Gry mimochodem stały się elementem propagandy sukcesu USA - patrz Battlefield 3 - sathorn - 1 listopada 2011

Gry mimochodem stały się elementem propagandy sukcesu USA - patrz Battlefield 3

Uwaga w tekście znajduje się nieco drugorzędnych spojlerów!

Podczas gry w kampanię dla pojedynczego gracza w Battlefield 3 po raz pierwszy zetknąłem się z sytuacją, w której tak wyraźnie zetknęły się ze sobą świat polityki i gier wideo. 

Mało tego - w pewnym momencie zdałem sobie także sprawę z faktu, że bardziej utożsamiam się z żołnierzami People's Liberation & Resistance niż żołdakami „wujka Sama”. Porzucając oczywiście na chwilę fakt, że osoba pociągająca za sznurki, czyli niejaki Salomon, jest iście diabelską personą, to członkowie milicji PLR walczą na terenie własnego kraju, w gruzach własnych domów. Ich przeciwnicy są o niebo lepiej wyszkoleni i wyposażeni. Żadna ze stron nie ustępuje też w okrucieństwie – nasi wojacy nie bawią się w obezwładnianie odwróconych przeciwników czy branie jeńców – strzelają, skręcają karki, albo wbijająpod żebra noże.

W archetypie współczesnego shootera, którego przedstawicielem jest także Battlefield 3 wcielamy się w żołnierza wojsk USA w fikcyjnym konflikcie, zazwyczaj mającym miejsce na Bliskim Wschodzie. Piechota morska dzięki niesamowitej przewadze technologicznej w przeciągu kilku dni, bohatersko miażdży wojska przeciwnika. Na czas konfliktu „terroryści” mają na swoim wyposażeniu zazwyczaj kilkunastoletnie RPG, sporadycznie stanowisko rakiet ziemia-powietrze, które zresztą wysadzamy bez problamu. My natomiast wzywamy wsparcie helikopterów, bombowców, satelitów szpiegowskich, altylerii, i tym podobnych zabawek, które robią z naszych przeciwników sieczkę w przeciągu kilku minut, pozwalając nam przeć błyskawicznie przez ulice arabskich miast. No, ale kto by żałował terrorystów, umierających dziesiątkami w gruzach dorobków swojej kultury.

Nie mogło oczywiście zabraknąć szokującej sceny, ukazującej jakimi dzikusami w porównaniu z nami są PLRowcy. Obserwujemy więc z perspektywy pierwszej osoby egzekucję bohatera, którym przyszło nam sterować na czas jednej misji. Ażeby nie zabrakło ckliwości nie zapomniano wspomnieć, że jest on kochającym ojcem i (w domyśle) mężem.

Delikatne „oczko” w stronę gracza rzucają twórcy poprzez wypowiedź jednego z naszych towarzyszy, który stwierdza ironicznie, że swego czasu i Amerykanie byli o oczach Imperium Brytyjskiego terrorystami. Uwaga ta jednak tonie w morzu patetycznych odzywek, żołdackiej pogardy dla przeciwnika („uważaj na dzikusów!”) i przekonaniu o tym, że „nieważne co robimy, walczymy o słuszność”.

Zastanawiam się czy kiedyś powstanie gra, która ukaże konflikty w które uwikłani są Amerykanie z nieco bardziej obiektywnej perspektywy. Wojna to straszna rzecz – ukazywanie jeden ze stron jako „tej dobrej”, a drugiej „tej złej” to zabieg zrozumiały, lecz nieco drażniący w przypadku tworzenia produkcji tak silnie zaczepionej w rzeczywistości. Czy kiedyś ktoś wspomni o tym, że żołnierze fikcyjnego PLR, która ma dziesiątki swoich odpowiedników w rzeczywistości, to także ojcowie, mężowie i patrioci? Że większość z nich widzi w swoich działaniach jedyny ratunek, dla swojej okupowanej i plądrowanej z zasobów naturalnych ojczyzny? Że brakuje im przeszkolenia, bo nie są zawodowymi żołnierzami? Raczej w to wątpię - a szkoda. Zabieg taki nie tylko mógłby przyczynić się do wychowywania młodzieży w mniej bezkrytycznym stosunku do rzeczywistości. Pytanie tylko czy gra została by do obiegu w ogóle dopuszczona...

sathorn
1 listopada 2011 - 10:57