E3 i legendarne wpadki – na to czekam - Hed - 4 czerwca 2012

E3 i legendarne wpadki – na to czekam

Targi E3 mają bogatą historię kuriozalnych wpadek. Właściwie każdego roku zdarza się na nich coś dziwnego – najczęściej na konferencjach Microsoftu, Sony, Nintendo, Ubisoftu, Electronic Arts, czy dowolnej innej dużej firmy (wspomniałem o Konami?). I to właśnie te przedziwne momenty, w których otwieramy szerzej oczy lub krztusimy się ze śmiechu, zostają z nami na dłużej, przeistaczając się w krótkotrwałe, ale jednak na swój sposób nieśmiertelne memy.

A gry? Gry na E3 też będą, ale o nich poczytacie w innych wpisach, czy relacji gry-online.pl/tvgry.pl. W której przy okazji można zobaczyć chłopaków wrzucających na ruszt zdrowe amerykańskie burgery z wiadrem tłuszczu, w jednej z przeuroczych jadłodajni. Ja skupię się na tym, co pozostało w mojej pamięci z dotychczasowych targów. Czyli, będzie o wpadkach, które wracają w nocnych koszmarach marketingowców i kolejnych przeróbkach na YouTube.

Prowadzący z piekła

Niejedna konferencja byłaby dobra, gdyby została mądrze poprowadzona. Często okazywało się jednak, że główny konferansjer, najczęściej komik lub wysokopostawiony pracownik danej firmy, zupełnie nie trafia w gusta odbiorców. Jest drętwy, nieznośny, nieśmieszny, nieprofesjonalny – albo wszystko w jednym. Targi E3 widziały niejedno w tym temacie – na przestrzeni lat wykrystalizowało się kilka „osobliwych osobistości”, które położyły swoje konferencje i zapisały się w historii z nienajlepszej strony. Skupię się na nowszych zdarzeniach, więc cofniemy się wstecz tylko o kilka lat.

W 2007 roku Activision poprosiło o poprowadzenie swojej konferencji Jamiego Kennedy’ego, amerykańskiego komika i aktora. Wydawało się, że to świetny wybór, bo gość teoretycznie jest zabawny i nie owija w bawełnę. Okazało się, że ma też skłonności do napojów energetycznych o wysokim stężeniu i wyjątkowo lekkie podejście do takich kwestii jak profesjonalizm. Na imprezie pan Kennedy był mocno wstawiony i z trudem utrzymywał skupienie. Co gorsza, rzucał obraźliwe dla graczy żarty, lekceważył swoich gości (w tym mocno poirytowanego Tony’ego Hawka) i wykazywał się zupełną obojętnością wobec podejmowanego tematu. Jamie przeszedł do historii jako antyprowadzący i irytujący gość. Pewnym pocieszeniem dla niego może być to, że nie jest w tej kategorii osamotniony.

Nie będę wymieniał tutaj wszystkich małych, czy dużych przypadków zabawnych prowadzących, bo przy Jamiem niemal każdy wygląda jak aniołek. Wspomnę tylko o paru momentach, które zapadły mi w pamięć. Mamy więc irytującą konferencję Nintendo z 2008 roku, sprofilowaną pod nowego, familijnego odbiorcę i  poprowadzoną w tym tonie przez Cammie Dunaway, która opowiadała o swoich matczynych objawieniach. To były chwile trudne do wytrzymania dla gracza. Nie musimy jednak sięgać pamięcią tak daleko wstecz, aby oddać się masochistycznym uciechom – wystarczy przypomnieć sobie występ pana określanego jako Mr. Caffeine. Gość chyba nie trafił z ani jednym żartem. Ta konferencja Ubisoftu nie była może najgorsza (mi przynajmniej podobało się parę pomysłów), ale obfitowała w wiele żenujących momentów. Właściwie zawsze było to zasługą prowadzącego.

