„Rozgwiazda” postawiła wysoką poprzeczkę niesamowitym klimatem, nieszablonowymi bohaterami i rzetelnym podejściem do nauki. Czy „Wir” ją przeskoczy albo chociaż jej dorówna? Środkowy tom trylogii często bywa tym najsłabszym. Zobaczmy, jak jest w tym przypadku.
Tytułowy Wir wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z wodą – to stadium rozwoju Internetu, gdzie złośliwe oprogramowanie potrafi ewoluować i ma faktyczny wpływ na rzeczywistość, np. może wywołać rozruchy społeczne. Koncepcja rozwoju sieci jest jednym z najciekawszych elementów w powieści.
Mamy tu zdecydowaną zmianę scenerii – z położonej w morskich głębinach klaustrofobicznej stacji Beebe przenosimy się na ląd. Lenie Clarke nie zginęła w wybuchu jądrowym. Wróciła na powierzchnię i, łagodnie mówiąc, jest wkurzona. Korporacja GA poszukuje jej, nie tylko w celu zatuszowania nadużyć, ale też aby powstrzymać Behemota – wyjątkowo żarłoczny mikroorganizm odkryty na dnie oceanu, który może spowodować zagładę ludzkości. Behemot ma się całkiem nieźle – eksplozja jądrowa to za mało, żeby go powstrzymać. Przy czym świat i tak się rozpada, zemsta Lenie i zabójczy mikrob to tylko kolejne cegiełki do dzieła zniszczenia. Na dodatek wszystkie osoby, od których zależy los ludzkości trudno zaliczyć do normalnych. Przyszłość rodzaju ludzkiego nie rysuje się więc w optymistycznych barwach.
Powracają starzy bohaterowie: Patricia Rowan i Ken Lubin, ale pojawiają się też nowi, różni od tych z „Rozgwiazdy”, ale równie nietypowi i pokręceni, jak na przykład prawołamacz Achilles Desjardins. Prawołamacze to specjaliści od zarządzania kryzysowego, farmakologicznie uwarunkowani do podejmowania trudnych, łagodnie mówiąc, decyzji w imię większego dobra. Czyli: zabijmy tysiące, aby ocalić miliony.
Pojawia się wiele pytań: Po czyjej stanąć stronie: pałającej (uzasadnioną) żądzą zemsty Lenie Clarke, czy (złej, pazernej itd.) korporacji, która próbuje zatrzymać Behemota? Czy zemsta może być ważniejsza niż życie milionów? Ile warto poświęcić dla wolnej woli? Poznajemy racje wszystkich stron, ale na żadne z tych pytań nie dostajemy odpowiedzi.
„Wir” różni się od „Rozgwiazdy” nie tylko scenerią: częściej i na dłużej dochodzą do głosu inni bohaterowie (w „Rozgwieździe” dominował punkt widzenia Lenie), ważniejsze są skutki podróży ryfterki i to, co się wokół niej dzieje, więcej miejsca poświęcono technologii, korporacyjnym machinacjom i szerszemu spojrzeniu na społeczeństwo. Druga część trylogii mimo zmiany klimatu w niczym nie ustępuje pierwszej.
Tak jak w „Ślepowidzeniu” i „Rozgwieździe” Peter Watts dba o naukowe szczegóły bez szkody dla warstwy fabularnej; „Wir” to zdecydowanie powieść dla tych, którzy w science fiction wolą science. Znowu muszę pochwalić udaną okładkę, świetnie dopasowaną do okładki „Rozgwiazdy”. „Wir” (po angielsku), podobnie jak „Rozgwiazdę”, można przeczytać lub pobrać za darmo na stronie autora http://www.rifters.com/real/MAELSTROM.htm Miałam nadzieję, że pod choinkę zażyczę sobie trzeci tom, ale premiera polskiego wydania „Behemota” niestety została przesunięta na przyszły rok: http://www.arsmachina.pl/blog/111