Nie od tyłu nie od przodka nie od końca i nie od środka - jak grać? - guy_fawkes - 16 listopada 2012

Nie od tyłu, nie od przodka, nie od końca i nie od środka - jak grać?

Cyklicznie, niczym bumerang wraca do mnie pewna myśl: dobrze byłoby urodzić się na początku lat 70. ubiegłego stulecia i móc przez te wszystkie dekady aż do dziś obserwować rozwój gier – od Ponga przez hity z Commodore 64 i reszty 8-bitowych platform po współczesne komputery oraz konsole. Nie doświadczyłem atmosfery czasów, kiedy automaty z Pac-Manem ginęły wśród tłumu chętnych do gry, a do reklam ZX Spectrum wzdychał niejeden fan elektronicznej rozrywki. Tutaj oczywiście dodatkowy czynnik stanowi historia naszego kraju – poprzedni ustrój całkiem skutecznie blokował Polakom dostęp do zachodnich wynalazków, a w uprzywilejowanej sytuacji byli ci, których krewni pracowali za granicą – w związku z tym nawet gdybym liczył sobie te blisko 20 wiosen więcej nie jest wcale pewne, że wyszłoby mi to na dobre. W każdym razie przyszedłszy na świat niedługo przed wielką transformacją i tak mam sporo do nadrobienia w kwestii gier, także znacznie bliższych aktualnej dacie w kalendarzu. I tutaj rodzi się pewien dylemat, związany z liczącymi sobie często wiele odsłon seriami. Nagle pojawia się na rynku kolejna część, któraś już z kolei i jeśli do tej pory nie poznało się poprzedników, wielu graczy zadaje sobie pytanie, czy je nadrobić. A może tego zaniechać? Rozważmy, co się wiąże z oboma podejściami.


Zdaje sobie sprawę, iż brzmi to dość trywialnie, lecz poszukanie nań odpowiedzi doprowadza do ciekawych wniosków i zahacza nieco o istotę tego, kim gracz jest. Dziś, kiedy łatwo o kontakt z innymi miłośnikami elektronicznej rozrywki, a przede wszystkim znawcami danej sagi, o wiele prościej jest udać się po radę do osób trzecich, niż samemu podjąć wybór. Często spotykałem się z wybiórczym traktowaniem poszczególnych odsłon jakiejś serii na zasadzie „nie graj w jedynkę, tylko od razu zacznij od trójki”. Argumentowano to archaicznymi mechanizmami, a często różnorakimi błędami działającymi na nerwy w pionierach marki. Tylko czy unikając ich i przechodząc od razu do wisienek na torcie czegoś nie tracimy? Przecież tych obecnie krytykowanych za swoje przywary protoplastów kiedyś uważano za produkcje wizjonerskie, świeże, wytyczające nowe szlaki – a rolą prototypu nie jest wzorowe działanie. Moim zdaniem przy takim podejściu  tracimy możliwość zaobserwowania ewolucji, rozwoju serii i uchwycenia jej nienamacalnej esencji, by z łatwością odnaleźć ją (bądź nie) w tzw. „duchowych spadkobiercach”. Bywa to również przyczyną nabrania dość złudnego poglądu o charakterze konkretnego cyklu, który często prowadzi do „wiedzy” równie prawdziwej i użytecznej, co ciekawostki z internetowych memów i rzekome cytaty Paulo Coelho. Zapytajmy np. kogoś, kto grał i słyszał wyłącznie o obu Vegas, czym jest Rainbow Six. „FPS-em z systemem osłon, autoregeneracją i rozkazami” – taką zapewne uzyskamy odpowiedź. Znawcy serii od razu sprostują ten pogląd: taki jest obecny wizerunek marki, ukształtowany przez rynek dokonujący coraz śmielszych abordaży na kieszeń masowego gracza, albowiem kiedyś były to wyrafinowane gry taktyczne, boleśnie karzące za nieprzemyślany szturm. I właśnie świadomość tego faktu pozwala wyróżnić R6 na tle wielu współczesnych shooterów, które w gruncie rzeczy kopiują te same patenty.

Tom Clancy's Rainbow Six Vegas - niezłe, grywalne, ale ciężko na jego podstawie wypowiadać się o całej serii

Pół biedy, jeśli poszczególnych odcinków cyklu nie łączy wspólna fabuła, lecz takiego argumentu nie sposób zastosować w przypadku chociażby Assassin’s Creed. Widziałem komentarze, jakoby wielu graczy odpuszczało sobie Revelations, postrzegając je w kategoriach bardziej rozbudowanego dodatku niźli pełnoprawnego członu tasiemcowej opowieści o wiekowym spisku. I rzeczywiście coś w tym jest, ale nie zmienia to faktu, że przygody podstarzałego Ezio i Altaira uzupełniają wiedzę o świecie AC i głównych jego postaciach, co moim zdaniem jest niezwykle istotne. Jeśli to pomijamy (skoro zawartość Revelations czy Brotherhooda wydaje się tak nikła, to przecież wystarczy poczekać na obniżki cen i kupić je niewielkim kosztem), to co nam zostaje? Jaki jest powód kupna kolejnych części? Nieskrępowany parkour i skrytobójstwo? W porządku, daje to sporo radości, ale jednocześnie spłyca grę – bo i po co toczyć boje z mass mediami o pożytek płynący z grania, gdy sami wyrzekamy się jego głębszej wartości…?

