Najlepsza cecha Xboksa 360 - Mruqe - 10 lipca 2012

Najlepsza cecha Xboksa 360

Trochę ponad miesiąc temu, z okazji dnia dziecka, w mediach dość wyraźnie zaznaczyła swą obecność kampania społeczna pod hasłem "Zabawa zamiast zabawki". Idea bardzo mądra - dzieciom o wiele większą frajdę sprawi dzień z rodzicami niż kolejny transformer, zestaw lego czy inna barbie. Ale przywołało mi to na myśl jeszcze jedną rzecz, która sprawdza mi się od najwcześniejszego dzieciństwa i przenosi się na obecne czasy, kiedy jestem już dzieciakiem ponad trzydziestoletnim. Mianowicie: każda zabawa zyskuje dziesięciokrotnie na fajności, jeżeli mamy z kim ją dzielić. Wspaniała kolekcja resoraków zbiera kurz na półce, dopóki nie przyjdzie do nas kolega, z którym można je puszczać po dywanie. Tłuczenie o siebie ludzikami G.I. Joe znudzi się w pięć minut, jeżeli sami trzymamy oba ludziki. A najwspanialsza nawet gra wideo dostaje największych rumieńców, jeśli przeżywa się ją wspólnie.

Już w pierwszą w życiu grę - Kokotoni Wilf - grałem w co-opie z kuzynem, choć programiści nie przewidzieli wcale takiej możliwości. Przy jednej klawiaturze ZX Spectrum siedzieliśmy we dwóch i wspólnie kontrolowaliśmy ruchy ludzika na ekranie. Ja odpowiadałem za klawisze "góra" i "dół", mój towarzysz za "lewo" i "prawo". Z kolegą z ławki przechodziliśmy wspólnie Dungeon Mastera - on grał (bo Amiga była jego), ja rysowałem mapkę. Nie, nie czułem się pokrzywdzony. Bawiłem się świetnie. Podobnie jak przy Leisure Suit Larry - tym razem komputer był mój, a kolega odczytywał z solucji kolejne komendy, które po wpisaniu zbliżały nas do upragnionego celu (hehe).

Jednak rewolucją w kwestii wspólnej zabawy okazał się Pegasus. Koniec z tłoczeniem się przy klawiaturze. Ja i ten czy inny kolega siedzieliśmy sobie wygodnie, każdy z własnym padem i z zacięciem przedzieraliśmy się przez zastępy obcych w Contrze, kolejne fale cudacznych pojazdów w Twin Bee, lub... ha! ... bandy robotów i mutantów w Teenage Mutant Ninja Turtles III: The Manhattan Project. Cóż to była za wspaniała gra. Dynamiczna, z doskonałą jak na tamte czasy grafiką, doskonałą muzyką, długa i zróżnicowana... no i miała ŻÓŁWIE NINJA! A przy tym była na tyle trudna, że przechodzenie jej samemu było trudne i frustrujące. Ale średnio raz na tydzień wpadał do mnie kolega z klasy i tłukliśmy parę godzin, za każdym razem docierając trochę dalej. Nigdy nie zapomnę, jak ogromnie byliśmy podekscytowani, gdy po raz pierwszy udało nam się wedrzeć na pokład Technodromu. Później okazało się, że do końca jeszcze daleko... ale wzajemnie udzielaliśmy sobie wsparcia - również moralnego - a frajdę z gry co najmniej w połowie stanowiły nasze dialogi nad gamepadem.

Teraz, kiedy obowiązki dorosłego, rodzina i praca nie pozostawiają czasu na cotygodniowe (a nawet codzienne w czasie wakacji) wizyty kumpla od pada, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że najważniejszą funkcją, jaką ma mój Xboks 360 jest możliwość gry przez sieć. To dzięki niej Borderlands - gra niespecjalnie piękna, niemłoda i dość monotonna - od prawie roku dostarcza mi nieprzerwanie przedniej rozrywki. Przyjemność z jaką biegam po Pandorze w skórze Mordecaia i wymachuję gazilionem spluw, daje porównać się jedynie z tą, jaką miałem puszczając z kolegą z zerówki resoraki po dywanie. Bo ramię w ramię ze mną biegnie drugi Mordecai rzucając kąśliwe komentarze pod adresem zakutych łbów z Karmazynowej Lancy. Jego głos dociera do mnie - dzięki mikrofonom Kinecta - z jakością niemal telefoniczną. Szerokopasmowy internet eliminuje lagi i gra na ogół toczy się bardzo płynnie. 24-calowy monitor pozwala mi wejść z nogami i rękami w świat gry (jednocześnie nie jest na tyle duży, by w oczy kłuła stosunkowo niska rozdzielczość obrazu). Bezprzewodowe słuchawki i pad zapewniają mi swobodę ruchu, a wygodna kanapa we własnym salonie bije na głowę twarde krzesełka, które stawiałem przed Pegasusem w swoim pokoju.

Ale najistotniejsze jest to, że po drugiej stronie kabla, gdzieś w Poznaniu, siedzi wspaniały kumpel, który rozumie moją potrzebę wczuwania się w postać (ba! sam ma większą), łapie moje dziwaczne dowcipy (sam przywali nieraz jeszcze większą abstrakcją), nie rzuca mięchem pod moim adresem, kiedy moja szaleńcza szarża na przeciwnika kończy się koniecznością akcji reanimacyjnej. Który jest moim konsolowym mentorem - zaufanym źródłem informacji o tym w co warto grać, a co mogę ominąć. Z którym nigdy nie brakuje mi tematu do rozmowy. Który rozumie i akceptuje mnie jako geeka... bo sam jest TURBO geekiem. Kiedy więc żona pyta mnie, która gra na X360 jest moją ulubioną, bez wahania odpowiadam jej "Borderlands! Bo gram w nią ze Squallem!".

Koniec końców - nie ważne w co, nie ważne na czym ważne Z KIM się gra. Wszystkim graczom, życzę znajomości z co najmniej jednym takim Squallem. To zdecydowanie najlepsze, co Xbox czy jakakolwiek inna platforma ma do zaoferowania.


A samemu Squallowi składam serdeczne życzenia z okazji urodzin. Sto lat, chłopie. I wielu wspaniałych gier, w które jeszcze razem zagramy!

Przy okazji: Squallu, K. Skuza, Duncan i ja prowadzimy wspólnie na Facebooku przegląd geekowych różności - Geekoskop.

Codziennie znajdziecie tam porcję newsów, ciekawostek, bajerków, filmików. Dodaj nas do ulubionych, a dostarczymy Ci to wszystko prosto na Twoją facebookową tablicę.

Geekoskop - przegląd geekowych różności. W trybie co-op!

Mruqe
10 lipca 2012 - 14:18