Moja kariera w FM13: nastoletni superbohater to bajka - Brucevsky - 24 listopada 2012

Moja kariera w FM13: nastoletni superbohater to bajka

Źródło: geolocation.ws

Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.

Moi piłkarze przygotowywali się do pierwszego meczu sezonu z Orn Horten, a ja w milczeniu obserwowałem tablicę, na której rozrysowany był nasz plan taktyczny. Oficjalny debiut, przydałoby się dobrze wypaść – pomyślałem. Spojrzałem raz jeszcze na wystawioną pierwszą jedenastkę i na papierze wyglądało to wszystko optymistycznie.

Boiskowa rzeczywistość zweryfikowała nieco moje plany i przypuszczenia. W 70 minucie przy wyniku 1:1 sędzia pokazał jednemu z naszych przeciwników czerwoną kartkę. Wystarczyło ich dobić, ale nie kazałem chłopakom rzucać wszystkiego i pchać się do ofensywy. Może i to był błąd? Gdy w kolejnych minutach dwa razy piłka zatrzepotała w naszej siatce po genialnych uderzeniach z dystansu wiedziałem już na pewno, że ten sezon łatwy i przyjemny nie będzie. W sumie jak każdy pierwszy w nowej drużynie, gdy ma się jeszcze wielu pseudo-grajków, budżet obciążony zbędnymi pensjami i ograniczone pole manewru.

Na szczęście prezes przestał się zachowywać dziwnie po drugiej kolejce, gdy dopisaliśmy sobie trzy punkty z Fram Lavik.  Cała dwusetka kibiców rozchodziła się już do domów, a ja na parkingu spotkałem zbierającego się Kaisaega.

- Wiesz, Fram to kandydaci do spadku w tym sezonie i porażka z nimi mogłaby pokrzyżować nam szyki – zaczepił mnie asystent.
- Domyślam się, ale na szczęście twoja bramka i dobra postawa chłopaków dały nam potrzebne trzy punkty. Teraz utrzymać formę i regularnie punktować i górna połowa tabeli będzie nasza – odpowiedziałem.
- Mhm – mruknął Norweg, po czym wsiadł do swojego zdezelowanego Saaba o jajecznym kolorze.

Nie była to odpowiedź jakiej się spodziewałem. Poczułem, że mój asystent nie wierzy w takie osiągnięcie i traktuje mnie jak niezorientowanego w realiach futbolu amatora. Trochę mnie to gryzło w drodze powrotnej do domu.

Kilkanaście dni później zrozumiałem, czemu Kaisaeg tak zareagował. W kolejnych trzech meczach ligowych zdobyliśmy raptem dwa punkty i straciliśmy pięć bramek. Na domiar złego polegliśmy w Pucharze Norwegii z amatorską Fjorą 1:3. Podczas tej potyczki przypomniały się mi najgorsze wspomnienia z kariery w Vauxhall Motors, gdy beznadziejny piłkarz rywali aplikował nam, nawet z kontuzją, supergole z 30 metrów.

Następnego dnia bałem się zerkać do prasy, ale na szczęście o odpadnięciu trzecioligowca nikt nie wspominał. Historią z pierwszej strony była klęska Rosenborga z naszym ligowym rywalem, Valdres. Za chwilę zadzwonił telefon.

- Widziałeś? – zapytał rzecznik kibiców.
- Tak, widziałem wpadkę Rosenborga i widziałem naszą niemoc wczoraj na boisku, w zależności o co pytasz – odpowiedziałem.
- W sumie o to pierwsze, ale druga odpowiedź też mnie cieszy – odpowiedział śmiejąc się Thomas.

Chwilę pogawędziliśmy i poznałem aktualne zdanie fanów klubu. Na razie nie są specjalnie rozczarowani, choć liczą na poprawę gry, szczególnie u kilku zawodników. Jednym z wymienianych nazwisk był Kaisaeg. Doświadczonego asystenta nie miałem jednak zamiaru zmieniać, bo praktycznie nie było dla niego konkurencji w kadrze. Poza tym już w kolejnym meczu z Elverum zapewnił nam on trzy punkty. Czyste konto cieszyło mnie jednak bardziej. Jak się okazało słusznie, bo w kolejnych seriach gier zanotowaliśmy wyniki 2:2, 0:4, 3:2, 1:3 i 3:2.  Co to oznaczało? Że mieliśmy najgorszą linię obronną w całej grupie 1 trzeciej ligi.

Na forum Lillehammer przeczytałem ciekawą dyskusję kibiców, którzy spierali się, czy drużyna gra w tym momencie dobrze. Wyniki na to nie wskazywały, podobnie jak pozycja blisko dziesiątego miejsca. Szczęście w nieszczęściu, że napastnicy spełniali swoją rolę i ratowali nieco honor zespołu. Dzięki temu mieliśmy wymówkę, że gramy ładny, ofensywny futbol i warto nas oglądać. Mniejsza grupa kibiców zauważyła to i broniła mnie oraz zespół w internetowej dyskusji.

Na treningu popatrzyłem na chłopaków, którzy rozgrywali kontrolną grę. Sparre jest znakomity na środku obrony, ale sam nie może powstrzymywać ataków rywali. Cały czas szukam mu partnera, ale spośród trzech nominalnych stoperów żaden specjalnie nie zachwyca. Przez to na środku gra pomocnik Stensrud, który miewa lepsze i gorsze chwile. Najgorzej jednak jest na bokach obrony. Mamy formację, w której skrzydłowi są bardzo ofensywni, a to sprawia, że spora odpowiedzialność ciąży na bocznych defensorach. W tym momencie zawodzący Hjermann i amator Oudzemir nie potrafią jej udźwignąć. To właśnie z ich stron tracimy najwięcej goli. A ja nawet nie wiem jak to załatać.

- Einar, chodź na moment! – ściągnąłem z boiska asystenta – mamy w rezerwach jakichś bocznych obrońców?
- Jest ten młody Husa, a co? Ściągnąć go do pierwszego? – zapytał.
- Tja. Nie mamy wyjścia. Jeszcze trochę i Hjermanna zaczną obrzucać kamieniami z trybun, trzeba dać mu odpocząć – wyjaśniłem.

Żeby tylko jeden 17-latek umiał odmienić grę całej drużyny.…

Brucevsky
24 listopada 2012 - 10:30