Długi czas stawiałem opór przed sięgnięciem po książkę ["ale dobra jest, no weź!"], albo lekturę serialu [zmęczony poddałem się i obejrzałem niezbyt porywający epilog]. Wszystko to do czasu, gdy narzeczona spytała się pewnego dnia:
- Słyszałeś o czymś takim jak "Gra o Tron?"
- Owszem - odrzekłem. I wpadłem po uszy, bo zachciała obejrzeć.
Jestem wielkim miłośnikiem seriali - ostatnimi czasy to one przełamują schematy i co to dużo mówić: srebrne kino oddało podium zasadniczo bez walki. Karmiony sequelami, prequelami i 3D już dawno przestałem śledzić losy filmów pełnometrażowych. Tym bardziej, że zachłysnąłem się HBO z ich fantastycznymi produkcjami ["Deadwood", "True Blood", "Carnival" (...)"], które wykonaniem przerastają niejedną produkcję za grube miliony, a siła tych produkcji tkwi w doskonałym scenariuszu [wyraźnie widać, że tworzą go dialogi i ludzie]. I jak się okazuje, saga "Ognia i Lodu", była doskonałym pierwowzorem na podstawie, którego nakręcono jak na razie pierwszy sezon.
W przeciągu kilku dni obejrzeliśmy wszystkie odcinki, których jest łącznie dziesięć [ale każdy trwa przeszło ponad 50 minut]. Niedosyt był straszny, a kolejne dopiero się kręcą. Dlatego świeżo po wszystkim wymienię plusy. Bo minusów jest tu jak na lekarstwo i zasadniczo zależą tylko od osobistych upodobań.
Po pierwsze i najważniejsze - George R.R. Martin nie boi się, jak udowodnił, uśmiercać kluczowych, wydawałoby się, postaci. Robi to fenomenalne wrażenie i dawno nie miałem sytuacji, w której włos jeżyłby mi się na głowie, a ja sam przez chwilę biłem się z myślami i niedowierzaniem ["Ale jak to?"]. Czasem zmuszeni będziemy rozstać się z naszymi ulubieńcami szybciej, niż byśmy sobie tego życzyli, co sprawia, że sceny groźne dla naszych bohaterów są faktycznie groźne. Oczywiście dotyczy to osób, które po książkę nie sięgnęły. Ale oni i tak ten serial obejrzą :)
Po drugie fantastycznie napisane dialogi - bardzo inteligentnie poprowadzone; gromkie oklaski z mojej strony. Duża w tym zasługa dobrej gry aktorskiej i w ogóle świetnie dobranej obsady. Brak tu znanych twarzy [ok, Sean Bean miał swoje 5 minut w "Drużynie Pierściena", ale jako tako szerszej publiczności to on znany nie jest] i bardzo, kurcze, dobrze - bo czuć, że serial nie jest komercyjny i obroni się czymś więcej niż znanymi nazwiskami w czołówce.
Po trzecie i ostatnie wreszcie - sugestywność. Mianowicie to jak świetnie operuje się obrazem. Gęsta krew ścierana z miecza po bitwie oddaje brutalność konfliktu, kobiety są nagie jak trzeba, ukazywanie seksu jest tu dosłowne, a faceci wymachują tu swoimi "dobrami". Nikt nie usiłuje tego w żaden sposób ugrzecznić, ani bawić się w kategorie wiekowe.
Umówmy się w ten sposób - daj sobie szansę oglądając pierwsze dwa odcinki, a potem zdecyduj co dalej. Choć pewnie to serial ostatecznie podejmie decyzję za Ciebie.