Mówi się, że liczba czynności, które można zasymulować w grze jest mocno ograniczona, dlatego wciąż tylko walka, zagadki logiczno-przestrzenne i pompowanie cyferek w statystyki. Pewnych rzeczy z pewnością mamy przesyt, ale jest coś czego wciąż mi mało. Latanie, moi drodzy, latania w grach nigdy za wiele. Nawet chwilowa możliwość doświadczenia lotu zawsze sprawia, że moja sympatia do tytułu natychmiast rośnie. W tej generacji dostałem porządną porcję, zdrowej latanej zabawy (Dark Void! Just Cause 2! Zelda SS!), ale głód takiej rozrywki rozbudził się dużo wcześniej. Przedstawiam pięć tytułów, które sprawiły, że pokochałem każdą kolejną możliwość latania w grach.
Człowiek-szop – Super Mario Bros 3
Oddam wszystkie magiczne grzyby i ogniste kwiatki, za jeden wyjątkowy listek pozwalający oderwać ten włoski tyłek z ziemi. Wystarczy wziąć odpowiednio długi rozbieg i bez problemu można było przelecieć nad całym poziomem. Oszustwo? Gdzie tam, tak to już jest z lataniem, wszędzie szybciej. Bez miejsca na rozbieg ogon też się przydawał, zawsze można było slapnąć gumbę z półobrotu.
Dzieciak w piżamie – Cloud
FlOw to nie jedyny studencki projekt nad którym pracował Jenova Chen zanim łowcy głów z Sony porwali go do swoich pluszowych podziemi, zmuszając do pracy nad najbardziej emocjonalnie naładowanymi grami w historii... Zanim do tego doszło, zdążył zrobić jeszcze Cloud. Pojawiasz się w piżamie nad nieskończonym archipelagiem, z fryzurą wyjętą wprost z generycznego anime. Co możesz robić? Oczywiście że latać. A latając zostawiać za sobą smugę pary wodnej. Zabawa jak przy bezmyślnym bazgraniu na kartce, albo malowaniu farbami, tyle że tutaj płótnem jest błękitne niebo, a farbą chmury. Spędziłem z tą grą zdecydowanie więcej czasu, niż na to zasługiwała, ale trzeba przyznać, że trafiła w moje słabości – lubię latać, lubię też i bazgrać.
Smoki – I of the dragon
Jaki klon Magic Carpet może być fajniejszy od oryginału? Taki, w którym główną rolę grają smoki, rzecz jasna! Po pierwsze zieją ogniem/lodem/kwasem, po drugie niebo nalży do nich, a każdy rozsądny mag w turbanie od razu będzie wiedział kto tu jest szefem (w grze naprawdę są tacy magowie, jak coś zżynać to przecież z klasą). Czasami w grach można przyzwać smoka do pomocy, czasem można latać na smoku, jednak nie często zdarza mi się być smokiem-gubernatorem, zarządzającym swoją prowincją z powietrza.
Swobodna lewitacja – Morrowind
Jeżeli zamierzasz robić interesy z szalonymi czarnoksiężnikami domu Telvanni, pamiętaj o jednym, musisz umieć latać. Ta banda długowiecznych grzybiarzy, postanowiła budować swoje powykręcane posiadłości, według jednej wspólnej reguły: „Absolutnie żadnych schodów. Nigdzie!”. Przebywając na Morrowind zawsze trzeba mieć przy sobie odpowiednią miksturkę czy zwój lotu. A najlepiej od razu przejść krótki korespondencyjny kurs lewitacji.
Pływanie w powietrzu – Dreams: to Reality
To było takie dziwne. Na początku nawet nie wiedziałem, że mogę latać. Moja kanciasta, sztywno animowana postać – wyglądająca jak przeciwnik Van Damme’a w pierwszym Kickboxerze – biegała tylko w kółko po wyspie w chmurach, zbierając błękitne płatki many. Potem niechcący coś nacisnąłem, a zabawnie animowany bohater próbował, dosłownie, kłaść się na powietrzu. Przytrzymałem klawisz dłużej i powoli uczyłem się prawidłowego pływania w powietrzu – takie przynajmniej sensoryczne wspomnienie mi zostało. Nieporadne sterowanie, sprawiające, że na początku wciąż ryłem twarzą o ziemię, dodawało tej czynności trochę mistycznej powagi (latanie przecież nie może być łatwe). Z czasem nauczyłem się bezbłędnie lądować na małych wysepkach i latać-pływać z boskimi wielorybami. Dreams to w ogóle świetna rzecz, trochę niesprawiedliwe skazana na zapomnienie. Jeżeli ktoś ma ochotę spróbować, to mówię: warto. Tylko proszę, nie w wersji na PSX. Tylko nie w tej okropnej wersji…