Assassin's Creed: Revelations - znów Ezio, znów Altair, ale historia idzie do przodu

Obcowanie z początkami danej serii to moim zdaniem cenna lekcja growej historii, pozwalająca lepiej zrozumieć także przemiany zachodzące w branży, bo jak już wcześniej zasugerowano – gry przeważnie są lustrem, w którym odbijają się obecnie panujące tendencje i dzięki poznawaniu staroci możemy zbudować sobie obraz tego, „jak to się kiedyś grało” bez konstruowania w tym celu wehikułu czasu. Co prawda wybrane produkcje doczekały się remake’ów, lecz w mojej opinii nieco zakłamują obraz prawdy, mieszając oldskul z nowoczesnością. Czymś takim jest m.in. Black Mesa – fanowską ręką zremasterowany pierwszy Half-Life, na pozór z nim identyczny, ale wystarczy chwilę pograć, by dostrzec różnice, zwłaszcza w zaimplementowaniu fizyki na modłę H-L 2. Według mnie jest on przeznaczony bardziej do fanów jedynki, by mogli sobie odświeżyć o niej pamięć, niż do nowych graczy – ci pierwej powinni nadrobić oryginał.

Black Mesa - niby to samo, ale jednak nie to samo...

I tym samym dochodzimy do kolejnej strony tego dylematu – mianowicie często doświadczenie starych odsłon danej serii bywa mocno utrudnione lub wręcz niemożliwe. Pół biedy, gdy poruszamy się w obrębie jednej platformy, lecz nie zawsze mamy to szczęście. Za przykład niech posłuży saga Medal of Honor. Wydawać by się mogło, że zna ją na wskroś każdy pecetowiec, który nie przespał ostatniej dekady – tymczasem jej początki sięgają wcale nie komputerów osobistych, a pierwszego PlayStation. Co więcej, kolejna generacja sprzętu również przyniosła znaczny rozdźwięk pomiędzy tym, co MoH oznaczało na PC i maszynkach dedykowanych graniu. Inna dobra do takiego porównania gra to Splinter Cell: Double Agent. Blaszakowcy mają prawo twierdzić, że prawdziwy, hardkorowy SC skończył się na genialnym Chaos Theory, tymczasem DA zupełnie inaczej zapamiętali posiadacze PS2, GCN oraz Xboksa. Łatwo dopisać do tego całkiem słuszną ideologię, że prawdziwy gracz powinien być multiplatformowy, choć nie o tym dziś mowa.

Pierwszy MoH? A skąd!

Osobiście nienawidzę zaczynania przygody z jakąś marką od dwójek, trójek tudzież jeszcze późniejszych. Niby mógłbym usprawiedliwić się sam przed sobą, że kiedyś nadrobię brakujące ogniwa, ale z automatu odcina mnie to od poznania rozmaitych smaczków i nawiązań – wspomniana przez fabułę postać będzie tylko imieniem i nazwiskiem, znaleziony przedmiot klamotem bez historii, a odwiedzane miejsce nie odświeży wspomnień. Owszem – w takim układzie zawsze można ponownie zagrać w daną część, ale w obliczu bezlitośnie rosnącej „kupki wstydu” wolę zająć się czymś innym, a do odłożonego cyklu powrócić, gdy naprawdę będę nań gotów. Bez bicia jednak przyznaję, iż parokrotnie złamałem tę zasadę, np. dla Resident Evil. Najpierw zagrałem w piątkę (wtedy wydała mi się taka sobie), potem w czwórkę (wywarła na mnie ogromne, niezwykle pozytywne wrażenie) i przyrzekłem sobie, że choćby nie wiem co, kiedyś nadrobię pozostałe. W tym przypadku barierą jest ich dostępność – o ile Nemesis łatwo zdobyć niewielkim kosztem, to już jedynka i dwójka mają status niemalże unikatów i jeśli już pojawiają się na aukcjach, ich ceny potrafią zmusić oczy do wyjścia z orbit. Do tego jeszcze wypadałoby zaopatrzyć się w Nintendo GameCube i wydany na tę konsolę m.in. remake części pierwszej, a to nie koniec wydatków, gdyż w kolejce do poznania czeka multum innych gier z Resident Evil w tytule.

Gdzieś tam czeka na mnie pudełeczko z RE1...

Zasada „albo gram we wszystko, albo się nie zbliżam” jest idealistyczna, lecz ma też drugie dno – zamykanie się na daną serię, bo pomimo własnych zapewnień nie jest powiedziane, że na 100% kiedyś uda mi się w nią zagrać. W tej kwestii ciężko o wypracowanie złotego środka i każdy przypadek należy rozpatrywać osobno, najlepiej zasięgając rady u graczy z bogatszym w tej materii doświadczeniem. I mam tutaj na myśli konstruktywne, dobrze uargumentowane wskazówki, a nie frazesy w stylu „nie graj w pierwszego Hitmana, tylko od razu w Blood Money, bo jest najfajniejszy” - wiedza jest po to, by się nią dzielić, a gracze powinni sobie pomagać.

Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt

Zapraszam również do mojej strony na FB, gdzie zamieszczam wszystkie linki do publikowanych przeze mnie treści i ciekawostki: http://www.facebook.com/GuyFawkes88

guy_fawkes
16 listopada 2012 - 23:55