Karateka - remake słabszy od oryginału z lat osiemdziesiątych? - OsK - 5 grudnia 2012

Karateka - remake słabszy od oryginału z lat osiemdziesiątych?

OsK ocenia: Karateka
35

Pierwszy raz w Karatekę grałem gdzieś w okolicach 1991 roku. Gdy tylko zobaczyłem, że powstał remake, od razu postanowiłem go nabyć. Mówiąc w skrócie, to był jeden z najgorszych zakupów tego roku. Nowy Karateka jest produkcją naprawdę słabą, nawet jeżeli rozpatrujemy go jako remake.

Gra wygląda ładnie, a postacie sprawiają wrażenie żywcem wyciągniętych na przykład z animowanej wersji Mulan. Również muzyce trudno coś zarzucić. Prawdziwym problemem omawianej produkcji jest sama rozgrywka.

Fabuła jest bardzo umowna, po prostu wcielamy się w wojownika, który ma za zadanie uwolnić ukochaną porwaną przez lorda Akumę. W praktyce sprowadza się to do tego, żeby iść cały czas po wytyczonej ścieżce i stawiać czoła coraz trudniejszym przeciwnikom. Świetnie! Właśnie tego oczekiwałem po remake’u kultowego kiedyś tytułu.

Pierwszym zgrzytem, który zauważyłem, była realizacja przechodzenia pomiędzy kolejnymi walkami. Wcale nie musimy trzymać gałki analogowej w kierunku, w którym chcemy iść, bo postać i tak zmierza tam, gdzie trzeba. W porządku, to przecież bez znaczenia, prawda? Sednem rozgrywki są walki... I w tym właśnie punkcie możemy mówić o całkowitej porażce.

Na czym polega pojedynek? Mamy cztery przyciski: blok, uderzenie, kopnięcie i atak specjalny. Musimy poczekać, aż przeciwnik zaatakuje (co zazwyczaj jest wyraźnie sygnalizowane przez przyjęcie innej postawy) i nacisnąć blok. Wtedy mamy chwilę na wyprowadzenie ciosów. Uderzyć nogą, czy ręką – oto cały dylemat. Można powiedzieć, że rozwiązanie go zostało przez twórców pozostawione tylko naszym preferencjom, bo tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Z czasem ładuje nam się atak specjalny, który służy do natychmiastowego ogłuszenia przeciwnika, dzięki czemu zadajemy mu kilka dodatkowych ciosów bez konieczności blokowania.

Naprawdę, pierwotna wersja z lat osiemdziesiątych była bardziej emocjonująca, a Karateka na Commodore 64 to, w porównaniu z tym, co nam zaoferowano w 2012 roku, prawdziwie rozbudowana i wymagająca bijatyka. Po stoczeniu kilku walk mamy już naprawdę dosyć. Rozgrywka jest niesamowicie monotonna, a przeciwnicy wyglądają przeważnie jak klony. Całość jest toporna, schematyczna i najzwyczajniej w świecie nudna. Nie pomagają nawet nawiązujące do pierwowzoru przerywniki (pamiętacie atakującego ptaka?). Jest to jedna z tych nielicznych gier, w których naprawdę przydałby się przycisk do omijania części grywalnej, tylko po to, żeby obejrzeć cut scenki i odstawić grę na półkę.

Niektórzy recenzenci chwalą to, że po przegraniu walki, zamiast zobaczyć napis game over, musimy grać inną postacią. Postacie są trzy: jeżeli przegramy głównym bohaterem, gramy mnichem, gdy przegra mnich, gramy jako osiłek. Jak można się domyślić, tylko przejście gry pierwszym z bohaterów daje szczęśliwe zakończenie. Faktycznie, rozwiązanie ciekawe, tyle tylko, że nie jest ono w stanie uratować gry o absolutnie nieinteresującej rozgrywce.

Zastanawiałem się, czy jest sens wystawiać tej grze ocenę. Przeszło mi przez myśl, że być może nie mieszczę się w grupie docelowej? Ale jeżeli w jej skład nie wchodzą osoby, które grały w Karatekę na samym początku lat 90’ i które darzyły tę grę pewnym sentymentem, to kto? Może recenzenci, którzy mieli przyjemność grać w połowie lat 80‘ będą łaskawsi? Produkt, który otrzymujemy to remake pod względem graficznym, ale jednocześnie uwstecznienie pod względem rozgrywki (choć nie sądziłem, że to w ogóle możliwe).

Gry tego typu powinny być wydawane jako darmowe aplikacje, a nie pełnoprawne produkcje, za które musimy wyłożyć choćby kilka euro. Właściwie to Karateka mógłby służyć jako minigierka w jakiejś większej grze. Wystawiam 3,5/10, ale i to tylko dlatego, że grafika budziła we mnie miłe skojarzenia i nie napotkałem żadnych problemów technicznych. Jeżeli ktoś ma lepsze rzeczy do roboty niż wpatrywanie się przez kilkadziesiąt minut w nieciekawą animację i toczenie mało satysfakcjonujących walk przypominających sekwencje QTE, to z całego serca odradzam.

OsK
5 grudnia 2012 - 22:25