Dudek VS Medal of Honor: Warfighter - Dudek - 31 października 2012

Dudek VS Medal of Honor: Warfighter

"Medal of Honor" - znana i ceniona marka. "Operacja Warfighter" - genialny według mnie chwyt marketingowy. Pomimo tego wahałem się nad kupnem nowej odsłony serii. W końcu namówił mnie kolega. Już w momencie składania zamówienia pomyślałem: "trzeba zagrać, a potem o tym napisać" i tak właśnie zrobiłem. Oto moja historia opowiedziana od początku do obecnego momentu, momentu, w którym mam za sobą całą kampanię dla pojedynczego gracza oraz parę rozgrywek sieciowych. Nadeszła chwila, w której poznałem grę w dostatecznym stopniu by o niej napisać, a jest o czym pisać... żałuję tylko, że nie wszytko jest na tyle pozytywne jak można było sądzić z zapowiedzi.

Śniło mi się, że włączam "Medal of Honor", a tam "Call of Duty". Potem było gorzej - okazało się, że to nie sen.

Odbiór gry nastąpił w jednym z wielu salonów Empik rozsianych po naszej pięknej ojczyźnie Polsce - kraju niezwykle pięknym, o bogatej historii, ciekawych tradycjach oraz... dobra, wróćmy do tematu. Odbiór ów nastąpił dzień przed premierą. Już wtedy mogłem zainstalować grę oraz nacieszyć oczy designerskim, aluminiowym pudełkiem. Wtedy jeszcze liczyłem, że gra będzie przynajmniej na poziomie owego pudełka (i częściowo jest). W dniu premiery odpaliłem nowego MoHa. Od tamtej pory moje opinia o nim zmieniała się jak w kalejdoskopie.

To widać, że EA korzystało z rad konsultantów...


Na pierwszy ogień (cóż za trafny dobór słów!) poszła kampania dla pojedynczego gracza. Pierwsze dwie minuty były całkiem dobre - ciche eliminowanie przeciwników, skradanie się, precyzja. Potem cały klimat został wysadzony w powietrze by wrócić dopiero w ostatniej misji. W między czasie miałem do czynienia z czymś w stylu Call of Duty tylko, że gorzej zrobionym. Muszę powiedzieć, że nieco inaczej wyobrażałem sobie akcje oddziałów specjalnych - sądziłem, że rządzi nimi precyzja i ciche zdejmowanie wrogów. Kupując Warfightera liczyłem na kompromis między składanką a grą akcji, tymczasem dostałem kompletną, miejscami chaotyczną, rozwałkę. To nie wszystko. Jestem człowiekiem ślepym na bugi czy nieścisłości lecz to co zobaczyłem uświadomiło mi co oznaczają takie przymiotniki jak "zbugowana" czy "oskryptowana". Wrogowie w niektórych momentach przychodzą znikąd. Nie wiem czy się klonują, wychodzą z ziemi bądź spadają z nieba - nie sposób określić. Nie raz musiałem zabijać przeciwnika dwa razy. Nasi wrogowie wytrzymują wybuchy granatów, serie z karabinu, strzały w głowę, klonują się i skaczą na cztery metry w pełnym uzbrojeniu. Prawdopodobnie dysponują technologiami przyszłości gdyż parę razy zaobserwowałem u nich teleportację.

Chuck Norris tu był


Żeby nie było niesprawiedliwie, nasi sojusznicy nie są gorsi. Najbardziej w pamięci utkwiła mi misja, w której mamy tylko jednego towarzysza. Drzwi trzeba było wyważać kilka razy i wyszło na to, że nasz sojusznik nosi przy sobie łom, siekierę, strzelbę, klika rodzajów ładunków wybuchowych, a ponadto pistolet, karabin maszynowy oraz snajperski. Potem dopuściłem do klawiatury mojego kuzyna, który "przypadkiem" strzelił w owego sprzymierzeńca, a ten nic. Wobec tego wpakował w niego cały magazynek mówiąc "ale fajne!" gdy nasz wirtualny nieszczęśnik się przewrócił. Wyglądało na to, że nasi sojusznicy są kuloodporni. Nic więc nie stało na przeszkodzie by wpakować w niego jeszcze parę magazynków jednak już przy czwartym umarł... cienias.

Niestety to jeszcze nie koniec ponieważ poza nadludzką wytrzymałością i pojemnością nasi towarzysze broni słabo sobie radzą ze strzelaniem. Potrafią stać metr od wroga i nadal chybiać. Wróg z kolei, jeśli tylko ma taką możliwoś, ignoruje możliwość oddania pewnego strzału i próbuje zabić mnie, stojącego piętnaście metrów dalej i w dodatku trafia.... coś chyba jest nie tak jeśli wyszkolony komandos nie może strzelić celnie na metr, a jakiś obdartus go ignoruje i trafia mnie z dużo większej odległości.

