Trochę czasu minęło od mojego ostatniego opublikowanego tutaj artykułu, dlatego wypadałoby się przywitać. Cześć! Mój powrót miał nastąpić odrobinę wcześniej i to za sprawą filmu, o którym również i dziś przeczytacie. Tyle, że wtedy – jeszcze przed premierą – zamierzałem uciszyć krytków W lesie dziś nie zaśnie nikt. Okazało się jednak, iż film Bartosza Kowalskiego, określony mianem „pierwszego polskiego horroru” nie potrzebuje obrony. Bo broni się w pełni samodzielnie.
Koniec końców, wspomniany felieton o przedpremierowym hejcie schowałem do szuflady – no dobra, mamy XXI wiek – zostawiłem go gdzieś w gąszczu plików wypełniających pulpit mojego komputera. Pozwolę sobie jednak wykorzystać fragment rzeczonego artykułu, żeby pokazać, jakie miałem oczekiwania wobec horroru z Julią Wieniawą w roli głównej:
„[...]Pomyślicie zapewne: klasyczny slasher, reklamowany przez plakat wyglądający na żywcem zerżnięty ze Stranger Things – co w tym oryginalnego? Gdyby to był film z jakiegokolwiek innego kraju, to powiedziałbym, że nic. Ale w Polsce niewielu twórców decyduje się na podobne eksperymenty. I choćby z tego względu powinniśmy przynajmniej delikatnie przymknąć oko oceniając W lesie dziś nie zaśnie nikt.”. Móglbym wkleić kolejne cytaty, ale - po dzisiejszym seansie na łamach Netfliksa – po prostu opiszę swoje wrażenia.
Fabuła jest prosta, mocno inspirowana amerykańskimi slasherami, takimi jak choćby kultowy Wrong Turn. Kowalski i reszta niespecjalnie próbowali to ukrywać, bo na ekranie od pierwszych minut widzimy archetypowe postacie. Może i lekko przerysowane, ale przy tym zagrane na tyle dobrze, że trudno się przyczepić o dobór obsady. Jest więc wyjazd w odludne miejsce, odcięcie od technologii oraz buzujące, młodzieńcze hormony. No i, co chyba oczywiste, tajemniczy zabójca. A może dwóch?
Twórcy W lesie dziś nie zaśnie nikt umiejętnie połączyli doświadczenie ze świeżą krwią. Mamy więc starych wyjadaczy polskiej kinematografii: Zbrojewicza, Lubaszenkę, Cyrwusa czy Mecwaldowskiego. U ich boku stanęli z kolei aktorzy młodego pokolenia, zarówno ci bardziej jak i mniej znani. Na pierwszy plan wysunęła się oczywiście krytykowana wszem i wobec Julia Wieniawa, towarzyszy jej również m.in. Wiktoria Gąsiewska. Taki eksperyment można uznać za udany – mówię w tym momencie również o głównej bohaterce.
Nawiązując jeszcze raz do rzeczonego felietonu (ale to już ostatni raz, obiecuję!): pisałem w nim o Wieniawie w całkiem pozytywnych słowach. Bo choć krytykowana, to znana na naszym krajowym poletku. Do tej pory nie miała wielu wymagających ról, w których mogłaby pokazać pełnię umiejętności. Spuentowałem temat słowami: „[...]A kto wie? Może to właśnie ta rola, w której młoda aktorka pokaże pełnię potencjału i wypłynie na szerokie wody?”. I wiecie co? Tak właśnie się stało! Wieniawa nie jest objawieniem, lecz z całą pewnością można określić ją mianem pozytywnego zaskoczenia.
Zresztą, cały film można opisać tymi słowami. W lesie dziś nie zaśnie nikt to solidny, choć przewidywalny horror, w którym krew leje się na każdym kroku. Akcja nie ma większych przestojów, jest kilka niespodziewanych wstawek i humorystycznych akcentów. Naprawdę porządnie wypada warstwa audiowizualna: film Kowalskiego broni się zarówno pod względem ujęć (i korekcji barwnej!) jak i dźwięku. Jedną z największych bolączek polskiego kina przez długie lata były ciche dialogi i mało „filmowy” wygląd. W tym przypadku zarówno jedno i drugie zagrało tak, jak powinno.
W lesie dziś nie zaśnie nikt nie przeciera nowych szlaków. A już na pewno nie w przypadku światowej kinematografii, choć w przypadku polskiej – można mówić o powiewie świeżości. To chyba dobitnie pokazuje, jak bardzo widzowie (bo to nie tylko moja opinia) pragnęli odejścia od typowych dla naszego kina konwenansów. Jednocześnie nie ma się co czarować – film Kowalskiego to mimo wszystko sztampowy slasher, garściami czerpiący z klasyki gatunku. Fani horrorów przewidzą większość zwrotów akcji, a pozostali raczej się nie przestraszą. Tyle że slashery zawzwczaj takie są i nikogo nie powinno to dziwić.
Najważniejsze, że W lesie dziś nie zaśnie nikt efektywnie wykorzystuje założenia gatunku, który został przeniesiony w polskie realia. Jest dobry technicznie, bardzo przyzwoity aktorsko, a do tego oferuje to, za co kocha się slashery: litry krwi, latające kończyny, dynamiczną akcję i efektowne zgony. Biorąc pod uwagę zawirowania wywołane pandemią koronawirusa, pozostaje mi jedynie liczyć na to, że wydanie tego filmu na Netfliksie mu pomoże – lub chociaż nie zaszkodzi.