Współczesna muzyka jest jednakowa, to tylko kopiowanie w mniejszym lub większym stopniu dawnych hitów i klepanie tych samych bitów. Kiedyś to były gry, twórcy mieli pomysły... teraz liczy się tylko grafika. A filmy? Zero oryginalności, ciągle te same klisze! Nie mówiąc o horrorach, przecież ten gatunek to już w ogóle schemat na schemacie.
Wspomniane hasła wracają niczym bumerang. Tyle że akurat ten okazuje się niezbyt dobrze rzucony i w drodze powrotnej wpada gdzieś w krzaki. Autorzy podanych sloganów mają trochę racji, ale odpowiedź na ich utrapienia jest dość oczywista - trendy w rozrywce istniały od zawsze i mogą znikać równie szybko jak się pojawiły. Ciężko oczekiwać od osób związanych z kinematografią, żeby emanowały oryginalnymi pomysłami, kiedy wytwórnie filmowe wydają rokrocznie setki produkcji. Tym bardziej, jeśli mowa o kinie grozy, którego zadanie jest proste - budować napięcie i straszyć widza. I nie jest tak, że horrory skończyły się na Lśnieniu, a w ostatnich latach gatunek zaliczył regres. Filmów jest coraz więcej, widzowie stają się wybredniejsi (nota bene niezwykle popularne okazały się szmiry pokroju Sharknado!). I przy okazji cierpią te mniej znane tytuły, w których nie wszystko zagrało tak jak powinno, a które jednocześnie warto poznać. Poniżej prezentuję zestawienie kilku horrorów z ostatnich miesięcy, pominiętych przez widzów jak i czołowe magazyny.
Wyrmwood
Zacznę z wysokiego C, bo od mojego osobistego faworyta. Na przełomie 2012 i 2013 roku sporą popularność na Youtube zyskał krótkometrażowy Wyrmwood. Internauci chwalili inwencję twórców, którzy z klasycznej zarazy przemieniającej ludzi w zombie potrafili wykrzesać nutkę oryginalności. Australijczycy stwierdzili bowiem, że truposze to całkiem niezłe źródło energii, a w zasadzie - łatwopalnego gazu. Siedmiominutowy filmik się spodobał, ekipa stojąca za projektem postanowiła przenieść go na duży ekran i rozpoczęto zbiórkę. Mimo pewnych perturbacji ostatecznie wydano pełnometrażową wersję, która (bez taryfy ulgowej stosowanej dla Youtube'owych "amatorów") zebrała przeciętne oceny. Oczywiście, według mnie - zupełnie niezasłużenie. Bo Wyrmwood genialnie łączy niski budżet, pomysłowość i nutkę szaleństwa. Postacie są wyraziste i prowadzą dialogi, których nie powstydziłoby się hollywoodzkie kino (ah ten australijski akcent!). Na ekranie przewija się, m.in. szalony lekarz stanowiący połączenie Dr. Zeda z Borderlands i Martina z Ludzkiej Stonogi. Akcji jest sporo, a dzięki umiejętnemu montażowi nawet ograniczone fundusze nie stanęły na przeszkodzie w stworzeniu efektownych scen. Koniec końców Wyrmwood to wciąż tylko kino klasy B, któremu należy dać szansę.
The Green Inferno
Fenomen Eli Rotha jest taki, że w zasadzie nic genialnego nie stworzył, a mimo wszystko sporo osób go kojarzy. Ma na koncie całkiem popularny Hostel, zagrał w Bękartach wojny, a ostatnio nawet nakręcił Knock, knock z Keanu Reevesem w roli głównej. W międzyczasie zajął się również gore, oddał swego rodzaju hołd dla krwawych filmów z lat 80. Generalnie, jeśli chcecie posłuchać moich zachwytów nad Cannibal Holocaust albo Srpskim filmem, to cóż… nie ten adres. Ani jednego ani jednego nie miałem (nie)przyjemności oglądać, a na Green Inferno trafiłem po części z przypadku. Obiecałem sobie, że nie będę zakuwał filmów z tego wpisu w sztywnych ramach ocen, ale przyznam szczerze, iż z całego zestawienia dzieło Rotha wypada najsłabiej. Ale jako gore daje radę. Jest sporo nadmiernej przemocy, krew tryska ze wszystkich możliwych miejsc, a bohaterowie lubują się w nieprzemyślanych decyzjach. Pozycja idealna dla kogoś, kto niekoniecznie ma ochotę na film, który zniszczy mu światopogląd, a przy okazji chciałby zobaczyć parę odciętych kończyn.
Infini
Gdyby Event Horizon i Pandorum miały trochę mniej lat na karku to bez wątpienia umieściłbym je w tym wpisie. Obie produkcje łączy fakt, iż okazały się klapami finansowymi. Swego czasu było o nich głośno, w przeciwieństwie do zeszłorocznego Infini. Fabuła filmu miesza wątki z obu tytułów i momentami ogromnie je przypomina. Gdzieś w Kosmosie znajduje się zapomniana przez Boga stacja, na której doszło do niewyjaśnionych zdarzeń. Dostać się tam można, tak jak w każde inne miejsce, dzięki rewolucyjnemu środkowi transportu przypominającemu teleportację. Znowu australijska produkcja, znowu niski budżet, choć w obsadzie nie zabrakło znanego nazwiska, bo znalazł się tam Luke Hemsworth, najmniej popularny z trójki rodzeństwa. Poza oczywistymi skojarzeniami z Event Horizon i Pandorum, Infini przypomina Dead Space – jest więc naprawdę klimatycznie. I klaustrofobicznie.
