Naznaczony przez grę... - sakora - 8 listopada 2012

Naznaczony przez grę...

Każdy z nas ma swoją niekoniecznie ulubioną grę,a le taką, której nie może wyrzucić z pamięci. Może to być jedna pozycja, może być ich kilka. Może to być także cykl lub produkcje określonego twórcy. Zazwyczaj jest to tytuł, który przyniósł nam najwięcej rozrywki lub najsilniejszych emocji. Gra, która zmieniła coś w nas. Nie tylko w nas jako graczu, ale także jako człowieku.


Sięgając pamięcią, mógłbym takich pozycji wymienić zaledwie kilka. Trzy, może cztery. Pewnym byłbym zaledwie połowy z nich. Zastanawiałbym się, co w tych tytułach było ważniejsze. W jakim momencie swojego życia się na nie natknąłem, że nie potrafię o nich zapomnieć. Jednak wiem, które z nich naprawdę zostawiły na mnie swoje piętno...


Pierwsza z tych pozycji ukazała się w 1998 roku, kiedy miałem jeszcze naście lat. Pierwsze zetknięcie się z tym tytułem miało poprzez demo w prasie. Do dziś pamiętam to niesamowite uczucie wkładania nośnika do napędu, płyty dołączonej do czasopisma z zamieszczonymi na niej wersjami demonstracyjnymi gier. Każde odpalenie dema powodowało pragnienie posiadania całej gry, co wtedy nie było ani łatwe ze względy na raczkującą dystrybucję, ani tanie.


To demo było niesamowite i sugestywne. Na wskroś przesiąknięte klimatem filmów noir i okultyzmem. Ciekawi mnie, ilu dziś zna tę grę, która dla mnie stała się wędrówką pełną silnych emocji i niełatwych wyborów...


Black Dahlia. Gra wypełniająca swoją zawartością pełne osiem krążków CD. Pełna sekwencji video odgrywanych przez aktorów, wśród których pojawił się sam Dennis Hopper. W czasach, kiedy ukazała się ta gra, upychano na płytach ile tylko się dało sekwencji video. Podobnie miało to miejsce w tytułach takich jak Tex Murphy, Gabriel Knight, Dark Seed czy Phantasmagoria.


Przygodówki w oprawie były nieco inne niż te, które znamy dziś. Te tytuły miały niesamowity klimat i dostarczały wiele, naprawdę wiele godzin rozrywki.
Dziś to, co przed laty było szczytem techniki, dziś niestety trochę się zestarzało. Na szczęście nie tak bardzo, jak grafika trójwymiarowa, jednakże w dobie standardów HD jakość trąci już myszką. Jednakże to nie o jakość filmów tu chodzi, a o jakość opowieści.


Black Dahlia do dziś jest bardzo frapującym tytułem. Intrygującym i poruszającym często niełatwe tematy. Ta gra właściwie stała się moją podróżą. Opowiadała historię rozgrywającą się na wielu płaszczyznach, pokazując sześć lat z życia Ameryki, kiedy w Europie szalała wojna. Główny bohater, funkcjonariusz federalny podążał śladem seryjnego mordercy, próbując rozwikłać sprawę zabójstwa jednej gwiazdy filmowej oraz kwestię pewnego bractwa.


Podczas prowadzenia sprawy przysparza sobie wielu potężnych przeciwników, a śledztwo zatacza szersze kręgi, niż mógłby się z początku spodziewać. Przeciwności losu, z którymi się borykał wywarły znaczący wpływ na jego życie i nieraz drastycznie wpływały na jego wybory.


Oddziaływały tak mocno, że wszelkie emocje wylewające się z ekranu odczuwałem jak własne. Kierowałem bohaterem gry, a tak naprawdę podejmowanymi wyborami ryłem bruzdę w swojej duszy.  Nie mogąc często oderwać się nie od samej gry, ale od tamtego życia na ekranie, zdarzyło mi się prawie zasnąć ze zmęczenia nad klawiaturą. Teraz rzadko która historia opowiadana w grze jest tak sugestywna, żeby zaangażować mnie tak mocno, żeby nigdy o niej nie zapomnieć...

Drugim tytułem, wydanym nota bene rok wcześniej jest Blade Runner. Pozycja, która podążyła szlakiem przetartym przez prozę Philipa K. Dicka oraz film Ridleya Scotta. Tytuł emanował od początku swoistym magnetyzmem, podsycanym doniesieniami z rynku na jego temat oraz historii, której wątki poruszał. Prosta z pozoru opowieść prowadzonego śledztwa zmieniała się w walkę o życie każdej napotkanej osoby. Życie, które zależało od naszych decyzji i oglądu sytuacji.


Zwykle w tego typu grach mieliśmy jasno wyznaczoną linię fabularną, której wystarczyło się trzymać. W Blade Runnerze ta zasada się nie sprawdzała. Każde rozpoczęcie gry było nową przygodą, w której nie mogliśmy być pewni tego, kto jest naszym sojusznikiem, a kto wrogiem. Tylko od naszej przenikliwości zależało, jak potoczy się historia mająca wiele meandrów i równie wiele sposobów na wyjście z sytuacji. Za każdym razem kto inny mógł się okazać wrogiem, kto inny przyjacielem. Kto inny człowiekiem, kto inny replikantem. Ta nieprzewidywalność powodowała, że do gry wracałem kilka razy, a żadna z możliwości fabularnych przypisania roli bohaterom się nie powtórzyła. Do tego należy dodać system upływającego czasu, który płynął w grze nawet wtedy, gdy w nią nie graliśmy. Jeśli zbyt długo zwlekaliśmy z określonymi zadaniami, na pewne wydarzenia mogliśmy nigdy nie natrafić.


Nie mam zamiaru zdradzać tu szczegółów, jak też opisywać szerzej fabuł tych tytułów. Dlatego, że to właśnie opowiadana historia jest najważniejszym i najsilniejszym elementem każdej z tych gier. Grafika, kiedyś olśniewająca, dziś niestety taką już nie jest, momentami też niestety wypada trochę sztucznie. Jednak jeśli kiedyś traficie na te tytuły, dajcie im szansę. Przymknijcie oko na piksele, ponoć teraz modne i zobaczcie, jak wyglądały gry przed laty. Zanurzcie się we wspaniale i dramatycznie poprowadzoną opowieść. Jednak nie zraźcie się poziomem trudności, gdyż każdą frustrację gry wynagradzają aż po tysiąckroć. Odkrywają kolejne karty i nie pozwalają od siebie odejść na zbyt długo.

Dziś, z perspektywy czasu wiem, że to gry, która przed laty mnie zmieniły. Żadnym później ta sztuka się nie udał, chociaż grałem i gram nadal w wiele dobrych i nietuzinkowych produkcji. Spytacie jak mnie zmieniły? Podobnie jak innych, którzy grali w te gry. Pozwoliły odkryć pewną smutną wrażliwość na ludzkie koleje losu. Stawiając mnie w określonych sytuacjach odsłoniły moje słabości, czysto ludzkie odruchy. Dotknęły niełatwych problemów i pozwoliły się z nimi zmierzyć, tak bardzo, że historia opowiadana na ekranie stała się moją własną...

Z pewnością każdy ma przynajmniej jedną taką grę za sobą. Grę, która w nim coś zmieniła. Pozostawiła ślad, rysę... Prawda?

         

          

Można podsłuchać mnie na Twitterze.

         

        

sakora
8 listopada 2012 - 00:23