A to jest... kto to właściwie jest?

Wypadałoby skończyć narzekanie lecz została jeszcze fabuła, która... o czym ona właściwie jest? Po przejściu całej kampanii nadal tego nie wiem. Chyba mówili coś o tym, że twardziele mają rodziny, o tragediach - wszystko w przejedzonym, pełnym patosu, amerykańskim stylu! Może troszeczkę przesadzam... aż tak źle nie jest - zrobiono po prostu tak przeciętną fabułę jak tylko się dało. Teraz Was zaskoczę: są pozytywne strony kampanii! Należą do nich dobrze zrobione pościgi samochodowe, wywarzanie drzwi czy zaopatrzanie się w amunicję u swojego partnera. Elementy te są zrobione ciekawie, oryginalnie ale mieszczą się w zaledwie jednym zdaniu. Na szczęście jest multiplayer.

Nowy zwrot: Zbugowane jak kampania w Medal of Honor!

Moja przygoda z rozgrywką przez sieć zaczęła się niezbyt ciekawie, a było to tak: dogadawszy się wcześniej z kolegą (nazywajmy go Marcin) usiadłem wygodnie przy klawiaturze włączając takie niezbędne do gry programy jak Skype, Medal of Honor i facebook... to normalne, nie? Kiedy wszystko było przygotowane, a Marcin nawiązał kontakt głosowy, można było brać się za testowanie multi. Wydawałoby się, że wystarczy nacisnąć przycisk "graj" ale byłoby zbyt pięknie. Twórcy musieli niesłychanie się głowić jak by tu jeszcze zniechęcić graczy gdyż interefejs jest cholernie zamotany i dodatkowo zbugowany jak kampania. Chcę dodać Marcina do grupy i otrzymuję informację, że jest offline. Innym razem wrzuca nas obu do jakieś dużej, nieznanej nam grupy. Marcinowi przynajmniej udało się z niej wyjść, a ja musiałem grę restartować. W końcu udało nam się utworzyć taką grupę o jakiej marzyliśmy. Marcin wybrał serwer, mnie wyświetliła się informacja, iż lider grupy zaprasza lecz po akceptowaniu zaproszenia wrzuciło mnie na zupełnie inny serwer! Co to @#!$% ma być!? Jako człowiek nieustępliwy, w końcu dopiąłem swego i mogłem cieszyć się grą z Marcinem w jednej grupie.

Jeden facet, a taki arsenał....

Kiedy się już wejdzie do gry jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Pomijając bugi, wylatywanie po za mapę i tym podobne błędy, multiplayer stoi na wysokim poziomie. Bronie są dobrze zbalansowane, zróżnicowane mapy. Ale rzeczy te były już zarówno w serii "Battlefield" jak i "Call of Duty" dlatego nie ma sensu się nad nimi rozpisywać. Pojawiło się sporo nowych elementów. Możemy wybierać swojego żołnierza i dostosowywać swoją broń tak, że praktycznie każdy wojak na mapie czymś się różni. Mamy możliwość korzystania z helikopterów, ostrzału artyleryjskiego oraz dronów zwiadowczych. To jednak detale. Kwintesencja tkwi w dwuosobowych zespołach. Grając zawsze wiedziałem gdzie jest Marcin dzięki podświetleniu sylwetki jego żołnierza. Podświetlany zostawał także jego ewentualny zabójca lecz akurat ten element nie ma zazwyczaj zbyt dużego wpływu na rozgrywkę. Ciekawym pomysłem jest za to sposób leczenia i uzupełniania amunicji - gdy czegoś nam brakuje, po prostu podbiegamy do partnera i bierzemy co nam potrzebne. Sami widzicie, że nacisk na współpracę w parach jest bardzo widoczny i dzięki temu "Warfighter" dużo zyskuje. Rozgrywka jest niesamowicie dynamiczna, a możliwość tak ścisłej współpracy tylko wzmaga immersje. Pod koniec każdej rundy pokazywana jest para o najlepszym wyniku co uważam za ciekawy sposób motywowania graczy do współpracy i wykręcania coraz lepszych wyników.

Pomimo wszelkich starań twórców, rozgrywka przez sieć jest szalenia satysfakcjonująca. Lubię parafrazować Tolkiena mówiąc, że "dobrą grą, jest każda produkcja na którą wskazuję mówiąc: oto świetna gra" Pomimo masy błędów, nieścisłości i przeszkód jakie postawili twórcy, "Medal of Honor: Warfighter" zaliczam właśnie do takich gier.

P.S.: W ramach popdania w samouwielbienie założyłem stronę na facebooku: http://www.facebook.com/DudekBlog. Na razie brakuje grafiki i szeroko poętej treści ale i tak można śmiało subskrybować

Dudek
31 października 2012 - 22:41