Czarne bandery w odwrocie. - Matio.K - 15 grudnia 2011

Czarne bandery w odwrocie.

Walka z piractwem sięga czasów, gdy wodowano pierwsze łodzie, a niektórzy wyszli z założenia, że zamiast czekać na efekty ciężkiej pracy, można je w krótką chwilę po prostu złupić. W XXI wieku wciąż, co prawda jest praktykowane, na przykład na wybrzeżach Somalii chociażby, ale wkroczyło też w nową odnogę za sprawą kradzieży własności intelektualnej. I tak jak niegdyś załogę uzbrajano w broń palną, bądź otaczano eskortą, tak dziś, gdy nasz wróg pozostaje bardziej anonimowy, należało zastosować zupełnie nowy rodzaj środków w grach video.

Ostatnim hitem, a zarazem doskonałym przykładem kreatywności od strony developerów, jest słynny już w kręgach graczy, nieśmiertelny oponent BARDZO utrudniający rozgrywkę. Rozprasza, w zabójczym tempie odbiera zdrowie i czyni rozgrywkę zasadniczo tak zepsutą, że pozbawioną sensu.

Jak znam życie, znajdzie się zapaleniec, który zechce przejść i udokumentować wyczyn przejścia tego. Ale świat zna również wiele innych przypadków, również dużo mniej medialnych. Znakomitym przykładem jest dowcipność naszych rodzimych programistów, którzy ukryli w drugiej odsłonie Wiedźmina mnóstwo pułapek na piratów skuszonych brakiem zabezpieczeń. Nazywa się je „spotcheckami”, a sam główny designer questów, Konrad Tomaszkiewicz, wypowiada się o nich następująco: "Dla przykładu, jeśli masz piracką wersje gry to wszystkie przerywniki filmowe z seksem w grze będą odpalać się z postacią Marietty Loredo”. I miał tu na myśli wyjątkowo mało apetyczną damę.

Ponadto Geralt mógł zostać powieszony, co natychmiast kończy zabawę [kat zresztą wygłasza kwestię – nienawidzę złodziei], bądź też ginie już w samym prologu. Wszystko to jest zawartością dostępną na wyłączność piratom. Taką mocno niechcianą, bo w jednej z misji chociażby, zamiast oczekiwanej walki z golemem, czekać go może kurza inwazja.

Zresztą podobnych prób było wiele i stanowią doskonały sposób na walkę z nieuczciwymi nabywcami, nie uderzając przy tym w legalnych użytkowników, jak swego czasu słynne DRM. Lakonicznie wspomnę chociażby o jednej z odsłon Delta Force, kiedy to helikopter służący do ewakuacji, zostaje skradziony przez NPC. Albo pękające opony w TOCA 2. Z drugiej strony to nieco ryzykowne, bo duża część opinii pochodzi od piratów, a ci mogą pomylić to ze zwykłymi bugami w grze. I powie to swemu koledze, który zniechęcony po grę nie sięgnie. Za przykład posłuży mi tu przykład gry „Titan Quest”, którą położyły ponoć niepochlebne opinie. Developerzy, mimo dobrych chęci, mogą, więc stracić na tym podwójnie.

Matio.K
15 grudnia 2011 - 22:53