Hard normal easy cheat - o oszukiwaniu w grach słów kilka - guy_fawkes - 20 sierpnia 2012

Hard, normal, easy, cheat - o oszukiwaniu w grach słów kilka

Kody, trainery, hacki oraz oczywiście Internet – oto najważniejsze elementy zbrojowni growego oszusta. Zastanówmy się jednak, czy dziś, kiedy starzy wyjadacze zarzucają współczesnym produkcjom dążenie do coraz dalej posuniętych ułatwień, ten niedozwolony doping ma sens. Przecież skoro poziom trudności w wielu grach można zmienić w locie, po co komu nieśmiertelność? Zresztą, zerknijcie do tegorocznego Tipsomaniaka,  dodawanego od lat do jednego z letnich numerów CD-Action – poza nazwą nie ma on nic wspólnego z poradami. Czyż potrzeba czytelniejszego znaku?

Zawartość owej książeczki można tłumaczyć faktem, że i tak wszystko jest w Internecie, toteż papier zadrukowano innymi, ciekawszymi artykułami. Tak czy kwak przeróżnego rodzaju ułatwiacze wciąż cieszą się popularnością, co łatwo zaobserwować na forach growych serwisów – przeważnie wielu ludzi zakłada konto wyłącznie celem powiadomienia, że udostępniony w dziale download trainer lub kod nie działają, są wirusami i co z tym fantem zrobić. Jak mogę to zinterpretować? Cóż, na dwoje babka wróżyła: albo autorzy takich pytań udzielają się gdzieś indziej, nie chcąc dołączać do społeczności akurat tego portalu, albo generalnie słabo interesują się grami. Stawiam właśnie na tę drugą ewentualność.

BFG10k w pierwszej misji Q2? Czemu nie...

Nadrzędnym celem gier jest dawanie rozrywki, która jest rozmaicie pojmowana. Najtwardsi hardkorowcy widzą ją w mozolnym rozgryzaniu arcytrudnych etapów i zagadek, wielokrotnych próbach, by wreszcie dojść do perfekcji  i wykonać plan maksimum czyniąc wszystko, co się tylko w danej grze da zrobić. Na przeciwnym biegunie są casuale, czyli tzw. niedzielni gracze. Ta kasta poszukuje bezstresowego, pozbawionego frustracji odhaczania kolejnych misji i to nawet nie po to, by dotrzeć do creditów – statystyki ukończonych gier są nieubłagane, a wręcz szokujące. Celem jest po prostu „sobie pograć”. Gdzieś pośrodku okopali się zwykli gracze, pozbawieni ambicji masterowania przechodzonych tytułów, ale za to zdolni do sporych kompromisów by zaliczyć szpilę, która im szczególnie przypadła do gustu.

Jak już napomknąłem we wstępie, multum współczesnych gier dostarcza tylu udogodnień, że korzystanie z dodatkowych wspomagajek jest zbędne. Odejście od apteczek na rzecz autoregeneracji zdrowia, system osłon, spowolnienie czasu, radar pokazujący rozmieszczenie przeciwników, wezwanie wsparcia lotniczego itp. – to wszystko sprawiło, że gameplay A.D. 2012 cechuje dalece wyższa beztroska, niż choćby w pierwszym Half-Life’ie. Odpalasz grę i nie przejmujesz się nawet zapisem, gdyż wszystko odbywa się automatycznie – Twoja rola to wciskanie określonych klawiszy i oglądanie filmików. Jednak czasami również to stawia zbyt wysokie wymagania niedzielnym graczom. Gdzie tkwi przyczyna? Przypuszczam, że głównie w przeliczaniu zamiarów ponad siły. Serce roście, jeśli można się pochwalić znajomym wiktorią na hardzie, lecz skoro w pewnym momencie w ruch poszedł doping, nie ma to żadnej wartości. Co więcej, regulowany w locie poziom trudności  praktycznie pozbawia oszustów usprawiedliwienia.

Nie bądźmy jednak tacy bezlitośnie jednostronni – ludzie traktujący rozrywkowe produkcje w kategoriach pasji również miewają nieczyste sumienie, choć za sprawą czegoś innego, co znam z autopsji – konsekwentnego wykorzystywania mechaniki gry i znalezionych bugów, czyli działania w obrębie wszystkiego, co tkwi w samej grze, bez pomocy zewnętrznych narzędzi i sztuczek z edycją plików. Przykład najprostszy to przeciwnik blokujący się na jakimś elemencie otoczenia, dzięki czemu można go spokojnie wykończyć. Tutaj nie dała rady sztuczna inteligencja, ale czasem błędy sięgają głębiej – jak choćby do tej pory nie naprawiony bug w pierwszej części Deus Ex'a, pozwalający  w nieskończoność odbierać zapłatę za pewne zadanie. Jako że DE jest w znacznej mierze RPG-iem, można dzięki temu uczynić JC specjalistą w każdej dziedzinie – od pływania po obsługę ciężkiej broni.  Na całe szczęście glitch ten spotyka się pod koniec gry, zatem nie jest w stanie zbytnio wypaczyć rozgrywki.

