Recenzja Deus Ex: Bunt Ludzkości. Czas żałować że nie grało się w jedynkę. - fsm - 6 sierpnia 2012

Recenzja Deus Ex: Bunt Ludzkości. Czas żałować, że nie grało się w jedynkę.

fsm ocenia: Deus Ex: Human Revolution
90

Tytuł wpisu zdradza moje zaangażowanie w serię Deus Ex. Gdy pojawiła się jedynka niespecjalnie brały mnie gry RPG, nie zachwycał mnie klimat cyperpunkowy, więc grę sobie odpuściłem, mimo niezwykle pochlebnych recenzji i opinii znajomych. Invisible War podobnie, ale to już było konsekwencją braku zaznajomienia się z pierwowzorem, a jęk zawodu fanów utwierdził mnie w przekonaniu, że nie warto. Deus Ex: Human Revolution zaś zaciekawiło mnie jednym ze słów, które je opisują. Prequel. Ekstra, nie muszę więc znać historii z poprzednich części, a ewentualne smaczki i nawiązania nie będą takie ważne, jeśli gra sama w sobie się obroni. Minął rok, ja w Deusa w końcu zagrałem i stwierdzam z całą mocą: gra się obroniła.

Ekstremalnie fascynujące kucanie

Jaki jest Deus Ex okiem "nowego"? Przemyślany, niesłychanie klimatyczny i wciągający. Przy okazji niedoskonały technicznie, ale na szczęście gra nadrabia te braki mechaniką. Nazywamy się Adam Jensen, jesteśmy szefem ochrony w firmie Sarif Industries, która przoduje w dziedzinie ulepszania ludzi za pomocą wszczepów, implantów, mechanicznych ramion i innych robotycznych cudów. Firma zostaje napadnięta, nasza ukochana pani doktor zostaje zabita, a my możemy zostać ocaleni tylko przez przerobienie nas w pyskatego, ponurego robocopa. Nie mamy wyjścia, przyjmujemy nowe zdolności na klatę, ale ciągle marudzimy i zastanawiamy się nad sensem bycia człowiekiem [przy okazji: scena otwierająca DE: Human Revolution to jedna z lepszych tego typu sekwencji, jakie miałem okazję oglądać]. A potem się dzieje... Oj, jak się dzieje.

Widok FPP (+ pokazująca chowanie się, animacje "finiszerów" i konwersacje kamera trzecioosobowa), sporo ulepszeń naszych zdolności (co ważne: niewielka część dotyczy walki i wytrzymałości, większość to usprawnienia związane z hackowaniem elektroniki i ukrywaniem się), całkiem bogaty arsenał dla tych, co wolą rozwiązania siłowe, kilka dróg do celu w przypadku każdej (każdej!) misji, półotwarty świat i czadowy klimat. Oto najnowszy Deus Ex, którego warto poznać (a teraz jest przecena na serię Premium Games, więc na co czekacie?).

Przez całą zabawę starałem się chować, skradać i podsłuchiwać, ale oczywiście osiągnięcie za zabijanie tylko bossów było daleko poza moim zasięgiem. Na szczęście naprawdę spora liczba opcji w kwestii wykonywania wszystkich zadań i fajne zadania poboczne rozszerzające wiedzę o świecie sprawiały, że trzymanie pistoletu w kaburze nie było oznaką nudy. W ogóle absolutnie najlepszym elementem nowego Deusa były konwersacje z postaciami, a szczególnie te kilka naprawdę ważnych, gdzie trzeba było uważnie śledzić wypowiedzi rozmówców, przeanalizować cechy ich charakteru i odpowiednio zmanipulować, by sprawa ułożyła się po naszej myśli. Super sprawa!

O właśnie te rozmowy... Czad!

Deus Ex: Bunt ludzkości ma tak naprawdę tylko jedną, wyraźną wadę. Strona techniczna pozostawia nieco do życzenia. Oprawa artystyczna i tonący w złocie oraz czerni świat, a także świetna ścieżka dźwiękowa i solidny voice-acting to niezaprzeczalne plusy. Wyposażony z takie sobie animacje postaci i słabujące momentami tekstury silnik dostawał w kilku miejscach potwornej zadyszki. Gra działała bardzo ładnie we względnie wysokich ustawieniach w zasadzie przez cały czas, ale mapa w Detroit potrafiła zamienić 30 fps w nędzne kilka klatek na sekundę, co potrafiło mocno uprzykrzyć rozrywkę. Podobna czkawka miała miejsce jeszcze w kilku punktach, ale tylko Detroit tak mocno dało mi się we znaki. Krecha!

Ale da się przeżyć techniczne błędy, bo świat, historia, dialogi i szeroko pojęta grywalność stoją na bardzo wysokim poziomie. Jedna z najlepszych gier 2011 roku, bez dwóch zdań!

fsm
6 sierpnia 2012 - 13:06