It Follows
Nie zdziwiłbym się, gdyby za jakiś czas wyszło na jaw, że It Follows to jakaś reklama bezpiecznego seksu albo przynajmniej przestroga przed umawianiem się z nieznajomymi. Najlepiej nie czytać opisów fabuły przed seansem, bo w wyobraźni zostaje wtedy amerykańska telenowela dla niewyżytych nastolatków. Przy okazji warto wspomnieć, że Coś za mną chodzi to jeden z czołowych kandydatów do zwycięstwa w kategorii „najbardziej niewykorzystany potencjał”. Pomysł jest co najmniej dobry, ale kwestie techniczne kuleją. Dźwiękowo film wypada poniżej przeciętnej, wliczając w to niemal całkowitym brak muzyki. Dodajmy rzemieślniczą pracę kamerzystów i aktorów, którzy chyba trafili na plan z ulicznej łapanki… i wciąż otrzymamy całkiem zjadliwą rzecz. Biorąc pod uwagę dwa miliony dolarów budżetu i oryginalny główny wątek, pozostaje jedynie żal co do tego, jak mógłby wyglądać film, gdyby przeznaczyć na niego nieco wyższą kwotę.
Last Shift
Last Shift straszy w banalny sposób, ale trzeba przyznać, że cała otoczka i klimat wyszły nadzwyczaj dobrze. Widać inspirację serią Silent Hill, zarówno w kreacji otoczenia oraz postaci. I choć reżyser postawił na konwencjonalne środki, to wszelkie stuki, trzaski i wrzaski straszą jak należy. DiBlasi należycie zbudował napięcie towarzyszące głównej bohaterce, która prowadzi samotną walkę z… no właśnie nie wiadomo z czym. Z upływem czasu kobieta traci kontakt z rzeczywistością, a wizje jakich doświadcza łączą się w spójną całość. Nawet odpowiedź na pytanie pt. dlaczego policjantka nie opuszcza posterunku mimo nadprzyrodzonych mocy grasujących wokół okazuje się całkiem sensowna. Last Shift nie wynajduje koła na nowo jeśli chodzi o kino grozy, jednak samotny seans wieczorną porą utwierdził mnie w przekonaniu, że horrory wciąż potrafią straszyć. Film jest na tyle krótki, że nawet monotonna formuła okazuje się skuteczna.
Extinction
Jeszcze w 2014 roku pojawiły się pogłoski o pracach nad filmową adaptacją konsolowego hitu The Last of Us. W ostatnim czasie sprawa ucichła i nie ma oficjalnych informacji na temat prac nad filmem. Nawet jeśli realizacja dojdzie do skutku, to pozostaje kwestia dorównania oryginałowi, który pod wieloma względami osiągnął niemal perfekcyjny poziom, co z resztą potwierdzają opinie graczy. Czemu w ogóle nawiązuję do TLoU? Ano dlatego, że ludzie odpowiedzialni za Extinction ewidentnie inspirowali się tym tytułem. Jest zimowa sceneria, jest epidemia wirusa, jest wreszcie więź łącząca małą dziewczynkę z jej opiekunem. Czas wymierania to horror jedynie z pozoru, bo wraz z rozwojem akcji więcej w nim dramatu niż grozy. Ciekawość budzi relacja (a w zasadzie jej brak) dwójki bohaterów z mężczyzną mieszkającym po drugiej stronie ulicy. Skojarzenia z Jestem legendą po obejrzeniu jak najbardziej na miejscu.
Bone Tomahawk
Powiedzcie szczerze, słyszeliście w ogóle o Bone Tomahawk? Większość zapewne odpowie przecząco na moje pytanie. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę obsadę tej produkcji. Wśród aktorów znajdziemy, m.in. Kurta Russela, Patricka Wilsona czy Matthew Foxa. Może brak rozgłosu to wina osoby, która stanęła za kamerą, bo Craig Zahler do najbardziej znanych reżyserów nie należy. Dodam jeszcze, że Bone Tomahawk ciężko zakwalifikować do miana horroru, choć wątek kanibali pozwala go do takowego zaliczyć W praktyce okazuje się to całkiem udany western z czwórką rewolwerowców na czele, którzy przeprawiają się przez pustkowia w pogoni za obleśnymi ludożercami. Sporo zaczerpnięto z kina drogi, dlatego akcja nie nabiera wielkiego tempa. Są za to udane dialogi i świetne ujęcia. Stawiam stówę, że gdyby reżyser był mniej anonimowy, to średnia ocen skoczyłaby przynajmniej oczko w górę. No, ale nie ma co gdybać.
Nie traktujcie tego wpisu jako zestawienia najlepszych horrorów ostatnich lat. Bliżej mu do luźnej listy filmów z potencjałem, które ukmnęły uwadze sporej części kinomaniaków (choćby dlatego, że nie znaleźli się chętni na ich kinową dystrybucję).
[Grafiki: filmweb.pl]