W pierwszym artykule z cyklu "Snajper" starałem się porównać, o ile można tu mówić o porównaniu, snajpera w grze i w rzeczywistości. Tym razem zapraszam na pierwszą część opowieści snajperskich. Zaczniemy od historii młodego rosyjskiego snajpera, który swojego fachu właściwie wyuczył się sam. Musiało mu to wystarczyć w starciach z dobrze przeszkolonym wrogim strzelcem.
Nasz bohater, Oleg, był etatowym strzelcem wyborowym w sowieckich wojskach zmotoryzowanych. Należy dodać, że nie przeszedł żadnego specjalistycznego szkolenia - od innych piechurów różniła go jedynie broń (SWD) i odległości, z których oddawał strzały. Próby wyproszenia u dowódcy kompanii posłania na szkolenie snajperskie kończyły się dodatkowymi służbami lub wartami.
Kiedy postanowił zostać żołnierzem kontraktowym (a przyczyniły się do tego informacje o śmierci jego kolegów w Czeczenii), w trakcie rozmów kwalifikacyjnych jasno zaznaczył, że interesuje go tylko "posada" snajpera oraz, że nigdy w tej dziedzinie się nie szkolił. Stary pułkownik oznajmił mu wówczas, że pojedzie na kurs, podczas którego przeszkolą go najlepsi snajperzy co to niejednego "ducha" (Czeczena) mają na swoim koncie. Tak też się stało - Oleg pojechał na kurs (było to w roku 1999) trwający 25 dni, gdzie uświadomił sobie, że właściwie wszyscy kursanci są zupełnie zieloni. Był jednym z nielicznych, którzy potrafili samodzielnie rozłożyć i złożyć SWD. Okazało się też, że ci najlepsi snajperzy wcale nie byli tacy najlepsi, że uczyli się na własnych błędach, a podczas szkolenia czytali adeptom wspomnienia Zajcewa, by podnieść morale. Sama praktyka strzelecka trwała... 5 dni. Tak naprawdę Oleg podczas szkolenia najwięcej nauczył się od swojego sąsiada z pryczy, który za wszelkiego rodzaju używki dzielił się swoją wiedzą. A wiedział sporo - o sztuczkach strzeleców wyborowych, znał na pamięć poprawki na wiatr i ruch celu, potrafił bez dalmierza znakomicie ocenić odległość do celu... Tak naprawdę to on powinien szkolić młodych snajperów. Sasza, bo tak miał na imię, stwierdził: "Ten kurs nie jest ważny. Duchy i tak nauczą was wszystkiego, jeżeli przeżyjecie".
Po zakończonym kursie Oleg trafił do kompanii rozpoznania w pułku zmechanizowanym. Oczywiście został snajperem. Dowódca stwierdził, że jest podwójnym samobójcą. Po pierwsze - snajper, po drugie - w zwiadzie. Zapytał się Olega, czy wie jak długo żyli jego poprzednicy. Ten jednak nie chciał wiedzieć.
Miał mnóstwo czasu na samodzielną naukę i wstrzelanie się z SWD. Brał tylko puszkę nabojów snajperskich i meldował dowódcy, że idzie potrenować. Robił to często, a do tego nadawał swoim karabinom imiona - koledzy stwierdzili, że kobieta nie jest mu potrzebna, bo ma swoje "wiosło" (tak mówiło się na SWD). Nie zdążył jeszcze zmienić optyki w swoim karabinie, a już przyszło mu się sprawdzić podczas prawdziwej akcji, gdzie wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż podczas treningów. Było to w górach podczas rozpoznania. Oddział Olega dostał się w zasadzkę, Czeczeni byli dobrze okopani i zakamuflowani. Młody snajper ustrzelił już trzech przeciwników, jednak podniesienie się na łokciach, by ustrzelić celowniczego kaemu, który najbardziej chyba niepokoił towarzyszy Olega, stanowi nie lada problem, gdy wokół świszczą kule. W końcu udało mu się to zrobić i zastrzelił celowniczego, ale był to dopiero któryś z kolei strzał - snajper usprawiedliwiał się tym, że źdźbła trawy mogły nieco odchylać pociski. Snajper miał do siebie i do całego oddziału pretensje - całą noc czekali w ukryciu, a i tak Czeczenom udało się ich zaskoczyć. Świtem w celowniku PSO-1 w odległości ponad 500 m zobaczył skradających się ludzi z bronią, był święcie przekonany, że widzi charakterystyczne brody. Wystrzelał cały magazyn, ale żadnego nie trafił - przeciwnik wycofał się. Wieczorem okazało się, że strzelał do swoich - aż bał się pomyśleć co by było, gdyby był bardziej doświadczonym strzelcem.
