Mieszkanie nieposprzątane, ubrania niewprasowane, obiad nieugotowany, koty niewygłaskane, wszystko rzucone w kąt, bo oto jest: czwarty, finałowy tom „Pana Lodowego Ogrodu”. W końcu po trzech latach czekania i powtarzania pytania „Kiedy?” poznamy zakończenie historii Vuko Drakkainena. Czy będzie to satysfakcjonujący finał?
Premiera pechowo zbiegła się z nawałem pracy (eh, czemu zawczasu nie wzięłam urlopu?), co było źródłem mojej wyjątkowej frustracji. Nic to, czytałam w komunikacji miejskiej (a czytanie 900-stronicowej cegły w miękkiej oprawie na stojąco w tramwaju do wygodnych nie należy) i po raz pierwszy żałowałam, że do pracy jadę niecałe 40 minut – tak bardzo nie mogłam się doczekać zakończenia.
Tom trzeci skończył się, czy może raczej urwał – cliffhanger trudno nazwać prawdziwym zakończeniem – w Dolinie Bolesnej Pani, kiedy drużyna Vuko szykuje się do starcia z Wężami, a Passionaria Callo zaczyna się budzić. Tom czwarty zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu i od razu akcja zaczyna pędzić na złamanie karku. Konieczność odbicia Passionarii i Filara to dopiero rozgrzewka. Nieuchronnie zbliża się ostateczna konfrontacja między szalonymi naukowcami a naszymi bohaterami. Fjollsfinn, Vuko i jego Nocni Wędrowcy przygotowują się do największej i najdziwniejszej wojny w dziejach Midgaardu. Nadszedł czas sięgnąć po wszystkie możliwe środki, które mogą zapewnić zwycięstwo…
Tak jak w poprzednich tomach historię poznajemy z punktu widzenia Vuko i Filara. Ten ostatni na szczęście przestaje marudzić i narzekać, jaki to on nieszczęśliwy. W końcu dojrzewa i staje się prawdziwym Nosicielem Losu, chociaż i tak jego wątek pozostaje w cieniu wyczynów Drakkainena.
W ostatnim tomie cyklu dużo się dzieje, akcja trzyma w napięciu, ale nie brakuje też humoru. Czyli podobnie jak we wcześniejszych częściach. Są też minusy: trochę mało samych van Dykena i Freihoff – owszem, mamy Ludzi Węży i Amitrajów, ale samych głównych antagonistów spotykamy dopiero na samym końcu i tak naprawdę niewiele o nich wiemy. Lekko skróciłabym też opisy niektórych misji Nocnych Wędrowców (szukanie Szkarłata przez 50 stron to lekka przesada).
I wreszcie dotarłam do końca. Z jednej strony cieszę się, że cała historia kończy się w odpowiednim momencie, a nie ciągnie w nieskończoność, a z drugiej trochę żal, że to już koniec tej fascynującej przygody. Finał jest bardzo wyważony i sensownie rozwiązuje wszystkie wątki, chociaż na pewno nie usatysfakcjonuje wszystkich. I trochę zabrakło mi jakiegoś fajerwerku. Mimo pewnych zastrzeżeń czwarty tom „Pana Lodowego Ogrodu” to godne zwieńczenie całego cyklu.
Na stronie Polskiego Radia można posłuchać wywiadu z Jarosławem Grzędowiczem: http://www.polskieradio.pl/9/501/Artykul/745832,Jaroslaw-Grzedowicz-Fabula-powiesci-ma-swoje-przeznaczenie