*w kategorii gier mobilnych wydanych na urządzenia z systemem Android.
Parę tygodni temu odpaliłem Dead Space’a na moim smartfonie i zostałem pozytywnie zaskoczony dobrym sterowaniem oraz pomysłami na wykorzystanie ekranu dotykowego. Wcześniej grałem też w androidowego World of Goo, który mimo braku zmian zyskał nową świeżość w wersji mobilnej. Z tym większą radością przyjąłem zlecenie na recenzję Assassin’s Creed Revelations na Androida. Spodziewałem się namiastki pierwowzoru, a dostałem... cegłówką w tył głowy.
Złe wspomnienia
Gameloft, znany z niezwykłej oryginalności i uczciwości, zrobił *to* po raz kolejny. Postanowił pokazać odbiorcom środkowy palec w nadziei, że nikt nie domyśli się, że to gest obraźliwy. Stworzył potwora, który nosi królewskie imię. O czym bredzę? Assassin’s Creed: Revelations w wersji na Androida to bezczelny port gry sprzed kilku lat ubrany w nowe szaty. Jest Ezio, jest i Altair. Są bomby i efektowne zabójstwa. Nie brakuje też zarządzania gildią. Każdy z tych elementów jest jednak odpychający.
Na obrazkach wygląda to może nienajgorzej i w zasadzie byłoby do przyjęcia. Sześć lat temu. Uruchamiając grę spodziewałem się oczywiście słabej, platformówkowej adaptacji serii Assassin’s Creed, w którą można jednak pograć z pewną przyjemnością, a na pewno bez zażenowania. Niestety, gra straszy niemal wszystkim. Zabójstwa składające się z 5 klatek animacji, okropny design poziomów, fatalna implementacja sterowania – więcej moich narzekań jest w tej recenzji.
Słynne trzy „h”*
*hajs, hajs, hajs
Zastanawia mnie to, dlaczego dochodzi do takich sytuacji. Ok, rozumiem, że Gameloft i Ubisoft chcą zarobić trochę hajsiwa na boku, a gracze smartfonowi nie są wymagający i łykną niejedno. Czy jednak opłaca się to na dłuższą metę? Naprawdę warto sprowadzać jedną z najlepszych serii do takiego prostactwa? Męczy mnie to o tyle, że stworzenie niezłej gry smartfonowej nie jest aż tak dużym wydatkiem. Taki koszt w porównaniu z budżetem prawdziwego Revelations jest pewnie kroplą w morzu.
Wydając produkt o nazwie Assassin’s Creed: Revelations liczy się na to, że gracze znający pierwowzór z konsol i pecetów sięgną po grę, aby poszerzyć wiedzę o uniwersum lub oczekując podobnego stylu. Część z nich wybierze produkt mobilny ze względu na brak dostępu do głównej serii (w końcu potrzeba dobrego peceta lub konsoli). Znajdą się i tacy, którzy muszą mieć wszystko z „kredo asasyna” w tytule. To pewnie nie wszystkie grupy potencjalnych klientów, ale poprzestańmy na tym.
Jaka gra, taka seria
Czy jednak nie dochodzi czasem do sytuacji niejako odwrotnej? Wyobrażam sobie, że jest sporo osób, które coś o serii słyszały („Assassin’s Creed rządzi...”) i kojarzą ją z jakością („...naprawdę!”). Nie zawsze będzie pasowało im sięgnięcie po główne części marki. Gra za kilka złotych pozwala za to sprawdzić, czy warto ekscytować się tym uniwersum. „Nie warto!”, krzyczy produkcja Gameloftu, która potrafi być bardziej irytująca niż Deadly Premonition, a nie ma przy tym za grosz uroku tego „kultowego” hitu.
Może czepiam się niepotrzebnie, bo grą Gameloftu zainteresowałem się tylko ja (z pobudek zawodowych) i garstka fanatyków (w takiej sytuacji nie doszłoby do poważnych „nadużyć” i wyciągania kasy z odbiorców). Zdaję sobie sprawę z tego, że Ubisoft podejmuje przeróżne próby przeniesienia swojej serii na urządzenia mobilne i niektóre z nich nie są najgorsze (Assassin's Creed: Rearmed?). Chodzi o konkretne wykorzystanie tytułu Revelations i partnerstwo (o ile tak można to nazwać?) z Gameloftem.
Podcinanie gałęzi
Budując wielokanałową markę łatwo jest zatracić jej wartość, co ma przełożenie w obie strony. Kiepski Assassin’s Creed: Revelations na Androidzie oznacza, że tej serii mogą zdarzyć się wpadki, bo komuś nie zależało na tym, aby do nich nie dopuścić. Wracając do wcześniejszej myśli: ile kosztowałby dobry Assassin’s Creed: Revelations na Androida? Załóżmy, że odpowiedź brzmi tak: niewiele, ale i tak na tyle dużo, że nie zarobiłby na siebie. Czy to uzasadnia odcinanie kuponów i psucie serii?