Kiedy gracz nie chce grać? - sakora - 1 grudnia 2012

Kiedy gracz nie chce grać?

Dopadło mnie akurat jakieś choróbsko. Standardowo pozbędę się go za kilka dni. Zwykle, gdy mam trochę więcej czasu, poświęcam je na granie i nadrabianie innych zaległości książkowo – filmowych. Do tego jeszcze pojawił się Humble THQ Bundle, a w nim Red Faction Armageddon. Tak też postanowiłem wykorzystać ten czas na granie. Po chwili okazało się, że po prostu nie chce mi się grać. Zresztą nie po raz pierwszy... Pomijając standardowy tekst, że nie gramy, kiedy nam po prostu nie idzie...

Zmęczenie potrafi wykończyć każdego, nieważne, co chciałby zrobić. Po prostu pewnego krytycznego momentu się nie przekroczy i trzeba odpocząć. Nawet jeśli chcieliśmy odpocząć przy odprężającej rozgrywce, czasami się nie da. Zmęczenie odbierze nam skutecznie całą przyjemność z gry.

Przy chorobie bywa jeszcze gorzej. Nawet jeśli nie jesteśmy tak osłabieni, nieustanne pauzowanie gry celem wysmarkania nosa czy pokonania spazmatycznego kaszlu, zabija całą płynność gry i radość z tego płynącą. Nie chodzi o to, że czasami nie da się tak grać. Chodzi o to, że chwila takiej gry spowoduje, że dalszej nam się skutecznie odechce...

Spotykałem się także z innymi sytuacjami, kiedy miałem z pięć gier do ogrania (oczywiście pomijając cięgle rosnącą kupkę wstydu), było to bodajże Aliens versus Predator, Dead Space, Alan Wake, Back to the Future oraz Alpha Protocol. Pomijając pierwszy tytuł pozostałe są na odpowiednim poziomie. Zacząłem grać w jedną, następnego dnia w drugą, trzecią i tak dalej. W sumie sam byłem sobie winny za rozgrzebanie tylu tytułów naraz, ale z każdym kolejnym dniem chciało mi się w nie grać coraz mniej. Za dużo skakania pomiędzy tytułami, za mało imersji... I tak  powiększyła się rozgrzebana kupka wstydu...

Zdarzyło mi się także, że w pewnym momencie odechciewało mi się grać w jakiś tytuł. Raz były to sandboxy z GTA San Andreas na czele, które po kilku godzinach spowodowało odruch wymiotny (może w oczach wielu to herezja, ale nie zawsze celowe powiększanie przestrzeni do grania jest dobre). Innym razem przygodówki, na siłę utrudniające rozgrywkę czy strzelanki, które zbyt mocno rozwlekały się w czasie, dorzucając coraz więcej bezsensownych misji, celem sztucznego przedłużenia gry i zabicia jakiegokolwiek scenariusza.
Pomijając oczywiście fakt, że podobno teraz gry są krótsze, a nie ma tak długich jak kiedyś. Po prostu teraz jest więcej krótszych gier, bardzo mocno oskryptwanych i z góry wyreżyserowanych.

Kiedyś, nie ukrywam, grałem więcej. Czasami tak dużo, tak długo i tak nałogowo, że kończąc jakiś tytuł, nie chciało mi się odpalać kolejnego. Czułem kompletny przesyt graniem, szczególnie kiedy zaczynałem zastanawiać się ile czasu „zmarnowałem” na grę. Czasami dopadają mnie wątpliwości o to, czy zachowuję równowagę pomiędzy pasją, nałogiem a samym życiem.
Niestety zagranie się na śmierć, nie wchodzi w grę, jak miało to już nieraz miejsce w krajach azjatyckich. Czasami niejednego gracza dopada pytanie egzystencjalne, ile grać, żeby mieć coś jeszcze z tego życia?

Czy można grać tak długo i tak napastliwie, żeby przesyt spowodował, że nie będzie nam się chciało grać? Gdzie leży ta granica, pomiędzy przerwą pomiędzy kolejnymi tytułami, dla odpoczynku, a zbyt długim okresem nie grania, kiedy przestajemy czuć samą potrzebę grania?
Czy zdarzyło się, że nie chciało się Wam grać? Nie w jeden tytuł, który spowodował zmęczenie czy rozdrażnienie, ale tak po prostu z innego powodu. Czy zdarza się to, co jakiś czas czy w ogóle? Kiedy gracz nie chce grać?

     

     

Podsłuchaj mnie na Twitterze!

     

sakora
1 grudnia 2012 - 17:40