Gry indie często podążają tam, gdzie nie odważył się jeszcze udać żaden duży deweloper. Pomysły, które rodzą się w niezależnych głowach często wprawiają w osłupienie. Mari0 to jeden z tytułów, które bez wątpienia należy przypisać do kategorii "co ja pacze?!".
Nie mam pojęcia jak wielu osobom spędzało sen z powiek pytanie: "co by było gdyby Mario i Luigi podwędzili Portal-guny z placówki Aperture Science". Pewnie nie zbyt wielu. Być może tylko sześciu. Jednak ta szóstka - grupka niezależnych twórców gier znana jako Stabyourself (co można bardzo wdzięcznie przetłumaczyć jako "Dźgnijsię") - wystarczyła, by koncepcję wprowadzić w życie. I tak oto na świat przyszło nieślubne dziecko Valve i Nintendo, którego żadne z rodziców na pewno nie uzna.
Pierwsze wzmianki na temat tego mutanta pojawiły się trochę ponad pół roku temu. Koncepcja wywołała falę entuzjazmu, jako dowód, że można w udany sposób połączyć dwie ukochane ikony gier wideo. Twórcy odgrażali się już wtedy, że do wytworu swojej pokręconej wyobraźni podchodzą jak najbardziej serio i zamierzają przekuć go w pełnoprawną, grywalną produkcję nie będącą żadnym hackiem czy modem. Słowa dotrzymali - pełną wersję Mari0 można już pobrać za darmo ze strony domowej Stabyourself.
Mari0 to kompletne odtworzenie klasycznej platformówki Super Mario Bros Nintendo w nowej mechanice, pozwalającej na wykorzystanie portali znanych z gier Valve. Gra posiada jednak jeszcze większe ambicje - autorzy zdecydowali się na dodanie masy dodatkowych funkcji, takich jak:
Zabawa może okazać się naprawdę przednia. Proponuję więc jak najszybciej udać się na stronę twórców i pobrać Mari0, nim prawnicy Nintendo i Valve podniosą larum, że ktoś tu narusza własność intelektualną ich pracodawców. Stabyourself, zresztą, zdają się sami takiego scenariusza spodziewać (ostatni akapit tej podstrony). Wtedy pozostanie nam już tylko wzruszyć ramionami i powiedzieć: "Sorry, Mario, but our CAKE is in another castle".