Kolejna niebezpieczna akcja miała miejsce kilka miesięcy później - Oleg wraz z drużyną zwiadu miał zniszczyć stanowiska snajperów nękających żołnierzy kompanii, którzy szturmowali umocnioną szkołę. Ich grupa wsparcia dysponowała dwoma kaemami, snajperem i obserwatorem. Mieli ją za plecami. Grupa wsparcia miała za zadanie zlokalizować Czeczenów i pociskami smugowymi dawać znaki. Zadaniem naszego bohatera była ich eliminacja. Polecono mu, by dołączył do pierwszej grupy i wraz z nią zbliżył się do szkoły na odległość 300 m, zamaskował się i wyczekał tam świtu. Młody oficer, który był dowódcą tejże przesadził i podeszli za blisko. Zdecydował też, że wejdą do piwnic budynku. Chciał wesprzeć od środka atak towarzyszy. Tuż przed świtem wokół zaczęła walić artyleria, więc miast oczekiwanego szturmu otrzymali rozkaz wycofania się. W dzień. Pod ogniem wrogich snajperów. Ale rozkaz to rozkaz. Drużyna wyskoczyła z budynku i skokami, jak zające próbowała uniknąć ognia wrogich strzelców. Oleg był praktycznie głuchy, bo jego kompan przed biegiem postanowił się nieco odciążyć i odpalił jeden pocisk z RPG-7. Sprytnie, tylko dlaczego tuż nad uchem swojego snajpera? Kiedy Oleg uciekał dosięgnęła go kula i rozerwała mięsień podudzia. Wiedział, że wrogi snajper uwziął się na niego, bo na plecach miał zawieszony karabin SWD. Kiedy po raz trzeci usłyszał świst kuli tuż nad uchem postanowił wskoczyć do leja i udawać trupa. Bezpiecznie mógł wrócić dopiero nocą. W bazie dowiedział się, że stracił kilku kolegów. Nie zginęli oni w bezpośredniej walce, a przez sprytnie zastawione przez duchów pułapki. To, co stanowiło prawdziwe wyzwanie dopiero młodego snajpera czekało...
Pewnego poranka dowódca jednostki specjalnego oddziału szybkiego reagowania wezwał go do siebie. Stracił dwóch swoich snajperów. Jeden z nich dostał w głowę, drugi miał strzaskane kolano, które dyskwalifikowało go z dalszych działań. Gdy rannemu udało się ukryć za betonową kolumną, broń wypadła mu z ręki. Wrogi snajper strzelił w jego SWD. Wiadomo było, że mają do czynienia z czeczeńskim snajperem wysokiej klasy. Zginął też łącznościowiec. Oleg dowiedział się jedynie tyle, że duch bez przerwy był w ruchu i zmieniał pozycje, bo każdy strzał był oddany pod innym kątem. Z czasem ginęło coraz więcej wojaków, a major stwierdził, że Czeczen wybije mu całe wojsko. Trzeba było zacząć działać. Oleg postanowił ryzykownie zabawić się z przeciwnikiem i pokazać mu, że po drugiej stronie też jest snajper, że też poluje i wspiera swoich towarzyszy. Chciał ściągnąć na siebie ogień, by wykryć pozycję wroga. Strzelał profilaktycznie w okna, za którymi mógł snajper mógł się czaić. Oddawał 4 - 5 strzałów z głębi pomieszczenia, by nie było widać błysku wystrzały i zmieniał pozycję. Po kilku godzinach przyszła odpowiedź - kula przeleciała kilkanaście centymetrów nad jego głową. Duch podjął wyzwanie. Snajperzy macali się w ten sposób trzy doby, podczas których wróg dał się nawet złapać na tarczę manekina, wysuwającą się z okna. Wiadomo było, że po każdym oddanym strzale snajper zmieniał pozycję, nie było więc sensu ostrzelać go z moździerzy. Wreszcie Oleg postanowił zacząć zachowywać się jak nowicjusz. Kazał pomocnikowi ze swojej drużyny oddać z jednej pozycji kilka strzałów - oczywiście był odpowiednio zabezpieczony workami z piaskiem. Czeczen nie mógł darować sobie takiej okazji - dwa pociski, jeden za drugim, wleciały do pomieszczenia i prawie sparzyły skórę podstawionemu strzelcowi. Tym razem młody strzelec mógł bezbłędnie namierzyć błyski wystrzałów. Natychmiast podał namiary przez radio. W jednej chwili niebo aż zaszumiało od przelatujących pocisków - jak widać Major nie żałował wrogowi środków. Z kamienicy, w której ukrywał się przeciwnik nie zostały nawet gruzy, tylko lej - nie było nawet sensu sprawdzać czy wróg został zlikwidowany. Od tej pory straty się skończyły.
