Przeskakując z dachu na dach - recenzja Mirror's Edge - Materdea - 28 marca 2012

Przeskakując z dachu na dach - recenzja Mirror's Edge

Materdea ocenia: Mirror's Edge
80

W Mirror’s Edge grałem zaraz po światowej premierze, potem jeszcze raz, a tydzień temu trzeci. Pewnie powiecie, że recenzja (w tym wypadku mini) po kilku latach od premiery jest przysłowiową „musztardą po obiedzie”. W wielu przypadka tak, jednak w tym jednym, konkretnym, nie mogę się zgodzić. Produkcja EA Dice nic a nic nie straciła ze swojego pierwotnego uroku – dalej kusi genialna stylistyka, parkurowe elementy, poczucie nieskrępowanej wolności i wyśmienity soundtrack.

Wyjątkowo zacznę od tego, co mi się nie podobało. Przede wszystkim była to fabuła: mimo iż scenariusz został napisany przez Rihannę Pratchett, niczym nie zaskakuje, jest do bólu przewidywalny i sztampowy. Z tym wiąże się także kolejny minus – niewykorzystany potencjał. Gra wystarcza na 7-8 godzin przy pierwszym podejściu. Jeśli przechodzimy tytuł po raz kolejny, to automatycznie ten czas się skraca. Pamiętałem niemal wszystkie drogi, które prowadziły do zwycięstwa w danej misji. Tym samym całość stała się bardzo płytka, ale tego nie uznaję w kontekście wad, ponieważ sam się o to prosiłem przechodząc ponownie grę.

Najpoważniejszym problemem Mirror’s Edge wydaje się poczucie, że została nam dana prawdziwa wolność w przechodzeniu kolejnych etapów. Owszem, tak jest – na pierwszy rzut oka. Co prawda nie jest to produkcja całkowicie liniowa. No, może za wyjątkiem pomieszczeń, tam trzeba biec przez trasę wyznaczoną przez deweloperów. Jednak marzyła mi się całkowita otwartość świata, krążenie po mieście, by zgubić ścigający nas patrol niebieskich, szwendanie się bez celu – ot tak, aby pooglądać metropolię. W rzeczywistości mamy kilka dróg ucieczki, lecz w większości (za pierwszym razem, gdy grałem w wersji na Xboxa 360)  działałem metodą „chybił trafił”; później dowiedziałem się o funkcji podświetlania na czerwono strategicznych elementów mapy.

To tyle z kategorii skarg i zażaleń. W ostatecznym rozrachunku, wyżej wymienione argumenty nie przysłoniły atutów gry, a tych jest naprawdę, całkiem sporo. Choćby narracja historii w formie animowanych cut-scenek. Wiele osób krytykowało ten element, mnie jednak się bardzo spodobał. Przy okazji wspomnę o polskim dubbingu, który, wbrew pozorom, wyszedł całkiem znośnie. Naturalnie zestawiając go z innymi produkcjami zawierającymi rodzime głosy zamiast napisów wydanych w tamtym okresie czasu.

Dużym plusem wyróżniającym Mirror’s Edge spośród konkurencji jest grafika, a raczej stylistyka (choć technologicznie tytuł stoi równie wysoko)! Ogromne wieżowce, wielkie aglomeracje, monumentalne drapacze chmur – wszystko w kolorze bieli z dodatkami czerwieni, pomarańczy i barwy niebieskiej idealnie podkreślającej kolorystykę. Sterylność lokacji bije po oczach i dla jednym będzie to zaleta, a dla drugich wada. Pomieszczenia zostały wykonane z dużo większą różnorodnością kolorów: występują w nich takie barwy jak zielony, granatowy czy ostry pomarańczowy. Słabiej wypada tylko podziemie z metrem, ale nie ma tam dużo do roboty, toteż przechodziłem obok tego obojętnie.

Animacja, która stanowi, notabene, filar całej rozgrywki (nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby EA Dice skopało tę rzecz) stoi na najwyższym, światowym poziomie! Do tego zaliczam kołysanie się kamery podczas sprintu, nerwowe rozglądanie się Faith podczas przerywników filmowych na silniku gry, bezpardonowe otwieranie drzwi, ale także poślizg, gdy zjeżdżamy z dachu czy późniejszy skok. Wszystko wykonano perfekcyjnie, z ogromną pieczołowitością o detale.

Rozpływając się w zachwytach nie dodałem, że rozgrywka w Mirror’s Edge to zupełnie nowe doznania, zarówno audio-wizualne (ogromne brawa należą się dla twórczyni soundtracku – Lisie Miskovsky; z wielką przyjemnością po dzień dzisiejszy słucham kawałka Still Alive i jego najróżniejszych remixów!), jak i czysto gameplay’owe - chyba nie było dotąd gry, która reprezentowałaby tak unikatowy typ zabawy.

Okropnie przeszkadzało mi w ME rzadko rozmieszczone punkty zapisu. Niekiedy przechodząc dany etap, musiałem tracić sporo czasu na jego powtarzanie (często od początku, ponieważ save point był daleko od miejsca startu), bo nie trafiłem czysto w kładkę. Kilka razy zdarzyło mi się, pomimo niewielkiej odległości, „przeskoczyć” rurę, która była obok mnie, bo kamera źle się ustawiła. Niby drobnostki, jednak denerwujące jak mało co.

W ramach podsumowania powiem, że… Mirror’s Edge to świetna gra! Zaskakująca grafika (stylistyka, jak i technologia to klasa światowa), innowacyjna rozgrywka, świetny soundtrack, ciekawe postaci, same plusy. Jednak w tej beczce miodu znalazła się łyżka dziegciu w postaci  kulejącej kamery (tylko momentami) czy przeciętnej fabuły (w tym przypadku scenariusz nie był najważniejszy). Chłopaki z EA Dice odwalili kawał solidnej roboty, a te wszystkie niedociągnięcia są do poprawki w sequelu/kontynuacji. Mocno wierzę, że Electronic Arts nie porzucił projektu i z wypiekami na twarzy czekam na Mirror’s Edge 2!


Kilka słów wyjaśnienia: wychwalam ME, a dałem „tylko” 8. Jestem człowiekiem, który nie przestawił się (i przestawić się nie zamierzam) na „nową” skalę oceniania. Kiedyś, jeśli gra otrzymała ósemkę, lub osiem i pół, była produkcją dobrą, nawet bardzo dobrą. Dziś pojawił się dziwny trend, że tytuły z 9 są dopiero dobre/bardzo dobre, a te z 7 czy 8 podpadają pod średnią półkę. Bardzo mnie to denerwuje, bo gra, tak naprawdę, nie zostaje w pełni doceniona. Mirror's Edge jest grą bardzo dobrą, lecz nie pod każdym aspektem (jest kilka niedociągnięć), wiec ma ode mnie w pełni zasłużone 80%.

Materdea
28 marca 2012 - 10:43