Z pewnością kojarzycie historię biednego Syzyfa, największego plotkarza greckiej mitologii, za swój długi jęzor ukaranego wiecznym, bezproduktywnym wysiłkiem. Jako że starożytni nie budowali jeszcze autostrady A2, wyszukali mu fuchę zastępczą – wtaczanie pod górę wielkiego głazu, tuż przed samym szczytem niweczącego harówkę powrotem na dół. I podobnie jak GDDKiA nie trafiła z chińskim wykonawcą, tak i bogowie wytypowali do tego zadania złego człowieka, który, jeśli wierzyć fabule Rock of Ages, w końcu dał nogę zabierając ze sobą najbliższego towarzysza swej niedoli – olbrzymią, kamienną kulę.
HISTORIA POLECIAŁA W KULKI
Zamiast w spokoju cieszyć się dawno nie widzianym słoneczkiem, po opuszczeniu Hadesu Syzyf trafił wprost na Agamemnona, rozjuszonego zdemolowaniem słynnego konia-niespodzianki. Sprawiedliwość domagała się krwi, więc doszło do bitwy. Każdy z bohaterów wytoczył swoje potężne, skalne argumenty i ruszył szturmować bramę przeciwnika, by rozjechać ukrytego za nią wroga. I tak kilkanaście razy, bowiem w kulki poleciały także inne osobistości znane z kart historii, a co najciekawsze z różnych jej epok. Wśród nich znaleźli się m.in. wielcy wodzowie (Leonidas, Napoleon), hierarchowie kościoła (Juliusz II), pogańskie bóstwa (Dionizos), a nawet kozioł (chociaż nie taki zwyczajny przeżuwacz starych opon). Syzyfowi nie pozostało zatem nic innego, jak udowodnić, komu przysługuje tytuł najbardziej niepokonanego turlacza kamiennego dropsa w dziejach. Krążą plotki, że dokona tego wyłącznie z pomocą graczy.
NIECH ICH KULE BIJĄ!
Tyle fabuły, jeśli w ogóle można ją tak nazwać, albowiem kampania dla pojedynczego gracza to zwyczajna seria potyczek ze wszystkimi postaciami umieszczonymi w produkcji, podzielona na kolejne epoki zwieńczone, a jakże, walką z bossami (tzw. „duchami epok”). Rozgrywka stanowi nietypowy mix tower defensa ze zręcznościówką w stylu Super Monkey Ball i to właśnie ten drugi mechanizm determinuje charakter map, na których toczą się starcia – są to po prostu coraz bardziej zakręcone tory prowadzące do bazy wroga, a konkretnie do wrót chroniących jego tyłek od zmiażdżenia. Natomiast aspekt strategiczny uskuteczniamy poprzez budowę fortyfikacji przed własną bramą, gdyż przeciwnik ma dokładnie ten sam cel i również nie przebiera w środkach, by utrudnić nam działania ofensywne. Walutę stanowi złoto, pożytkowane na umocnienia, np. słonie zatrzymujące kulę przeciwnika, mamuty z wieżami na plecach uniemożliwiające ich łatwe przeskoczenie, wieże obronne, katapulty, balisty, wiatraki zdolne spychać kulę itp. Wachlarz tych środków z czasem się poszerza i choć ogólna liczba zabawek nie poraża, odpowiednio rozlokowane potrafią skutecznie opóźnić, a nawet udaremnić wrogi atak. Problem w tym, że w singiel nie wymaga opracowywania drobiazgowej strategii, by niczym najlepsi wodzowie w historii maksymalizować potencjał swoich jednostek odpowiednim rozmieszczeniem – liczy się przede wszystkim to, kto pierwszy uderzy i to jak najmocniej – warto zatem oszczędzać fundusze na potężniejsze kule, bowiem tych jest kilka typów łącznie z bonusową. Znakomitą taktyką jest na dzień dobry poczęstować wroga płonącą, zadającą spore obrażenia (naturalnie uzależnione od prędkości w chwili uderzenia oraz jej ciężaru, determinowanego również stopniem podniszczenia na budowlach wroga). Dla równowagi wprowadzono fortyfikacje oraz elementy map zdolne niwelować dodatkowe atuty kul (np. woda gasi ogień).
GROWA LINIA MAGINOTA
Największa wada kampanii poza jej długością (3-4h) to niski poziom trudności. Nie macie doświadczenia z grami typu tower defense, ale zręcznie przebieracie łapkami (klawiatura i myszka wystarczą, zwłaszcza w trybie strategicznym)? Spokojnie, poradzicie sobie bez problemów z każdym oponentem, a szczególnie z bossami, gdyż te potyczki nie mają w programie etapu „porażka” , a co za tym idzie następującego po nim „wczytania ostatniego zapisu”. Wracając jednak do meritum – komputer daje graczowi fory (czasami nawet potrafi się zablokować na jakimś elemencie mapy) i jeśli tylko ten nie guzdrze się ze wznoszeniem Linii Maginota, praktycznie zawsze wystartuje pierwszy, a to już pokaźny kapitał na poczet zbliżającego się wielkimi krokami zwycięstwa. I chociaż zawsze można po prostu wypaść z trasy, boska ręka żywcem wyjęta ze słynnego fresku Michała Anioła na powrót umieści kulę na mapie. W takim układzie kampanię należy traktować jako rozbudowany samouczek (zwłaszcza w kontekście braku poziomów trudności) przed właściwym mięskiem w multiplayerze, gdzie nie ma co oczekiwać taryfy ulgowej, mimo że nadal papier zręczności bije kamień fortyfikowania. Poza kampanią udostępniono 3 inne tryby polegające na wyścigach. W dwóch pierwszych staramy się dotrzeć do mety przed AI niszcząc po drodze jak najwięcej przeszkód, w Time Trial natomiast prowadzimy kulę tak, by ukończyć etap przed upływem limitu czasowego wyznaczonego dla medalu z konkretnego kruszcu. Niestety, ażeby się w nie bawić, trzeba najpierw odblokować kolejne areny w kampanii.