Olegowi przypadły do gustu strzelania nocą z wykorzystaniem celownika noktowizyjnego. Zaraz po tym jak go otrzymał pod jego ogień wpadła niva z czterema pasażerami. Podjechała pod jeden z domów, kierowca dał znak światłami, następnie wyłączył je. Od strony budynku do samochodu, z którego wcześniej wysiadł pasażer z RPK, podeszło dwóch wojaków. Snajper postanowił dłużej nie czekać - najpierw rozstrzelał trzy osoby wewnątrz nivy. Ten, który wcześniej z niej wysiadł w panice zaczął wokół siebie siać kulami, trafiając przy tym jednego ze swoich. Oleg szybko wymienił magazyn i oddał celny strzał w stronę erkaemisty, którego wycie dało się słyszeć jeszcze przez kwadrans. Ostatni Czeczen gdzieś zniknął.
Snajper dojrzewa długo. By móc określić siebie mianem snajpera potrzeba naprawdę sporego doświadczenia - rok praktyki na wojnie liczy się za trzy lata "suchych" treningów. Oleg poznał wielu snajperów - często byli to ludzie przypadkowi. Nie było w nich za grosz profesjonalizmu. Jeden ściągał celownik podczas czyszczenia broni (optyka gubi wówczas nastawy), drugi nosił SWD trzymając za celownik. Inny włączał nocą podświetlenie siatki - i tak nic przez to nie widział, za to poświatę było widać z daleka. Jeden z jego kompanów, kiedy wpadli w zasadzkę, na rozkaz dowódcy: "Snajper!", wstał i zaczął biec w jego stronę - naraz trafiło go z dziesięć kul. Inny snajper poczuł się zbyt pewnie i podczas potyczki z kilkoma duchami postanowił podnieść się z trawy i strzelać z kolana - strzelił tylko raz, zanim pocisk urwał mu pół czaszki. Nie tylko snajper poluje, bo polują też na snajpera. Nie może on zdradzać swojej funkcji - karabin snajperski, mundur maskujący, ghillie muszą być ukryte. Gdy snajper znajduje się w składzie grupy nie może się od niej niczym odróżniać. Nie dotyczyło to samodzielnych polowań, które Oleg źle wspominał. Razu pewnego w nocy przygotował sobie stanowisko na strychu, usunął parę dachówek. Nad ranem odezwał się przyjacielski moździeż i zdjął mu przykrycie znad głowy - przy okazji belka uderzyła go w głowę. Innym razem pokusił się o strzał do ducha, który zamiast AK miał Sajgę z dłuższą lufą - prawie zdjęłaby go wtedy własna piechota. Innym razem, gdy wracał do bazy (brudny i nieogolony) stare Czeczenki wzięły go za swojego i postanowiły ukryć przed Ruskimi. Gdyby wpadł w ręce duchów schowany pod damską spódnicą, z SWD, nie zdążyłby powiedzieć nawet słowa - złapany obcy snajper to kula w łeb.
Gdy Oleg wrócił do cywila zaczął polować. Po roku wrócił na wojnę - polowanie na grubego zwierza nie dawało mu wystarczającej dawki adrenaliny. Jak pisał Ernest Hemingway: "Kto raz zapoluje na człowieka i sprawi mu to przyjemność, nie będzie już dbał o nic innego".
Kolejnej opowieści snajperskiej wyczekujcie niebawem, a tymczasem zachęcam do zapoznania się z poprzednim artykułem:
Snajper # gra vs rzeczywistość