistością.
Przeglądając recenzje popularnej gry Evoland wydanej przez niezależne studio Shiro Games (odpowiedzialnego za, hm, jedynie Evoland i Evoland 2) często natknąć się można na frazy w stylu "jeżeli lubisz gry jak Legend of Zelda, musisz zagrać w Evoland!" lub "pozycja obowiązkowa dla fanów RPG". Jako domyślnie idealny target marketingowy tej pozycji, podsumowałbym ją frazą "meh! nic specjalnego". W założeniu gra ta stanowi umowne odzwierciedlenie historii gier wideo, zwłaszcza cRPG, w istocie jest to nieciekawa zbitka niespójnych pomysłów.
Zapewne nie każdy zdaje sobie sprawę, że na wiele lat przed tym, jak studio CD Projekt RED stworzyło przebojową serię Wiedźmin, podobny zamiar miał Adrian Chmielarz – było to pod koniec lat 90., gdy twórca tytułów takich jak Teenagent, Painkiller czy Zaginięcie Ethana Cartera współkierował jeszcze studiem Metropolis. O tym wcześniejszym zamiarze (ostatecznie niezrealizowanym) przypomniano podczas konwentu Polcon 2016, który w przedostatni weekend odbył się we Wrocławiu. Podczas spotkania autorskiego poproszono Andrzeja Sapkowskiego o komentarz na temat owego „pra-Wiedźmina”.
Wydawać by się mogło, że gry komputerowe od zawsze wzbudzały kontrowersje – czy to brutalnością, czy też samym faktem swojego istnienia i tego, że ktoś śmiał spędzać długie godziny przed komputerem miast rozłożyć się jak człowiek na kanapie z piwkiem w jednej i pilotem od telewizora w drugiej dłoni. GTA, Mortal Kombat, Postal – dzięki tym tytułom niejeden rodzic wyrobił sobie zdanie o całym medium i na nic próby wytłumaczenia, że to jedynie mała gałąź potężnego drzewa czy przywoływanie analogii do tego, co dzieje się na ekranach kin czy telewizorów. Ale przecież wszystko ma początek. I kontrowersje wzbudzane przez gry komputerowe też musiały się kiedyś zacząć. Coś musiało rozpętać lawinę, coś ją regularnie podsycać.
Wydawać by się mogło, że gry komputerowe od zawsze wzbudzały kontrowersje – czy to brutalnością, czy też samym faktem swojego istnienia i tego, że ktoś śmiał spędzać długie godziny przed komputerem miast rozłożyć się jak człowiek na kanapie z piwkiem w jednej i pilotem od telewizora w drugiej dłoni. Wszystko jednak ma swój początek, nie inaczej było z kontrowersyjnością gier komputerowych, której historię pomagam wam zgłębić w serii artykułów. Przemierzyliśmy już niemal całą historię tej branży, od wypełnionych prostymi automatami salonów gier, po czasy, które większość z nas już doskonale pamięta. Pozostało nam już tylko kilka ostatnich lat.
Wydawać by się mogło, że gry komputerowe od zawsze wzbudzały kontrowersje – czy to brutalnością, czy też samym faktem swojego istnienia i tego, że ktoś śmiał spędzać długie godziny przed komputerem miast rozłożyć się jak człowiek na kanapie z piwkiem w jednej i pilotem od telewizora w drugiej dłoni. Wszystko jednak ma swój początek, nie inaczej było z kontrowersyjnością gier komputerowych, której historię pomagam wam zgłębić w serii artykułów. Docieramy już do drugiej połowy pierwszego dziesięciolecia XX wieku, w której, jak się przekonacie, przemoc powoli przestawała na kimkolwiek robić wrażenie i by szokować, potrzeba było podkręcenia jej do groteskowego poziomu. Za to raz jeszcze przypomniało o sobie zdaniem obrońców moralności największe zagrożenie dla ludzkości –seksualność.
Wydawać by się mogło, że gry komputerowe od zawsze wzbudzały kontrowersje – czy to brutalnością, czy też samym faktem swojego istnienia i tego, że ktoś śmiał spędzać długie godziny przed komputerem miast rozłożyć się jak człowiek na kanapie z piwkiem w jednej i pilotem od telewizora w drugiej dłoni. Wszystko jednak ma swój początek, nie inaczej było z kontrowersyjnością gier komputerowych, której historię pomagam wam zgłębić w serii artykułów. Prześledziliśmy już początki branży, poznaliśmy gry, które doprowadziły do narodzin systemów klasyfikacji wiekowej, na krótką chwilę wyrwaliśmy się z chronologicznych ram, by bliżej poznać losy najbardziej kontrowersyjnego cyklu w całej historii gier wideo. Czas na skok w następne tysiąclecie, w którym już seks i przemoc same w sobie powoli przestawały wystarczać, zwrócono się więc w kierunku innych tabu oraz wydarzeń historycznych.