Nadeszła zima i łatwo nie odejdzie. Plucha za oknem i minusowe temperatury to prawy prosty od matki natury po którym trudno się otrząsnąć. Niektórzy piją gorące kakałko i jedzą czekoladę, co niektórzy uciekają do ciepłych krajów. Na ciepłe kraje mnie nie stać, a kakałka nie piję i czekoladki nie jem, bo boje się, że zostanę małą świnką. Muzyki słucham w nadmiarze, dlatego chciałbym wam przedstawić najlepsze płyty na zimę, coby zima była jeszcze zimniejsza a ludziom żyło się lepiej. Zapraszam do środka.
Klucz ? Zimno, chłód, strach przed tym, że zeżrą nas wilki w trakcie wieczornego spaceru. Płyty, które najlepiej słucha się zimą.
1. The Cure- Disintegration (1989)
Disintegration = Zima. O tym powinny już wiedzieć małe dzieciaczki raźno pomykające w przedszkolu. Zimna aura całej płyty i ogromny żal do świata Roberta Smitha pozornie zabija wszystko co ciepłe. Nie jest to wycie do księżyca z Pornography, jednak wciąż tu daleko do radosnego The Wish . Robert Smith tęskni za piękną przeszłością, jednak wciąż w jego głosie słyszymy, że perspektywy na przyszłość wcale nie są takie złe. Płyta dzięki brzmieniowemu bogactwu i długości kompozycji jest w stanie przekazać szeroką paletę emocji towarzyszących zimowej melancholii, nostalgii. Emocji, które trudno zaszufladkować, wskazać palcem i odłożyć na półkę. Jak zdefiniować "Pictures Of You" ? "Fascination Street" ? Rozłóżmy bezradnie ręce i wsłuchajmy się w życiowe doświadczenia Roberta Smitha. Tutaj i teraz, zima jest najlepszym okresem dla takich przemyśleń. To Zestawienie byłoby puste bez tego epokowego dzieła. Najgodniejsza z godnych, słuchać z pozycji ugiętych kolan.
2. My Bloody Valentine- Loveless (1991)
Shoegaze. Muzyka pełna nakładających się na siebie efektów gitarowych, odstraszających zwykłego słuchacza. Wnikamy i słyszymy mocarnie brzmiącą perkusję, niesamowicie pomysłowe patenty gitarowe. Loveless... najlepszy przykład subtelngo, dream-popowego/shoegazowego grania. Delikatny głos na tle masywnych, przesterowanych gitar, wciąż pobrzękujące w głowie masywne riffy gitarowe. Doskonały materiał do nocnego spaceru w słuchawkach... sprawdźcie chociażby takie "Only Shallow". Bardzo łatwo się zakochać.
3. Darkthrone- The Cult Is Alive (2006)
Inne, złe rejony, to samo zimno, bo zima nie wybiera. Black metal z punkowym pazurem, crustowym zacięciem. Miałem sporo dylemat jaki wybrać materiał z leśnej, black metalowej norwegii. Pierwsza myśl zeszła na leśne skrzaty, które wprost mówią, że w Norwegii to zima jest najlepsza na świecie, a inne zimy przy niej to małe dziewczynki. Tak, mowa o Immortal, który jest jedną wielką leśną prowokacją- zaczynając od black metalowego Gandalfa, po swobodne wypinia klat na norweskim fiordzie. Muzycznie prymitywni, formą śmieszni. Jednak to swoimi słynnymi sesjami zdjęciowymi zapadli w świadomości internetowej... i nich tak pozostanie.
Spoglądam tutaj na prawdziwych tytanów norweskiej sceny, którzy zimę mają we krwi, a poważne miny z biegiem czasu zaczęli sobie odpuszczać, aby w 2006r. pokazać wszystkim, że ten cały Black Metal to jedna wielka hucpa i zabawa dla małych, zagubionych chłopców. I jak dla mnie- to właśnie wtedy wydają najbardziej szczery materiał. W żadnym wypadku nie odbieram Transilvanian Hunger czy Panzerfaust tego na co zasługują- perły w koronie norweskiego grania. Bezwględne uderzenie- "Too Old, Too Cold". To tutaj mamy warkot listonosza (Fenriz, gitarzysta i wokalista), który wyznaje jak bardzo go wkurwia zima i cała black metalowa bufonada. Chamsko i do przodu, zimni i wkurwieni black metalowcy z norwegii. Bez finezji, ani polotu. Bo zima jest po prostu zła.
4. Earth- Angels Of Darkness, Demons Of Light I (2011)
Przepiękna rzecz. Wszystko tutaj brzmi jak rozciągnięta do granic możliwości mordoklejka w stanie katatonii. Bardzo powolne granie, ciągnące się w nieskończoność motywy gitarowe, urokliwie brzmiąca w tle wiolonczela. Długie kawałki, pełne ślimaczej dramaturgii, doskonale wpasowujące w klimat powoli padającego za oknem śniegu. Wystarczy chwila przy tej muzyce, abyś sam stał się powoli spadającym płatkiem śniegu. Trudno o tak oryginalny, a zarazem klasycznie brzmiący zespół.
5. Editors- In This Light and on This Evening (2009)
Nie jestem wielkim fanem Editors. Co prawda bez popitki łykam urocze kawałki z debiutanckiej płyty , jednak cała ta obskurna łatka post-punk revival trąci myszką i usilnym doszuwaniem się tendencji. Jednak to trzeci długograj ma w sobie ogromną moc. Wwiercające się w głowę motywy muzyczne, zimne syntezatory, duszna atmosfera ogromnego miasta. I takim kawałkiem mocno wkraczają na tę listę.
Jakie są Wasze ulubione płyty na zimową rozklapiuchę ?