Radix czyli o tym jak mózg staje w poprzek - Kati - 22 października 2012

Radix, czyli o tym, jak mózg staje w poprzek

Jakiś czas temu zachciało mi się ponadrabiać zaległości literackie: przeczytać trochę pominiętych klasycznych pozycji, trochę może niekoniecznie klasycznych, ale takich, które kiedyś obiły mi się o uszy, a których z jakiegoś powodu nie przeczytałam. W niektórych przypadkach od momentu „obicia się o uszy” minęło paręnaście lat i już nie pamiętam, dlaczego daną książkę pominęłam. Czasami po prostu ginęła wśród innych ciekawych pozycji, czasami nie mieściła się w budżecie, czasami nie miałam na nią nastroju, a czasami instynkt podpowiadał mi, że z tą książką jest coś nie tak.

Na liście znalazł się między innymi „Radix” A. A. Attanasio. Oto mamy Ziemię po wniknięciu w tajemniczą Linię. Cywilizacja upadła, ludzkość przetrwała tylko w nielicznych enklawach, pojawiły się mutanty i nowa rozumna rasa – voory, ludzie są podzieleni na kasty według czystości genetycznej, jest też maszyna zbuntowana przeciwko swojemu stwórcy. Wygląda na typową postapokalipsę. Tylko, żeby dojść do tak prostego wniosku (i w ogóle do tego, o co chodzi w tej powieści) należy się przedrzeć przez całą masę neologizmów utworzonych chyba tylko po to, żeby były i żeby autor mógł się popisać pomysłowością, bo kompletnie nic nie wnoszą, oraz ogromne ilości pseudonaukowego i pseudofilozoficznego bełkotu, który przytłacza właściwą akcję. Gdyby „Radixa” choć częściowo z tego obedrzeć, nic by na tym nie stracił, a może nawet dałoby się czytać bez nadmiernego zgrzytania zębami.

A, jest jeszcze główny bohater – Sumner Kagan. Poznajemy go jako wyjątkowo niesympatycznego i nieinteresującego nastolatka popadającego w kłopoty z prawem i mającego konszachty z voorami, które z kolei mają wobec niego swoje plany. Wraz z rozwojem akcji (tak, z tego bełkotu można wyłuskać jakąś akcję) nie staje się ani sympatyczniejszy ani ciekawszy. Szczerze powiedziawszy, nie przypominam sobie drugiego tak odrażającego protagonisty. I to w dodatku takiego, którego los w ogóle mnie nie obchodził. Było mi kompletnie obojętne, czy padnie trupem w połowie książki, czy dożyje do końca.

Doczepię się jeszcze tłumaczenia (na anglojęzycznych serwisach „Radix” ma stosunkowo dobre oceny, więc może część problemu jest właśnie tu pogrzebana): na przykład „lun” (od lunatic –wariat, szaleniec) po polsku raczej nie kojarzy się z zamierzonym znaczeniem tego słowa. Mnie ciągle przychodził na myśl lejący kotek…

Wciąż się sobie dziwię, że dałam radę przeczytać tę powieść. Zazwyczaj kończę rozpoczętą lekturę i najczęściej za bardzo tego nie żałuję, ale w tym przypadku zdecydowanie nie warto było się męczyć. Chyba lekkie otępienie spowodowane remontem i nadgodzinami w pracy sprawiło, że nie rzuciłam tej chały w kąt. No i nie mogłam do końca uwierzyć, że można napisać coś tak złego i wciąż miałam naiwną wiarę, że na następnej stronie będzie lepiej. Niestety nie było, do samego końca panował niemożebny bełkot. Następnym razem muszę bardziej uważać przy zabawie w wykopaliska. Teraz możecie oczekiwać fali entuzjastycznych recenzji, bo podejrzewam, że jeszcze długo po „Radixie” wszystko będzie mi się podobać. Nawet instrukcja BHP.

Kati
22 października 2012 - 00:03