Oczywiście przy tych negatywnych przykładach na przestrzeni lat wykrystalizowało się parę prześwietnych i imponujących osobowości scenicznych, które stworzyły inne, mniej niechlubne legendy. Pamiętacie pewnie Reggiego Fils-Aime z Nintendo, który zdaniem wielu osób był ciekawszą częścią konferencji firmy z 2004 roku od samych gier. Gość zasłynął świetnymi tekstami: “My name is Reggie, I'm about kicking ass, I'm about taking names, and we're about making games” z 2004 roku, czy późniejszym „My body is ready” z 2007 roku. Z nowszych kultowych scenek można wspomnieć chociażby wejście Kevina Butlera i jego słynną, przepełnioną gamingowym patosem przemowę.

Błędy techniczne i ludzkie

Nie ma nic bardziej stresującego od przeprowadzania prezentacji na sprzęcie, który może zawieść przed milionami widzów i którego ponowna konfiguracja trwa długo. Na konferencjach wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. A sprzęt, jak to sprzęt, lubi płatać figle i wystawiać swoich twórców na pośmiewisko.

Scen, w których coś nie działało tak jak powinno, było sporo. Rzadko jednak zdarzało się, że usterki były bardzo poważne. Na jednej z konferencji Microsoftu Robert Bowling pokazywał Modern Warfare 3 i trafił na mały błąd kontrolera, przez który stracił kontakt z konsolą i wyszedł do menu z charakterystycznym odgłosem. Do podobnej sytuacji doszło podczas pokazu Rock Band z 2007 roku, kiedy to Peter Moore z Electronic Arts wcisnął nie ten przycisk, co trzeba. W ogóle gry muzyczne są trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Przekonała się o tym pani z konferencji Konami z 2008 roku, która położyła piosenkę z Rock Revolution i została wybuczana przez dwie widownie: wirtualną oraz prawdziwą.

Pamiętam jeszcze o „kopulującychNintendogs z 2005 roku i słynnej awarii „miecza” z The Legend of Zelda. Miyamoto zawsze wychodził z twarzą z takich sytuacji, co zresztą pokazuje jego klasę i pewnie sympatyczność.

W scenariuszu to wyglądało nieźle

Czasami wszystko dobrze się układa – prowadzący nie są zbyt męczący dla odbiorców, a sprzęt sprawuje się wzorcowo. Scenariusz też wydaje się fajny i zawiera mnóstwo atrakcji dla każdego. Mimo tego, konferencja przechodzi do historii jako pełna kuriozalnych scen i nietrafionych obietnic.

Właściwie każda duża firma ma na swoim koncie takie niechlubne, ale jednak legendarne wydarzenie. Zacznijmy od moich ulubionych, bo najsympatyczniejszych ludzi. Shigeru Miyamoto, bóg wśród deweloperów, wychodzi na scenę, aby zaprezentować swoją nową grę. Czy to Zelda? Być może, bo Shinji ma zamiar „zagrać na flecie”. Kilka sekund później rozpoczyna się jedna z najdziwniejszych rzeczy, jaką kiedykolwiek widziałem. Grupka dorosłych ludzi podryguje wesoło do midipodobnej muzyczki na tle kukiełkowych, wirtualnych podobizn, machając kawałkami plastiku i wczuwając się niemiłosiernie w role. Ta prezentacja była nietrafiona, bo skierowano ją nie do graczy, a do najmłodszych. Pokazuje to świetnie późniejsze przeurocze wideo, w którym Miyamoto gra w Wii Music z przedszkolakami.

Oczywiście to nie wszystkie wpadki Nintendo, bo pamiętamy chociażby o zapowiedzi Wii Vitality Sensor, urządzenia peryferyjnego, do którego wsadzamy palec i... no właśnie, to wszystko. Przez grzeczność nie będę wspominał żartów o tym, co innego można przytknąć do „sensora witalności” i jak bardzo Nintendo nie wierzy w inteligencję odbiorców, że chce sprzedawać im czujnik pokazujący, czy żyją. Zabawne jest, że w zgodnie z modą na kopiowanie pomysłów Nintendo, Ubisoft przygotował swoją wersję tego przedziwnego urządzenia, które „pokazuje nam, jak się czujemy”. Jakbyśmy nie wiedzieli tego sami.

