W poszukiwaniu wolnego czasu... - K. Skuza - 29 kwietnia 2012

W poszukiwaniu wolnego czasu...

Ciężkie jest życie „multiplatformowca”. Jeśli wydaje Ci się, drogi Czytelniku, że mając zestaw konsol, „kieszonsolek” i peceta można się świetnie bawić, stokrotnie lepiej niż grając w klasyczne szachy... oj, jakże się mylisz. Nie masz pojęcia jakie to męczące, frustrujące, czasochłonne i negatywnie zaskakujące – włączać co chwilę inną maszynę i dowiadywać się, że wciąż nie przeżyliśmy żadnej przygody. Historie nie opowiedzą się same, do tego potrzeba przecież naszego bezcennego czasu. Skąd go brać? I czy warto?

Poranek.

Rano, co nie jest tajemnicą, trzeba wstać, ogarnąć się i lecieć na zajęcia / do pracy (lub w oba miejsca tego samego dnia, również na co najmniej 8 godzin). Gdybym miał budzić się wcześniej niż o 06:45 – moje oczy w mig stałyby się czerwone, zamiast białe. Więc nie, podziękuję. Nie będę wstawał specjalnie wcześnie rano, tylko po to, żeby sobie pograć.

Wieczór – noc.

Za nocki też już podziękuję, zawsze między północą a drugą w nocy łapał mnie „zgon”, i też już nie najlepiej wyglądałem, refleksem się nie wykazywałem, po prostu zasypiałem (nie czuję kiedy rymuję). Zresztą, teraz nie przystoi grać wieczorem / w nocy, ta pora znaczy już coś zupełnie innego niż dawne gry i bajki...

Popołudnie.

OK, zostało mi już tylko popołudnie. Wracam po 16:20, jem, czasem posprzątam, czasem pójdę na zakupy, czasem wyjdę z domu – i popołudnie zniknie. Zauważ, że do tej pory nie pisałem niczego o spędzaniu czasu z Żoną, a to jest w moim życiu priorytet. Nie napisałem też o zabawach z kotem (w zasadzie kotką) – no co? Może nie aportuje piłki, ale prawdziwy z niej akrobata! Nie wspomniałem o wychodzeniu gdzieś ze znajomymi, o odwiedzaniu rodziny, o chodzeniu na koncerty, o wycieczkach pieszych i na rowerze.

„Bede grał w gre!”

Dobra, ale przejdźmy do sedna. Ciesz się, drogi Czytelniku, jeśli masz wciąż -naście lat, albo Twoje dwadzieścia-kilka pozwalają Ci nie pracować z różnych względów. Masz w takim razie MNÓSTWO wolnego czasu, a jeśli tak nie jest – na pewno da się go zorganizować na tyle, żebyś mógł/mogła sobie pograć, czy w tygodniu, czy w weekend. Ile wlezie.

Najważniejszy akapit.

Jeśli nie czytałeś poprzednich zdań, nie szkodzi, nic nie straciłeś. Kiedy z braku czasu odpalam jakąś małą (ale jarą) grę na iPadzie, bo chcę ją w końcu przejść i napisać recenzję – to nie, cholera, musi wyskoczyć jakaś aktualizacja, która dodaje drugie tyle poziomów do przejścia. Super, po prostu bosko! Trudno, niech się ściąga, włączę kompa. Trochę leciwy, więc dźwiga tylko „indyki” i gry artystyczne a'la Bastion. O, to dla rozluźnienia, niech będzie Super Meat Boy. To na pewno nie jest tak trudna gra, jak o niej piszą... Minęło pół godziny... !@#$%^&... Czasami faktycznie można utknąć w jednym etapie na dłużej... Że co?! Ile tych poziomów jest w grze?! Nie dziękuję, nie mam czasu. A już myślałem, że to RPGi są czasochłonne. A propos, może by tak w końcu przejść Mass Effect? Zaraz, zaraz, 50 godzin na przejście gry?! To może chociaż drugiego Wiedźmina? 35 godzin?! Wybory moralne, zmieniające tor rozgrywki?! Po co to komu?! Mam mało czasu, niech będzie jakaś mini-gra, powiedzmy, o, Kinect Sports z Xboksa. No proszę, nawet boks jest, dlatego te, jak to mówią prawdziwi gracze, „gry dla dzieci” dozwolone są od lat 12. No nie, trzeci poziom trudności z czterech, a ja nie daję rady? Zaraz wyboksuję to głupie AI, jak Boga kocham! Ałłł! Moje ręce! Szklanki z wodą nie mogę podnieść, ale wstyd, jakie zakwasy! I znowu straciłem pół godziny, tylko po to, żeby obić mordę komputerowemu przeciwnikowi. Było warto? Bo ja wiem, osiągnięcie odblokowane, ale... już koniec, „pograłem” sobie. Jak będę mieć następnym razem dwie godziny wolnego czasu, to chyba poszukam „normalnych” gier. Takich, które da się włączyć, przejść i mieć satysfakcję z wygranej. A nie, jakieś głupie „apdejty”, „acziki”, „kontenty”, które wcale nie przedłużają żywotności gry, tylko skracają moje życie!

Dziękuję bardzo, postoję. Obstaję przy szachach. Z zamkniętymi oczami, korespondencyjne. Mam w końcu tę żyłkę prawdziwego gracza, który „harda” się nie boi!

PS Jeśli ktoś nie zrozumiał, to tak, cały ten tekst to żart. Co nie zmienia faktu, że na co dzień brakuje czasu na te małe przyjemności, jakimi są gry. A może to dobrze?

K. Skuza
29 kwietnia 2012 - 17:58