Dudek VS Assassin's Creed III (SP) - Dudek - 27 grudnia 2012

Dudek VS Assassin's Creed III (SP)

O tym, że kupię Assassin's Creed III wiedziałem jeszcze zanim został zapowiedziany. Wszystko jedno gdzie miałaby miejsce  akcja i jak dużo mechanizmów zostałoby wprowadzonych - to jednak miłe, że twórcy nie zawiedli w żadnej kwestii choć niektóre elementy wymagają dopracowania. Jeszcze przed kupnem wiedziałem, że będę chciał napisać swoje wrażenia z rozgrywki i chciałem to zrobić jak najszybciej... niestety, zanim oderwałem się od nowego Assassyna to trochę mi zeszło... jakieś dwadzieścia pięć godzin cztery minuty i pięćdziesiąt cztery sekundy... Czas spędzony przy tej produkcji pozwolił mi poznać nie tylko wiele zalet ale i wad, których nie widać na pierwszy rzut oka.

Gra ma całkiem ciekawe rozpoczęcie (facet wspina się po ścianach w teatrze i nikt go nie widzi), a samouczek jest sprytnie wpleciony w fabułę. O nowych możliwościach i sposobie wykonywania różnych działań, dowiadujemy się aż do piątej sekwencji. Dzięki temu dawkowanemu tutorialowi człowiek nie denerwuje się, że mu tłumaczą to co zdążył poznać w ciągu poprzednich części. Co się zaś tyczy fabuły... tu rzecz ma się trojako. Na pierwszy ogień pójdzie, przewijający się przez wszystkie (prawie) części, motyw z obcą cywilizacją, który moim zdaniem jest do niczego. Pierwsza część była fabularnie wspaniała - teoria spiskowa o templariuszach chcących opanować świat oraz assasynach próbujących do tego nie dopuścić. Człowiek mógł nawet pomyśleć, że coś takiego faktycznie mogłoby istnieć... nagle w to wszystko wplątali się kosmici i czar prysnął. O ile jestem w stanie uwierzyć w teorię spiskową to w kosmitów już nie.

Nowe opcje skradania i zabijania są niezwykle przydatne

Sama historia Connora jest za to na najwyższym poziomie. Ma swoje zwroty i nieraz potrafi zaskoczyć. Największym twistem jest bohater, którym sterujemy przez pierwsze cztery sekwencje. Jest on charyzmatyczny, w przeciwieństwie do Connora ma poczucie humoru - jak dla mnie, mógłby być głównym bohaterem całej gry... a potem coś się okazuje... Dopiero w piątej sekwencji przejmujemy kontrolę nad Connorem, którego prawdziwego imienia nie umiem wymówić. Jest on Indianinem, który postanawia (nie do końca sam) zostać assasynem. W tym celu znajduje podstarzałego afroamerykanina, który go szkoli na porządnego skrytobójcę. W między czasie poznaje tajniki wspinania się po drzewach i polowania. W końcu dostajemy ostrza, a Connor może spokojnie walczyć z anglikami. Całość jest oczywiście bardziej rozbudowana niż mój (bardzo) ogólny opis zdarzeń. Historia Connora zasługuje na stwierdzenie, że jest to najlepsza historia w całej serii. Ma tylko jeden mały mankament: twórcy chcieli chyba pokazać, że świat nie jest czarno biały lecz zamiast koloru szarego wyszedł im kompletnie czarny. Nie zmienia to jednak faktu, iż historia jest bardzo wciągająca na tyle, że pomijałem wszystkie zadania poboczne - byle tylko zobaczyć co się stanie.

Większość misji zbudowana jest podobnie jak w poprzednich częściach. Szczególnie spodobały mi się misje poboczne, dotyczące skarbu kapitana Kidda. Pomimo, że skrypty sypały się garściami, to ucieczki z walących się budynków były niesamowicie efektowne (choć czasmi nie wiadomo było gdzie biec). Z rzeczy zapadających w pamięć mogę wymienić dwie: jedna, w której współpracujemy z ojcem Connora i druga, w której nasz główny bohater zostaje skazany na powieszenie. Trochę żałuję, że pobyt Connora w więzieniu nie został trochę bardziej rozbudowany - aż nasuwa się fragment z Mafii II gdzie zostało to pokazane w ciekawszy sposób. Całość ma swój klimat, a w jego podsyceniu pomagają sytuacje, w których jakiś facet wyciąga do nas rękę mówiąc "Jerzy Washington, miło mi."

