Mocno się zdziwiłem, przeglądając dorobek Timothyego Olyphanta. Jak się okazuje, w ciągu ostatnich kilku lat widziałem co najmniej pięć filmów z nim w jednej z głównych ról. Co ciekawe, kojarzyłem zaledwie jeden. Jak mocno potrafi zmienić człowieka ogolona głowa… Już wiecie o jakim tytule mówię? O Hitmanie rzecz jasna. Agent 47 pojawił się na dużym ekranie w 2007 roku i zrobił to w całkiem niezłym stylu.
Przyznaję bez bicia, że podczas wczorajszej emisji na Polsacie widziałem Hitmana po raz pierwszy. Internauci mają na jego temat skrajnie różne opinie, jednak większość z nich ukazuje film jako średni. Osobiście nie przepadam też za grami wideo z udziałem płatnego zabójcy, przez co dzieło Xaviera Gensa znajdowało się gdzieś daleko na mojej „watchliście”. O wybraniu się do kina nie było mowy, tym bardziej, że prawdopodobnie nie wpuszczono by mnie na seans. Ale telewizja to co innego, warto było zaryzykować utratą tych dziewięćdziesięciu minut.
Nawet ci, którzy growego Hitmana nie znają, już po kilku minutach seansu powinni załapać, że to jeden z tych, z którymi byle kto nie powinien zadzierać. Agent 47 wykonuje bowiem zadania zlecone przez ICA (międzynarodową agencję kontraktów). Najnowszym z nich jest likwidacja prezydenta Rosji, Mikhaila Belicoffa. Misja kończy się sukcesem, jednak pracodawcy twierdzą, że znalazł się jeden świadek zamachu. Kilka minut później łysogłowy zmienia się z myśliwego w zwierzynę i sam musi uciec z zasadzki, w jaką wpadł. Fabuła jest, krótko mówiąc, lekko pokręcona. Momentami gubiłem się w tym, co Timothy Olyphant aktualnie robi, kogo zabija lub czego szuka.
W pościg za głównym bohaterem ruszają członkowie Interpolu oraz cała zgraja rosyjskich jednostek specjalnych. Być może twórcy przesadzili w kwestii umiejętności Agenta 47 i czasami trudno oprzeć się wrażeniu, iż Hitman to typowy przykład na to, że „zabili go i uciekł”. Z drugiej strony, nie zauważyłem sceny, w której protagonista ubijałby w bezpośredniej walce kosmiczne ilości przeciwników. Irytowała mnie natomiast ilość ujęć w pewnych sytuacjach. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby scenę walki czterech zabijaków, swoją drogą, całkiem efektowną.
W jednym momencie na ekranie zawitał nawet konsolowy Hitman –prawdopodobnie była to Krwawa Forsa, chociaż pewności nie mam. Oczywiście w filmie pojawiła się masa nawiązań do gry, czego chyba nie muszę nikomu uświadamiać. Kinowy Agent 47 również przebiera się za policjantów i krzyżuje na piersiach broń. Może nie stanie się równie kultowy co jego wirtualny brat, ale warto przekonać się o tym na własnej skórze.