Po rewelacyjnej „Grze o tron” natychmiast sięgnęłam po kontynuację. Jeśli mi się spodoba jakiś cykl, to czytam hurtem wszystkie dostępne części. „Pieśń lodu i ognia” nie jest tu wyjątkiem. „Starcie królów” jest jeszcze grubsze niż poprzedni tom – od razu zaświeciły mi się oczka na myśl o dłuższej lekturze. Co dalej z pogrążonym w chaosie Westeros? Kto z bohaterów tym razem pożegna się z życiem?
Jak już sugeruje tytuł, najistotniejsza będzie walka między licznymi pretendentami do korony. Na Żelaznym Tronie w dalszym ciągu zasiada Joffrey Baratheon, ale zwiększa się liczba osób, które mają ochotę go zastąpić: przeciwko sobie stają bracia Roberta, Stannis i Renly, Robb Stark, Król Północy, mimo młodego wieku zbiera sojuszników i odnosi sukcesy militarne, Balon Greyjoy, władca Żelaznych Wysp także ma zakusy na koronę. Uff, dużo ich jak na jedno królestwo. A jeszcze za morzem Daenerys Targaryen ze swoimi świeżo wyklutymi smokami przymierza się do powrotu do ojczyzny.
Interesujący jest też wątek dotyczący wyprawy oddziału Nocnej Straży za Mur, gdzie też nie dzieje się za dobrze: Mance Ryder zbiera siły do ataku, przerażający Inni pojawiają się coraz częściej. Wyprawa ta będzie też miała poważne konsekwencje dla Jona Snowa.
Tom drugi ma taką samą strukturę jak pierwszy. Pojawiają się dwie nowe postaci, z których punktu widzenia obserwujemy akcję: znany z „Gry o tron” Theon Greyjoy, zakładnik na dworze Starków, postać do tej pory marginalna, i Davos Seaworth, były przemytnik, obecnie doradca Stannisa Baratheona. Wszystkich walczących o tron poznajemy właśnie z perspektywy osób im towarzyszących, co jest całkiem udanym zabiegiem.
Intrygi ani o krok nie ustępują tym z „Gry o tron”, a nawet powiedziałabym, że robią się bardziej skomplikowane. Mistrzostwo, z jakim porusza się wśród nich Tyrion, próbując utrzymać przy władzy swojego wyjątkowo antypatycznego siostrzeńca, budzi niekłamany podziw, tak samo jak śmiech budzą jego sarkastyczne uwagi. Mimo że Tyrion gra w drużynie „tych złych” to nie da mu się nie kibicować.
Pojawia się więcej magii, która wywiera pewien wpływ na wydarzenia, ale i tak jest jej stosunkowo niewiele i jest ona zgrabnie wpleciona w treść. Fabuła jest spójna i wciągająca, wątki są starannie przemyślne, nie brakuje też zaskakujących zwrotów akcji. W zasadzie jest wszystko to, co mnie zachwyciło w „Grze o tron”, chociaż „Starcie królów” nie rzuciło mnie aż tak na kolana, ale to głównie dlatego, że już wiedziałam, czego się spodziewać po autorze, nie było tego uroku świeżości. Mimo to ten tom dalej trzyma satysfakcjonujący poziom.