Rockstar Games – marka sama w sobie, swoisty znaczek jakości gier nowej generacji. Studio to zasłynęło przede wszystkim z serii GTA, w której to z każdą kolejną częścią oferowali nowe podejście do wymyślonego pomysłu na rozgrywkę. Otwarty, tętniący życiem świat z perspektywy TPP, w którym możemy swobodnie się przemieszczać, zmieniać pojazdy według własnego uznania i ranić wszystkich w połączeniu z przemyślaną fabułą i hollywoodzkimi cut-scenkami okazywał się zawsze strzałem w dziesiątkę. Nawet jeśli nie byli z tym pierwsi, okazali się najskuteczniejsi, czego dowodem jest nazywanie większości gier przedstawionych w ten sposób „klonami GTA”. Zaczęli na dobre od trzeciej części, pobawili się różnymi historiami o gangsterce w mieście, a po drodze zorientowali się, że można z powodzeniem na takim patencie zmieniać realia. Tak powstało Bully: Canis Canem Edit oraz Red Dead Redemption, czyli kolejno „GTA w szkole” i „GTA na Dzikim Zachodzie” – w obu przypadkach wyszło rewelacyjnie. Z jakimi jeszcze innymi realiami mogliby spróbować się zmierzyć?
Mieliśmy chudy 2011, czas na tłusty 2012. Tego roku w kinach rządzić niepodzielnie będą bohaterowie komiksów, na czele z Avengersami i Batmanem, który powstaje. Ci pierwsi wjechali do amerykańskich kin niespełna tydzień temu i zdążyli pobić prawie wszelkie rekordy popularności i intratności. Film o ekipie superbohaterów w ciągu trzech pierwszych dni wyświetlania w Stanach zarobił ponad 207 milionów dolarów! To aż ponad 30 milionów dolarów więcej niż dotychczasowy rekordzista, czyli zeszłoroczny finał sagi o Harrym Potterze ($169 mln). Na premierę w naszym pięknym kraju jak zwykle musieliśmy poczekać trochę dłużej, ale oczywiście nie ma wątpliwości, że również u nas najbliższy weekend minie pod znakiem Avengersów – w polskich kinach już 11 maja!
Nie jestem jakoś szczególnie wkręcony w niezależne produkcje, gry indie, artystyczne zręcznościówki z duszą czy inne tego typu opcje. Z tego co pamiętam, ostatnie tytuły w tym stylu, z którymi miałem styczność to np. Ballance i World of Goo, choć i tak nie jestem pewien czy pasują do definicji. Ostatnio jednak naszła mnie ochota na taką właśnie „lajtową” i wciągającą grę, więc pościągałem sobie wersje próbne najpopularniejszych gier XBLA, z nadzieją, że znajdzie się coś odpowiednio przyjemnego. Znalazło się Puddle – gra, która od razu po uruchomieniu wywołała u mnie podziw dla twórców za ich pomysł i jego realizację. A na dodatek piekielnie wciągnęła.
Druga część przygód Sherlocka Holmesa autorstwa Guya Ritchiego miała być jednym z filmów, które uratują rok 2011. Jeden z najbardziej medialnych tytułów minionych dwunastu miesięcy pojawił się wreszcie w polskich kinach i teraz każdy może ocenić ile jest wart – ja też, więc niniejszym to czynię. Od razu oznajmiam, iż Gra Cieni to film dobry, choć moim zdaniem pod kilkoma względami słabszy od poprzednika, więc w odróżnieniu od tekstów fsm i Cayacka, trochę ponarzekam i powytykam co mi się nie podobało.
Miało być połączenie kryminalnej przygodówki z efektowną grą akcji. Miałem się wcielić w detektywa, który pnąc się powoli po kolejnych szczeblach policyjnej kariery, prowadzić będzie ciekawe, wymagające śledztwa i rozwikła konspirę na wielką skalę. Miały być przeszukiwania miejscówek, znajdowanie dowodów i wiązanie ich ze sobą, przesłuchiwania świadków, główkowanie i tropienie sprawców, a na koniec oskarżenia i aresztowania. Wszystko niczym w dobrym, kryminalnym serialu proceduralnym. Miał być jazzujący klimat noir i Los Angeles lat ‘40 oraz rewolucyjna technika mimiki twarzy postaci. I to wszystko w L.A. Noire oczywiście jest. Jednak wszystko to, za wyjątkiem dwóch ostatnich elementów, zawodzi na całej linii.
Nigdy jakoś nie mogłem przekonać się do e-booków. Czytanie książek czy innych dłuższych form pisanych na ekranie komputera nie kojarzyło mi się z komfortem, ani z przyjemnością. Istnienia mobilnych czytników e-booków byłem świadom, jednak zawsze uważałem, że jak się czyta książkę, to się powinno czytać książkę, a nie patrzyć w ekran. Wiadomo o co chodzi, książka to okładka, szelest i zapach papieru, przewracanie stron i swój własny fizyczny egzemplarz do kolekcji, do postawienia na półce obok innych. Czytanie książki to swojego rodzaju rytuał, który sam w sobie już jest przyjemnością i wydawało mi się, że e-booki nigdy nie będą w stanie mi tego zastąpić. I właśnie wtedy kupiłem Kindle.
Zakup nowej gry z serii The Elder Scrolls może okazać się poważnym błędem. Autentycznie.
Dawno temu, kiedy jeszcze serial How I Met Your Mother był śmieszną komedią, a nie poczciwą, romantyczną obyczajówką, wśród widzów szaloną popularność zdobyła jedna z jego głównych postaci, czyli legendarny samiec alfa, Barney Stinson. Regularny zdobywca nowych kobiet i autor wielu kultowych już cytatów, teorii, zachowań i powiedzonek (jak chociażby suit up, high-five, challenge accepted, czy też legen-wait for it-dary), przez pewien czas dość często wspominał o pewnej księdze, zawierającej zbiór zasad, którymi powinien się kierować każdy prawdziwy facet (i nie tylko) – The Bro Code. Święty, legendarny kodeks. Teraz dostępny dla polskich czytelników pod absurdalnie nieodpowiednim tytułem Kodeks Bracholi.
Odwieczny problem gracza komputerowego. Czy jego sprzęt jest wystarczająco mocny, by uruchomić nową grę, w którą chętnie by pograł? Na to pytanie zazwyczaj są trzy odpowiedzi i tylko jedna z nich nie jest kłopotliwa – ta, w której okazuje się, że gra spokojnie pójdzie i spokojny jest gracz. Pozostałe opcje są nieprzyjemne – albo komp jest za słaby, gra nie pójdzie (co z góry oznacza, że te kolejne nowsze i lepsze również już nie pójdą), więc potrzebny jest upgrade, który kosztuje pieniądze; albo nie wiesz dokładnie czy Twój PC udźwignie nowość i musisz pytać świata „a pójdzie mi?”. Zadajesz czasem sobie to pytanie, czy może masz konsolę i jedynie wspominasz je ze śmiechem?
Już pod koniec lat ’90 gry piłkarskie od EA Sports były na takim poziomie, że wielu co rok utwierdzało się w przekonaniu, że nic nowego i lepszego zrobić się nie da. Parę lat później musiały jednak uznać chwilową wyższość Pro Evolution Soccer, by w końcu po roku 2008 zdeklasować konkurencję swoimi wersjami na konsole (te najnowsze z najważniejszych). Znów co rok padało pytanie „jak ta gra może być jeszcze lepsza” i dopiero FIFA 12 wreszcie pokazała jak. Mimo to, wciąż jest coś, czego mi w niej brakuje i bardzo jestem ciekaw, czy nie tylko mi.