Marilyn Manson – urodzony łotr (1) - fsm - 19 kwietnia 2012

Marilyn Manson – urodzony łotr (1)

Rok pański był 1998. Miesiąc - grudzień. W me czternastoletnie łapki wpadł najnowszy numer magazynu cyberniekulturalnego Reset, zaś na okładce, a potem w dziale "Odloty", czujne oko dostrzegło jakiegoś bladolicego cudaka. Marilyn Manson? Dziwnie się nazywa, ale to chyba jakiś niezły zespół musi być. Zacząłem więc czytać, a tuż po lekturze wystosowałem szybką, zakamuflowaną prośbę do mego szanownego, pracującego wówczas w Radiu Koszalin, ojca: macie w radiu jakąś płytę Mansona? Mieli Antichrist Superstar, tata przyniósł, a ja...

Leżę na podłodze w salonie, słuchawki na uszach i zaczyna się soniczny atak. Godzinę później wiedziałem, że oto znalazłem swój ulubiony zespół, a po dziś dzień Antichrist Superstar jest, moim zdaniem, najlepszą płytą w dorobku grupy. Szokujący wizerunkiem i zachowaniem Manson wraz z kolegami pewnie nie byli idealnymi kandydatami na oplakatowanie pokoju i zasiedlenie frontów koszulek, ale cóż... Serce nie wybiera, a wtedy wybrało ryk, pot, dziwne szkła kontaktowe i atakujące wściekle gitary. Niewiele później okazało się, że Sweet Dreams w wykonaniu MM znałem już wcześniej, ale jakos bez świadomości kto zacz.

Potem przyszedł czas na nadrabianie braków (Portrait of an American Family, Smells like Children) i kupno oryginalnej kasety z nowiutkim wówczas albumem Mechanical Animals. Te wydarzenia spowodowały, że zainteresowałem się cięższymi brzmieniami w znaczeniu ogólnym, ale przede wszystkim odkryłem kolegę Mansona - Trenta Reznora i jego Nine Inch Nails, na kilka miesięcy przed premierą najwspanialszej współczesnej płyty ever (The Fragile). Oczywiście niejako przy okazji zapragnąłem poznać wielce barwną postać pana Briana Hugh Warnera (bo tak został ochrzczony najsłynniejszy współczesny shockrocker). Barwną, bo przecież podobno tak naprawdę jest to Paul z Cudownych lat, podobno usunął sobie chirurgicznie dwa żebra, by radośnie obejmować ustami własnego penisa, a tak w ogóle to jest hermafrodytą, który kiedyś wyrwał(a) płód z łona ciężarnej kobiety (a co!). I choć Manson rzeczywiście lubi takie czynności, jak symulowanie stosunku na scenie lub palenie/podcieranie się flagą USA, to jest to tak naprawdę jedynie część przedstawienia, za które zgarnia nielichą kasę (zapewne).

Bo w rzeczywistości to strasznie inteligentny facet jest. Pisze (jego niewątpliwie bardzo podkolorowana autobiografia - Długa, trudna droga z piekła, to kawał świetnej lektury z ciekawymi obrazkami :P), maluje (i wychodzi mu to zacnie - macie obok przykłady jego prac), reżyseruje (jego filmowe projekty póki co pozostają jedynie projektami) i firmuje swym nazwiskiem absynt (nazwany Mansinthe). No i drze ryja, a ostatnio coraz chętniej sam komponuje utwory na swoje płyty.

Szkoda więc niezmiernie, że gość z takim potencjałem od jakiegoś czasu nie może się odnaleźć i częściej zawodzi, niż zachwyca. Ostatnie albumy są poniżej jego możliwości, a występy na żywo - z relacji osób uczestniczących oraz filmików na YT - są dalekie od perfekcji. Zadbaj o siebie, panie Warner. Pij i ćpaj mniej, a jakość "performensu" pójdzie w górę. Dlaczego to piszę? Bo MM zagra w tym roku u nas - chciałem pojechać, ale zanim uznałem, że jednak warto, bilety się skończyły, a już niedługo (30 kwietnia) zadebiutuje nowa płyta grupy - Born Villain. Album bez wątpienia kupię, a wrażeniami się podzielę na tych gościnnych łamach. Dzięki temu może ktoś z Was zainteresuje się albo muzyką, albo człowiekiem, bo jakikolwiek by teraz nie był - zrobił dla ciężkich brzmień dużo dobrego.

Na zakończenie szybki, subiektywny ranking albumów sygnowanych marką Marilyn Manson, by zainteresowani mieli pojęcie jak oceniam tą muzykę i czego mogą się spodziewać po przyszłoweekendowej (mam nadzieję) recenzji BV.

  • Portrait of an American Family - 8/10
  • Antichrist Superstar - 9/10
  • Mechanical Animals - 8,5/10
  • Holy Wood - 8/10
  • The Golden Age of Grotesque - 7,5/10
  • Eat Me, Drink Me - 5,5/10
  • The High End of Low - 6,5/10
  • Born Villain - ?

Lata świetności grupy bez wątpienia przypadają na czasy współpracy z Trentem Reznorem i te tuż po (Mechanical Animals powstało już bez udziału lidera Nine Inch Nails), ale - jak zawsze przy premierze nowej płyty MM - znowu mam nadzieję, że teraz dorzuci do pieca i będzie czad rodem z drugiej połowy lat 90-tych. Jako przedsmak - solidny teledysk i solidny singiel zapowiadający nową produkcję.

\m/

fsm
19 kwietnia 2012 - 13:53