KULKI W SIECI
Ukierunkowania Rock of Ages na rywalizację wieloosobową dowodzi niedawny darmowy weekend na Steamie z multi tej produkcji, lecz dopiero dziś, po jego upływie widać, komu taka zabawa faktycznie odpowiada. Na chwilę obecną wciąż są na nią chętni (zaś w trakcie oczekiwania można rozegrać bitwę z komputerem) choć należy wziąć pod uwagę, że to również pokłosie atrakcyjnej ceny. Zgodnie z moimi przewidywaniami multiplayer nie wybacza błędów, także popełnionych z winy gry, bowiem płynność animacji spada, i to zauważalnie. Poza Time Trial moduł sieciowy oferuje identyczne możliwości, co singiel – czyli potyczki + dwa warianty wyścigów. Istnieje również lokalne multi na podzielonym ekranie, lecz z niewiadomych przyczyn wymaga dwóch padów, co jest chore, ponieważ w kampanii jakoś grze nie przeszkadza korzystanie z klawiatury i myszy. Co prawda widziałem już hece podobnego typu (np. w Kane & Lynch: Dead Men), lecz nie zmienia to faktu, że przeważającej liczby produkcji takie absurdy się imają. Czyżby ogólna stylistyka dała przerzuty na mechanizmy rządzące rozgrywką…?
TERRY GILLIAM APPROVED
Nie dla multi czy zamiłowania do tower defensów kupiłem Rock of Ages. Urzekło mnie coś całkowicie innego, mianowicie stylistyka tego tytułu, przypominająca kultowe, montypythonowskie animacje, tutaj osadzone w środowisku trójwymiarowych aren. Ten indyk wręcz kipi absurdalnym humorem i to mu się chwali. Każdego z rywali zapowiada groteskowa scenka, zaś ich postacie są żywcem wyciągnięte z rozmaitych malowideł czy rzeźb. Doprawdy, Rock of Ages to jedna z niewielu okazji do powiedzenia, że za część oprawy wizualnej odpowiadają takie tuzy sztuki jak np. Francesco Goya, Hyacinthe Rigaud, Rafael Santi, a nawet bezimienni twórcy zdobień na antycznych amforach (skąd zaczerpnięto m.in. postać Syzyfa). Zabieg ten zręcznie maskuje pewne niechlujstwo w klasycznej części oprawy, opartej na UE 3.0. Obiekty na mapach są dość proste i przeciętnie oteksturowane, lecz z uwagi na dynamiczną rozgrywkę podczas zabawy nie zwraca się na to uwagi. Wrażeń dopełnia delikatna muzyka dopasowana charakterem do epoki, często także odwołanie do nabytków pop-kultury czy też, znów kojarzone z MP, „swobodne” traktowanie religii, choć pod kątem historii i sztuki. Szkoda tylko, że tej inwencji zabrakło, by należycie oszlifować każdy etap, przeto zwycięstwo wieńczy identyczna animacja panikującego przeciwnika rychło miażdżonego kulą. Przydałoby się bardziej indywidualne podejście do oponentów, analogicznie jak to się dzieje w scenkach wprowadzających.
Z kolei rozgrywce pomogłoby zaimplementowanie zdarzeń losowych, np. czynników atmosferycznych – tu jakiś piorun, tam deszczyk czy śnieg pogarszające prowadzenie kuli bądź widoczność. Element nieprzewidywalności dodałby dreszczyku emocji i wzbogacił formułę, która pomimo świetnego humoru po pewnym czasie po prostu nudzi – a jak na kilkugodzinną grową „przekąskę” to spora wada. Przydałaby się także ciut lepsza optymalizacja. Nie pogardziłbym też spolszczeniem, lecz jego brak absolutnie nie przeszkadza, bo tekstu jest tu tyle, co kot napłakał – historia Syzyfa to w gruncie rzeczy opowieść obrazkowa.
GAME WITH BALLS
Gdy jesteś grą i masz za rodziców ACE Team, a za rodzeństwo Zeno Clash, nie możesz wyglądać normalnie – geny niosące nietypową stylistykę są zbyt silne, by je stłumić i jednocześnie zbyt agresywne, by reszta ciebie rozwinęła się harmonijnie. I takie właśnie jesteś, Rock of Ages. Znakomite w swej oryginalności i przeciętne w całej reszcie.
PLUSY:
MINUSY:
Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt
Zapraszam również do mojej strony na FB, gdzie zamieszczam wszystkie linki do publikowanych przeze mnie treści i ciekawostki: http://www.facebook.com/GuyFawkes88