Żenujących scen ciąg dalszy

Pamiętacie niesławną walkę na pistolety laserowe podczas konferencji Ubisoftu w 2010 roku? Takie rzeczy dzieją się często – ktoś próbuje wmówić nam, że otrzymujemy rozrywkę przyszłości, a pokazuje żenujący produkt sprzed kilku dekad. Przynajmniej na tej konferencji mogliśmy oglądać Joela McHale’a, którego, jako fan Community, lubię zawsze i wszędzie (tak, jego żarty były czasem średni, ale zdecydowanie lepsze od Mr. Caffeine). Często wydawcy starają się zagonić na scenę znanych ludzi, którzy nie mają niewiele wspólnego z produktami, które „firmują”. Moim ulubionym zagraniem tego typu jest pojawienie się Ringo Stara i Paula McCartney’a na konferencji Microsoftu z 2009 roku. Wygląda to tak, jakby ich „niespodziewane” pojawienie się było niespodzianką przede wszystkim dla nich samych. Ale ważne jest przecież to, że pokazali się na scenie żywi i zdrowi.

Prawdziwym klasykiem z cyklu „zróbmy coś fajnego” jest za to walka Mortal Kombat z 1995 roku. Z perspektywy czasu miłe jest to, że temat tej bijatyki jest dzisiaj równie aktualny i gorący jak wtedy. Sama reklama to... skomplikowane i precyzyjnie zaplanowane wydarzenie, które straszy od ponad dwudziestu lat. Znacznie krócej mamy do czynienia z równie dynamicznym, bo przecież wymagającym pracy całego ciała, Kinectem. Nie wszystkie prezentacje tej platformy uznałbym za złe. Zwykle, kiedy oglądałem je pierwszy raz nie wydawały się najgorsze. Z perspektywy czasu takie hity jak „Skittles, where are you?”, czy akcja na pontonie, są jednak prawdziwą próbą dla wytrzymałości odbiorcy. Naprawdę trudno jest pokazać w akcji przekonywujące demo z Kinecta, więc doceńmy Microsoft za tak wiele nieudanych i dzięki temu prześmiesznych prób. I tak nie były one nigdy tak frustrujące jak to: chór licealistek wrzeszczących co pięć minut to nie najlepszy sposób na zareklamowanie gry.

Osobny akapit trzeba poświęcić firmie Sony, która zwykle ma całkiem nieźle pomysły (wspomniany Kevin Butler to jeden z lepszych „produktów reklamowych” ostatnich lat). W 2006 roku koncern przeprowadził jednak jedną z najbardziej kultowych konferencji. Kultowych, bo najgorszych. Kaz Hirai dwoił się i troił, aby wzbudzić zainteresowanie w odbiorcach, ale poległ na całej linii („Ridge Racer! Ridgeee Raceeeeer!”).  Podczas tej imprezy dowiedzieliśmy się, że w feudalnej Japonii grasowały „gigantyczne wrogie kraby”. Sony ujawniło też słynną cenę PlayStation 3 („five hundred and ninty-nine dollars!”). Przykłady można mnożyć, najlepiej jednak zobaczyć to samemu.

Wszystkie powyższe wpadki są jednak niczym wobec tego, co nastąpiło w 2010 roku. Przejdźmy do największego moim zdaniem konferencyjnego „przypału”, jaki wydarzył się do tej pory. „A zwycięzcą jest...”

