Pochłaniacz czasu wolnego, przyczyna miliardów na koncie [Mark Zuckerberg], pogromca naszej-klasy, a wreszcie znakomite źrodło danych osobowych dla firm. Ma za sobą kawał historii, nierzadko o posmaku goryczy [przypadek współtwórcy], ale codziennie do monitorów przyciąga setki milionów ludzi na całym świecie. Dosłownie.
Starałem się stronić od wszelkiego rodzaju portali społecznościowych. Do czasu, gdy w końcu o "NK" mówiono i pisano wszędzie, przy każdej możliwiej okazji, a mi znudziło się odpowiadanie znajomym: "nie, nie mam konta". Więc dla własnej wygody uległem. Odnowiłem stare kontakty, na bieżąco wiedziałem o wszystkich następstwach życiowych osób z listy kontaktów, a więc, gdy pewnego razu przyszedł czas na spotkanie po latach byłej klasy z liceum przy wspólnym ognisku, głęboko się zastanowiłem: wiedziałem o nich wszystko, więc rozmowy sprowadzałyby się do ... no właśnie, nie bardzo wiedziałem do czego miałyby zmierzać. Więc odmówiłem. Z relacji doczytałem się później, iż moje przypuszczenia okazały się być prorocze.
Ostatecznie zrezygnowałem z tej formy, gdy okazała się być ona "passe", a coraz więcej obcych mi osób próbowało nabijać sobie moim kosztem liczbę znajomych. Z drugiej strony gdzieś w oddali dochodziły do mnie wieści, iż "Facebook" wchodzi do Polski. Sądziłem, że skończy się to podobnie jak w przypadku Ebay'a, który napotkał opór w postaci przywiązania użytkowników do Allegro, a do dziś nie zdołał do siebie przekonać znakomitej większości Polaków. Nieliczni postanowili spróbować "Facebooka", ale były to kroki tak nieśmiałe, że od tej pory nie miałem swojego portalu społecznościowego. Nie istniałem.
Kiedy zacząłem prowadzić firmę, jednym ze skutecznych rozwiązań marketingowych, było właśnie informowanie swoich potencjalnych klientów za sprawą sieci. Założyłem więc profil firmowy, a nieoczekiwanie dostawałem zaproszenia od moich pracowników, które nietaktownie byłoby przecież odrzucać, a później również prywatne wiadomości. Od słowa do słowa, aż pewnego razu coś we mnie pękło i zacząłem wrzucać coś więcej. Niespodziewanie wróciłem do gry i stałem się jedną z liczb w statystykach Facebooka.
Chcę przez to wszystko powiedzieć, że nawet tak odporna na zewnętrzne wpływy osoba jak ja, prędzej czy później ulega - funkcjonalności, możliwościom, a wreszcie łatwemu dostępowi do znajomych. Telefon to rachunki, a poczta internetowa to w ogóle klops, bo jej funkcje to odbieranie spamu i oficjalna korespondencja. To więc naturalne, że musiał wykształcić się nowy sposób komunikacji, a ten kto zrobi to jako pierwszy, zarobi kokosy. Staliśmy się pokoleniem WEB 2.0, którego podstawą jest treść generowana przez jego użytkowników. To jakby dać nam narzędzia i powiedzieć - "róbcie co chcecie; wszystko na nasz koszt". Niedawno, prowadząc jedną rozmowę biznesową, zrozumiałem m.in. ideę gier F2P. Mianowicie dlaczego zależy im na jak największej społeczności.
Bo oprócz tego, że zwiększają się statystycznie szanse na zysk [bo ktoś z nich w końcu zapłaci], tak ruch ... generuje ruch. Jeśli gra jest popularna, gracz A powie o niej graczowi B i C, a oni powiedzą swoim i tak dalej. W przypadku portali społecznościowych jest to jeszcze łatwiejsze - nie trzeba tworzyć wyrafinowanego contentu, ani silić się na promocję, bo to w gestii samych użytkowników jest zachęcić kogoś do dołączenia, by posiadać również kontakt online. Generując przy tym ruch, który przelicza się na niezliczoną ilość kliknięć, a tym samym odsłon. Ania dodała nowy komentarz? Click. Andrzej wrzucił swoje foto? Click.
---
Genialne.
Boskie.
Facebook.