Jedna z misji opartych na schemacie "tam i z powrotem"

Nie wszystko jednak  zasługuje na pochwałę. Pamiętacie może skecz Monty Pythona gdzie dowódca każe żołnierzom maszerować tam i z powrotem? Wszyscy żołnierze mieli oczywiście lepsze rzeczy do roboty. Twórcy jednak uznali ten pomysł za bardzo dobry. I tak podczas walki mojego statku z fortem, muszę ciągle unikać ognia z moździerzy - w rezultacie pływam w kółko. Innym razem karzą mi dowodzić trzema oddziałami. Wydawałoby się, że mam do czynienia z prawdziwe taktycznym wyzwaniem... ale nie! Wszystko sprowadza się jeżdżenia konno tam i z powrotem, wściekle waląc w przycisk odpowiedzialny za rozkaz otwarcia ognia... Wszystkie granice przeszła misja, w której musiałem biec pół kilometra by pogadać z jednym facetem, następnie zasuwać drugie tyle by zebrać informacje mu potrzebne, potem jakieś 700 metrów przechadzki by pozbierać kwiatki (to ma być zadanie dla skrytobójcy!?) i jeszcze taki sam kawałek żeby je komuś oddać... Idąc tą drogą, w następnej części powinny pojawić się misje o robieniu herbaty lub plewieniu grządek

Walka i poruszanie się jest równie łatwe jak w poprzednich częściach. Zmiany w sterowaniu wpłynęły bardziej na komfort rozgrywki niż stopień trudności - już nie trzeba naciskać kilku przycisków naraz by biec. Wśród największych innowacji znalazły się polowania, chodzenie po drzewach oraz bitwy morskie. Z drzew korzystałem zaledwie parę razy, polowania są ciekawą atrakcją po przejściu wątku głównego ale bitwy morskie to już coś. Brakuje gier, w którym można zarzynać się na morzu tak tradycyjnie - burta w burtę. Choć owe bitwy nie mają nic wspólnego z realizmem, są one niesamowicie dynamiczne i widowiskowe - aż miło popatrzeć jak wrogi statek się rozpada! Trochę mi szkoda, że abordaże są uwarunkowane misją... i że przeskakiwanie między statkami jest w postaci filmiku... Jakby pięknie było gdybyśmy mogli podpłynąć do każdego statku, zarządzić abordaż i wraz z kamratami przeskoczyć nad spienionymi falami..

Choć starcia na morzu nie są ani realistyczne, ani specjalnie trudne to dają dużo zabawy!

Dodatkowym plusem bitew morskich jest to, że mamy na co wydawać pieniądze (na ulepszenia statku). Sumy na to potrzebne są duże. W zebraniu ich pomaga system ekonomii, o którym można powiedzieć wiele, oprócz tego, że jest dopracowany. Dobrze tutaj użyć porównania skeczu "Dudka" o tytule "sęk" bo tak mniej więcej wygląda system ekonomi i craftingu. Chcę na ten przykład aby moi rzemieślnicy zrobili piwo. Niestety nie mam butelek. I nie mogą sami zrobić tych butelek. Aby uzyskać to co chcę, muszę wejść w inne menu, kupić piasek, następnie kazać zrobić butelki i dopiero wtedy mogę zażądać zrobienia piwa. Nawet w przypadku zwykłej beczki muszę tłumaczyć, że beczkę robi się z desek i skąd te deski. Toporny interfejs nie zachęca do prowadzenie interesów. Gildia assasynów wygląda podobne...