Dzięki bugowi z rozliczeniem zadania JC Dentom stał się mistrzem wszechświata i okolic w każdej dziedzinie

Exploitowanie uchybień technicznych nie powinno nikogo zaskoczyć – często gracz czuje się pokrzywdzony za sprawą rozmaitych błędów, więc z premedytacją wykorzystuje te, które pozwolą mu się odwdzięczyć pięknym za nadobne. Co jednak umyka krytyce wszystkich krzykaczy? Fakt, że tak naprawdę sami ułatwiamy sobie rozgrywkę, choć zasadniczo nie postrzegamy naszego zachowania w tych kategoriach – przecież w RPG-ach zdobywamy coraz lepszy oręż, podwyższamy współczynniki postaci, by do finałowego bossa nie podchodzić w sandałach, przepasce na biodrach i z packą na muchy… W strzelankach oszczędzamy amunicję do najpotężniejszych pukawek, zaś w wyścigach nitro, by w razie potrzeby móc odbudować pozycję utraconą na skutek własnego błędu itd. Nawet jeśli nasz pojedynek z szeffem z daleka wygląda jak starcie Dawida z Goliatem dążymy do tego, by ten pierwszy zyskał chociaż procę na adamantowe kulki i porządne ochraniacze.

Jednym z powodów sięgania po kody czy trainery jest właśnie bagatelizowanie zasady „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Wielu ludziom zwyczajnie nie chce się błądzić po bezdrożach wykonując wszystkie poboczne questy czy też rozsądnie dobierać rodzaj broni do przeciwnika, bo przecież największy fun dają te najmocniejsze. O ile jednak twórcy gry sami nie udostępniają graczom cheatów w nagrodę za postępy w rozgrywce (np. w Red Faction: Guerilla), to przeważnie intencją takiej furtki nie jest kilkuminutowa radocha casuala z demolowania otoczenia samemu będąc niezniszczalnym, lecz możliwość wielokrotnych testów różnych sytuacji jeszcze na etapie projektowania gry, by nie wypuścić na rynek niedorobionego bubla. Warto zauważyć, iż tipsy sporadycznie powodują także wypaczanie ogólnego sensu gry – weźmy chociażby popularne zwłaszcza wśród płci pięknej Simsy. Moi drodzy, ile znacie amatorek tej gry używających czarodziejskiego hasełka napełniającego domowy sejf, dzięki czemu otworem staje droga do budowy rezydencji marzeń, do której pozostanie już tylko zaprosić ekipę MTV Cribs? Z pewnością większość byłaby w stanie jakąś wymienić, tudzież sama skorzystała z takiej opcji. Celem dzieła Willa Wrighta jest symulacja życia i nie da się ukryć, że jej istotny element stanowi podwyższanie standardów bytowych podopiecznych. W ten sposób znika istotna część gry, zaś ona sama staje się… programem do aranżacji  wnętrz. To akurat nie jest zjawisko do końca negatywne, gdyż podkreśla rolę gracza w interpretowaniu i wykorzystaniu udostępnionej mu mechaniki – przecież dalekim krewnym tego przypadku są chociażby… rocket jumpy z Quake’a. Tu również pierwotnie nikt nie myślał o korzystaniu z nich na taką skalę, do jakiej doszli pro gamerzy. Zresztą, cofnijmy się jeszcze dalej – kto przewidział, że maszyny zaprojektowane do skomplikowanych obliczeń będą kiedyś dawać rozrywkę…?

Rocket jump - przypadkowy wynalazek pro gamerów

Niedozwolony growy doping w przeciwieństwie do tego w sporcie ma również swoje dobre strony, o których sam miałem okazję niejednokrotnie się przekonać, choćby w jednym z dodatków do pierwszego Quake’a. Napotkałem tam irytującego buga blokującego windę, a tym samym dalszy progres. Internet milczał w kwestii rozwiązania, więc uciekłem się do sposobu. Koło ratunkowe rzucił mi właśnie cheat – wpisałem komendę umożliwiającą postaci latanie i przeniosłem się w miejsce, w które powinno dowieźć mnie feralne urządzenie. Od razu deaktywowałem swoją nadludzką moc, lecz cieszyłem się, że zawsze jakoś wyjdę z każdej opresji. Za pomocą kodów i trainerów można również sprawdzić możliwości podsystemów wbudowanych w grę, np. zarządzającego fizyką – czy np. po aktywowaniu super młota w Guerilli obiekty potraktowane dokokszonym narzędziem nagle nie zaczynają wariować niczym w starożytnym już Trespasserze? Akurat w trzeciej odsłonie Red Faction wszystko działało jak należy, ale warto podkreślić, iż ta produkcja skupia się przede wszystkim na rozwałce, więc babole musiały z definicji zostać wykluczone. Zresztą, skoro sami twórcy udostępniają kody można praktycznie w ciemno zakładać, że obejdzie się bez wpadki. Czasami kody przekraczają odgórne założenia, np. w Call of Duty dodanie do plecaka gracza całego dostępnego arsenału - tradycyjnie dźwigamy dwie bronie, zatem przewertowanie tego cudownego zbioru okazuję się czasochłonne i niewygodne. Generalnie wszelkich cheatów i trainerów lepiej próbować po ukończeniu gry, by wycisnąć z niej jeszcze troszkę, tym razem bezkompromisowej, beztroskiej przyjemności, która nie rzutuje na wcześniejsze odczucia płynące z normalnego gameplaya.

