Life is brutal a Max jest w zasadzkas - recenzja trzeciej części przygód gliniarza co potrafi zabijać w slow-mo - eJay - 18 czerwca 2012

Life is brutal, a Max jest w zasadzkas - recenzja trzeciej części przygód gliniarza, co potrafi zabijać w slow-mo

eJay ocenia: Max Payne 3
85

Pamiętam te pojękiwania na widok łysego Maxa z brodą. Pamiętam też jakie były reakcje na wieści dotyczące brazylijskiej otoczki przygód policjanta z New Jersey. I co? W ostatecznym rozrachunku okazało się, że nie taki diabeł straszny. Max Payne przybrał co prawda kilkanaście kilogramów, a każda jego zmarszczka mogłaby symbolizować jedną ofiarę z poprzednich części, aczkolwiek to wciąż znakomity bohater do umieszczenia w centrum prawdziwej rozpierduchy. Wystarczy napisać, że częste smęcenie killerskiego grubasa nigdy nie było tak urzekające. A najlepsze i tak są strzelaniny!

Na twarzy Payne'a zarysował się niezły kawał czasu, który (jak łatwo zgadnąć z trailerów i innych materiałów promujących) nie był zaznaczony dobrą dietą, urlopem i masażami. Dzielny glina w ostatniej części jawi się jako rozsypany pomnik przemocy. Max łoi flachę za flachą, łyka tabletki bez recepty i generalnie ma w dupie wszystko to, co znajduje się za drzwiami jego obskurnego mieszkania. Najłatwiej określić go jako chodzące zwłoki, które pilnie szukają drogi do kostnicy. Bohaterowi nie będzie dane jednak umrzeć w tak nędzny i menelski sposób. Upadły policjant wplątuje się bowiem w kolejną aferę związaną z porwaniem jednego z członków bogatej rodziny Branco, u której jest zatrudniony jako ochroniarz. Max bierze sobie za punkt honoru odbić osobę i nie popuszcza wrogom. Jak wiadomo w tego typu przypadkach – jest to zaledwie czubek góry lodowej problemów.

Rockstar miał wszelkie narzędzia i pomysły, aby legendę Payne'a utrwalić...lub pogrzebać. Na szczęście studio podołało zadaniu i choć nie jest to tak wielki krok dla gatunku jak choćby pierwsza część, to muszę z ręką na sercu przyznać, że w kategorii mięcha trzeci odcinek to prawdziwa ekstraklasa podlana mrocznym, ostrym klimatem z kilkoma luźnymi nawiązaniami do poprzedników. Bohaterowi udało się przykleić i rozwinąć kilka cech, które wcześniej były ledwie liźnięte. Payne jest więc teraz gburowatym alkoholikiem, którego werbalnym buldożerem jest cynizm, a wyrokiem wystrzelona kula z pistoletu (lub innej broni). Jeżeli nie cierpicie tego typu mieszanki i liczycie na lajtowe podejście do sprawy – kupcie Hugo: Tropikalną Wyspę.

Maxowi zdarza się powrócić na stare śmieci...

Nie samą zajebistością charakteru protagonisty Max Payne 3 żyje. Rockstar nie starał się narzucać wielkich rewolucji w strzelaniny, dzięki czemu są one w dalszym ciągu przyjazne oraz wymagające. Pojawia się oczywiście obowiązkowy cover-system, ale i z nim jest miejscami bardzo trudno. To gra, której przejście na Normalu nie jest żadnym wstydem. Wiele fragmentów powtarzałem po kilka razy, a i tak nigdy nie byłem do końca zadowolony (bo zazwyczaj brakowało pigułek na dalszą część etapu). Swoje robi także silnik Euphoria, żywcem przeniesiony z GTA IV. Od tej chwili robiąc akrobacje postacią należy uważać na ściany, biurka i inne bzdety bo Max może w nie przyrżnąć głową, a wtedy przeciwnicy mają go na tacy. Nie mogę również zapomnieć o fantastycznej orgii przemocy z kapitalnymi detalami w postaci penetracji ciał przez pociski. Wszystkie ujęcia w zwolnionym tempie uzyskują wówczas status „martwego baletu”, co staje się oczywiście wizualną ucztą.

Wiele elementów Max Payne 3 zahaczą o dychę, która zarezerwowana jest dla tytułów ociekających epą i fantastyczną grywalnością. Rockstar przez pierwsze 2-3 godziny podążał ku właśnie tej ocenie i spodziewałem się, że utrzyma absolutny top formy do samego końca. Po drodze zaliczył jednak kilka mniejszych wtop. Przede wszystkim przesadzona do bólu filmowość – to już wyglądało miejscami jak produkcja Quantic Dream, czyli 2 minuty grania, 8 minut cutscenek. Dochodziło w niektórych etapach do iście komicznych motywów np. mamy przerywnik pokazujący Maxa, gdy ten otwiera drzwi (do tego obowiązkowa wymiana zdań z kolegą Passosem), robimy następnie 10 kroków i załącza się kolejna scenka dialogowa. Było tego zdecydowanie za dużo, choć wiem, że Rockstar usilnie dążył, aby nadać ten historii 100% filmowy styl. Druga sprawa to trochę niefortunne potraktowanie postaci z drugiego planu. Chrzanić w tym przypadku klisze, ale taki Marcelo Branco aż prosił się o lepsze rozwinięcie. Dupiastego Passosa oczywiście pomijam (cieniutki partner, oj cieniutki), a głównego złego opiszę trzema literami – LOL.

Strzelaniny w Max Payne 3 to zazwyczaj soczyste rzeźnie, znacznie bardziej krwawe niż w poprzednich odsłonach.

W multiplayer jeszcze się nie zagłębiałem, ale co mnie zdążyło zaskoczyć in minus to niedostępność wszystkich trybów od samego początku. Dziwna polityka, bo deathmatche przestały mnie rajcować w XX wieku, ale może się przełamię :) Tymczasem – pomimo drobnych skaz – Max Payne 3 polecam. Kawał krwistej ballady o pijanym policjancie, co się nie bał za spust pociągnąć.

eJay
18 czerwca 2012 - 19:12