Przejście głównego wątku zajęło mi około szesnaście godzin. Wtedy zastanawiałem się po co ta cała ekonomia, polowanie... okazuje się, że z "Assasin's Creed II" zrobiła się sanboxowa gra. Po poznaniu całej fabuły nadal chce się grać, odblokowywać kolejne rzeczy, a system ekonomii w końcu się przydaje. Sama walka jest już przyjemnością. Connor potrafi wykańczać przeciwników z jeszcze większą brawurą niż Ezio i Altair. Jedyne co może przeszkadzać to fakt, że nasz bohater jest niemal nieśmiertelny - potrafi przyjąć na klatę salwę z muszkietów i nadal biegać. Chyba ani razu mi się nie zdarzyło żeby paść od jednej salwy. I wszystko byłoby ok gdyby nie to, że w jednym przerywniku Connor ustępuje gdy ktoś mu grozi pistoletem... tylko jednym! Swoją drogę, sam motyw z zasłanianiem się kimś przed salwą, niezwykle bawi i jest dobrą metodą na zabijanie silnych przeciwników (żartuję, nie ma takich). Bardzo przydatne jest gwizdanie by zwabić oraz wciągnąć wroga za ścianę. Podczas eksploracji świata można się natknąć na bugi lecz tratuję je jako dobre żarty, na przykład gdy prowadzę poważna rozmowę o handlu nieruchomościami, a jakiś koń w tle się zablokował i robi dziwne rzeczy. Jedyną, prawdziwie wkurzającą rzeczą jest jazda konno. Radzę wam trzymać się drogi gdyż po za nią nasz wierzchowiec kiepsko sobie radzi z leśnymi przeszkodami - byle kamyk i już się zatrzymuje. Prowadzona przez nasz postać też się czasem zatrzymuje na niewidzialnych ścianach. Czytając recenzje zauważyłem uwagi o nagle pojawiających się ludziach czego sam nie uświadczyłem - u mnie tylko znikali.

Do nowego systemu walki trzeba się przyzwyczaić

Nowa epoka historyczna i jednocześnie nowy kontynent, oznaczają zupełnie inne miasta. Ulice są tu szerokie, a zabudowania niskie. Brak także znanych budowli, których było dużo w poprzednich częściach. Ma to jednak swój klimat. Spacerując po miastach najłatwiej można dostrzec zwiększy limit wyświetlanych postaci - jest ich naprawdę dużo. Nie krążą już w kółko i zdaje się, że każdy ma jakiś własny interes (choć nikogo nie śledziłem żeby to sprawdzić). Ma to jednak swój minus gdyż trudniej o warunki na wtopienie się w tłum - jeśli już znajdę tą dwójkę ludzi idących w tym samym kierunku, obok siebie, to często się rozchodzą, a ja zostaję zdemaskowany. Na ulicach jest dość dużo wojska. Patrole sprawdzają nawet krzaki. Widać, że korona angielska "troszczy się" o swoje kolonie. Tylko czasem zdarzają się sytuację gdzie idę sobie spokojnie (ciesząc się prawem do noszenia broni), a straże bez powodu sie na mnie rzucają pomimo, że byłem incognito, a na mapie nie było zaznaczonej żadnej strefy do której nie mógłbym się zbliżać.

Wydawać by się mogło, że większy limit postaci oznacza spektakularne bitwy. Niestety tak nie jest. Kiedy uczestniczymy w topieniu herbaty, tłumy są duże lecz niestety stoją jedynie na brzegu wymachując rękami, a skrzynie wyrzuca jakieś pięć osób... Podczas bitew jest podobnie - gdzieś tam widać ogromne zastępy żołnierzy lecz w faktycznej walce bierze udział może dwieście osób.

Oto zbrojownia naszego assasyna. Możemy tu zmienić strój, uzbrojenie i powspominać swoje ofiary...

Pomimo swoich błędów i niedociągnięć, nowy Assassyn jest grą wartą swojej ceny. Przynajmniej jeśli chodzi o tryb jednoosobowy. Gra sieciowa zasługuje na osobny artykuł choćby przez wzgląd na system mikropłatności i wątek fabularny, którego jeszcze nie odblokowałem. Nie zmienia to faktu, że Connorowi brakuje tylko poczucia humoru, a fabuła jest jeszcze bardziej intensywna niż w poprzednich częściach choć byłoby miło gdyby twórcy nie zmuszali nas na koniec do oglądania napisów przez dwadzieścia minut.

Dudek
27 grudnia 2012 - 12:43