Poza kodami, trainerami czy machinacją plikami są jeszcze dwa sposoby na ułatwianie sobie gry: zerknięcie do solucji i pobranie save’a z zaliczonym problematycznym etapem lub, co jeszcze gorsze, 100% gry (w mojej opinii najgorsze rozwiązanie). Oczywiście bywa to pożyteczne, gdy sami grę już prawie już całkiem skończyliśmy, ale save został omyłkowo skasowany, lecz w reszcie poruszonych przypadków odbiera to przyjemność z gry – równie dobrze można  obejrzeć gameplay na YouTube zamiast grać. Coś jak lizanie cukierka przez papierek. Co więcej, amatorzy natychmiastowego dostępu do najlepszych samochodów, broni itd. nie mają kiedy posiąść odpowiednich umiejętności w ich używaniu, co ma miejsce podczas typowego gameplaya, kiedy gra stopniowa zaznajamia nas ze swoją mechaniką, słabymi oraz mocnymi stronami konkretnych jej elementów. Dotyczy to również zhakowanych serwerów w różnych grach online, które przyspieszają zdobywanie doświadczenia do prędkości nadświetlnych – i to zarówno MMO, jak i strzelanek pokroju Call of Duty. Sam kiedyś trafiłem na takowy w Modern Warfare 2. Co najdziwniejsze, ta odsłona wprowadziła do pecetowych CoD’ów matchmaking jednocześnie pozbywając się serwerów dedykowanych, co świadczy o tym, że IWNet nie jest wcale taką fortecą, jaką się wydaje autorom.

W multi Max Payne'a 3 nie ma pobłażania dla oszustów

Doping w singlu uznaję za etycznie dopuszczalny – każdy dostanie tyle przyjemności z zabawy, na ile sobie zapracuje stroniąc od podcinania cheatami gameplayowej gałęzi, na której siedzi. Nie ma jednak żadnego usprawiedliwienia dla oszustów w multiplayerze podbudowujących swoje nędzne ego kosztem uczciwych graczy. RockStar w trzeciej części Max Payne’a postanowił wcielić w życie pomysł, który od dawna krążył mi po głowie – stworzenia odosobnionego miejsca dla cheaterów, gdzie amatorzy nielimitowanych painkillerów i aimbotów mogliby się tłuc przez cały dnie bezskutecznie próbując kogoś zabić by w końcu zrozumieć, jakie to jest wkurzające dla uczciwych graczy. Cheaterzy w grach online to jednak bajka na inną okazję. W multi znaczą przewagę zyskują też glitcherzy, czyli osobnicy wykorzystujący błędy gry przeciwko innym graczom. Tutaj wystarczy podać np. spartaczony system spawn pointów na jednej z map w MW3 – usadowienie się w strategicznym miejscu umożliwia hurtowe zdobywanie killstreaków dzięki fragowaniu świeżo "odrodzonych" graczy.

Nie dajmy się zwariować, bezkrytycznie przyjmując wszystkie zasłyszane slogany – gry może i stały się łatwiejsze, przystępniejsze, co jest podyktowane chęcią dotarcia do szerszej rzeszy ludzi, a tym samym zwiększenia płynących z nich profitów, lecz wciąż powstają produkcje spędzające sen z powiek w ten, czy w inny sposób - wyśrubowanym poziomem trudności tudzież błędami technicznymi. Nie zapominajmy również, że szpile mają dawać rozrywkę, są  także wyzwaniem, któremu należy sprostać – obojętnie, czy będzie to ostatni boss w Dark Souls czy finałowy, maksymalnie zakręcony poziom w Angry Birds. Ad augusta per angusta drodzy growi bracia i siostry!

A Wy jak postrzegacie wszelkie ułatwienia w grach? Dajcie znać w komentarzach.

guy_fawkes
20 sierpnia 2012 - 02:26