Konferencja Konami, czyli legendarne wydarzenie w historii PR-u

Pamiętam, że na konferencję Konami z 2010 roku czekałem z pewnym zainteresowaniem, bo firma miała w zanadrzu parę ciekawych projektów i kilka niedomówień. Doskonałym przykładem jest Metal Gear Rising, pokazany wcześniej tylko w formie prototypu ze słynnym przecinaniem arbuzów. Co ciekawe, o Rising tylko wspomniano, ale i tak te kilkadziesiąt minut przeszło do historii jako najgorsza/najlepsza konferencja w historii, a przy okazji kamień milowy PR-u. Domyślam się, że w korporacyjnych akademiach dla marketingowców są specjalne zajęcia omawiające to wydarzenie.

Konferencję transmitowano w nocy, więc oglądanie jej wymagało pewnych poświęceń (szczególnie jeśli ktoś planował się wyspać). Już sama lokalizacja tego spotkania z dziennikarzami i widzami internetowymi zwiastowała przełomowe wydarzenie. Konami zdecydowało się zaprosić ludzi do kameralnego, dusznego i odrobinę niepokojącego kinoteatru. Miejsca, w którym równie dobrze można by zorganizować przegląd filmów snuff. Zresztą, konferencja była równie mocna jak ten niesławny gatunek filmowy.

Rano następnego dnia rozmawiałem o konferencji ze znajomym, który dość trafnie opisał, to co się stało: „jak wstałem odpaliłem internet, żeby sprawdzić, czy to nie był tylko surrealistyczny sen”. No właśnie, co się wtedy wydarzyło? Naprawdę trudno to opisać, wymienię więc kilka scen. Był gość, któremu odpadła głowa. Był Japończyk z innej planety tańczący „z playbacku”. Była ekstremalna lekcja języka engrish, podczas której dowiedzieliśmy się, że w pewnej grze znajdziemy „jeden mirion jednostek”. Byli napakowani goście bijący się po cyckach. Był koncert młodzieżowego chóru. Było przerażające, silenthillowe spojrzenie. Był... zresztą, zobaczcie wideo.

Spotkanie z Konami to najdziwniejsza konferencja, jaką kiedykolwiek widziałem. Każda postać, która pojawiła się na ekranie była albo niepokojąca, albo zupełnie oderwana od rzeczywistości. Każdy kolejny punkt programu bardziej absurdalny. Oglądając to na żywo, miałem wrażenie, że ktoś podszywa się pod japońską firmę i przejął kontrolę nad jej streamem. To wszystko sprawiło jednak, że wydarzenie zyskało nieśmiertelność (przynajmniej w internetowym wydaniu). Pamiętam je do dzisiaj i często sobie odświeżam. Za każdym razem śmiejąc się równie mocno, bo każdy jej punkt jest ekstreeeeeemalny.

Proszę o więcej. Udanego E3!

Zestawienie wpadek jest subiektywne i pewnie wielu z Was pamięta inne „momenty”. Zaznaczę w tym momencie, że nie piszę tego, aby kogokolwiek ośmieszać, bo uwielbiam bohaterów – świadomych, czy przypadkowych – powyższych scenek. Bo jak można pisać źle o Miyamoto, czy Taku Fujim, który swoją drogą zrobił z kultowego występu użytek (wiedzą o tym osoby, które czytają go na Twitterze). Przy takim stresie i napięciu robi się różne rzeczy, nie zawsze mając świadomość tego, jak odbierze je Internet. Wiele pomysłów na papierze wygląda ok i dopiero po realizacji okazuje się kuriozalna.

Na koniec chciałem podziękować ludziom, którzy biorą udział w przygotowaniu E3 za dobry ubaw i przekazać wyrazy sympatii dla wszystkich bohaterów, których wymieniłem – nawet jeśli mają ich nigdy nie odebrać. Czekam też na dalsze występy, przejawy absurdu i wpadki techniczne, które zamienią się w memy i przełamią PR-ową nudę prezentacji. Jeśli ich zabraknie, targi E3 2012 nie przejdą do historii jako legendarne. Wam życzę udanej zabawy – dzisiaj zobaczymy kilka konferencji i miejmy nadzieję, że obok potencjalnych memów będą one wypełnione dobrymi grami.

Hed
4 czerwca 2012 - 17:27