Moja kariera w FM13 #10: w poszukiwaniu bezbłędnego finiszu - Brucevsky - 13 stycznia 2013

Moja kariera w FM13 #10: w poszukiwaniu bezbłędnego finiszu

Źródło: sportiva.shueisha.co.j

Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.

Pierwsza porażka w sezonie z Lyn miała prawo zaniepokoić kibiców Lillehammer. Dla mnie i całej jedenastki był to jednak po prostu przegrany mecz i nie przykładaliśmy do niego specjalnej wagi. Chcieliśmy kontynuować swoją pracę i wygrywać, aby utrzymać się w czołówce tabeli. Nie musiałem motywować swoich podopiecznych, bo czułem, że po znakomitym starcie chcą oni włączyć się w walkę o awans. Liga regionalna to dla wielu z nich za mało, a wypromować się na pewno będzie im dużo łatwiej w pierwszej lidze.

Po triumfach z Grorud i Orn Horten odzyskaliśmy pozycję lidera. Johansen był nie do zatrzymania i w każdym kolejnym spotkaniu dorzucał jedno lub nawet kilka trafień. Doskonale wspierali go obrońcy, którzy nie pozwalali nikomu poszaleć w ofensywie i zostali ojcami zdumiewającej serii gier bez straty bramki.

Nie było jednak tak, że sezon 2014 zmienił wszystko i nagle klub stał się rajską krainą, w której z kranów lała się whisky, a sukces gonił sukces. Zdarzały się nam wpadki, jak ta z Moss na wyjeździe. 0-4 po beznadziejnym występie, w którym ponad 45 minut graliśmy w dziesiątkę zabolało każdego, kto jest związany z Lillehammer. Na domiar złego, w rezerwach zaczęły pojawiać się głosy buntu. W poniedziałek zjawili się u mnie w odstępie ledwie kilku minut Trondsen i Traseth, którzy w podobnym tonie wyrazili niezadowolenie z braku gry w pierwszym zespole. Po krótkiej i niezbyt przyjemnej dyskusji skończyło się tym, że na biurku wylądowały żądania wystawienia na listę transferową. Nie zamierzałem jednak płakać z powodu kilku słabych piłkarzy. Obawiałem się tylko, aby ich nastawienie nie przeniosło się na młodszych wychowanków.

Tymczasem w lidze odbudowaliśmy się po klęsce i zanotowaliśmy trzy kolejne zwycięstwa. Tym razem nie tak pewne, bo straciliśmy też parę bramek, ale dzięki Johansenowi i solidnie prezentującym się skrzydłowym komplet dziewięciu punktów trafił na nasze konto. Szczególnie ważna była wygrana z Raufoss, konkurentem z czołówki. 3:2 po świetnej drugiej połowie umocniło nas na pozycji lidera. Problemem w kolejnych dniach mogła być jednak kontuzja Johansena, który wybił palec i wypadł nam ze składu na 9-12 dni.

Bez naszego supersnajpera na pięć kolejek przed końcem rozgrywek mieliśmy 8 punktów przewagi nad Mjondalen, 9 nad Grorud i 10 nad Raufoss. Kalendarz nam sprzyjał, bo stawiał nas przeciwko teoretycznie słabszym rywalom. W pierwszej połowie sezonu właśnie z nimi straciliśmy jednak kilka oczek, więc najważniejszym zadaniem było utrzymać koncentrację i nie dopuścić do powtórki. A nie pomagał nam w tym prezes, który niewiele brakowało, aby okleił swój samochód gigantycznymi naklejkami „Lillehammer – klub 1. ligi”. Entuzjazm po prostu od niego bił, ale trochę drażniła mnie ta zbytnia pewność siebie na tym etapie sezonu. Do końca rozgrywek jednak jeszcze trochę zostało.

Port był już na horyzoncie, ale na niebie zaczynały zbierać się ciemniejsze chmury. Drogbak-Frogn ograliśmy co prawda 2:0, ale Tiki Radstoder i Haehre okupili te mecz urazami. Oznaczało to, że do kolejnej potyczki przystąpimy mocno osłabieni, bo zawieszeni za kartki lub leczący urazy byli oprócz nich też Skagevang, Johansen, Hovemoen, Bjerke i Geilo. Mocno rezerwowy skład nie poradził sobie z pierwszą przeszkodą i uległ na wyjeździe zajmującemu pozycję w dole tabeli Strindheim 1:2.

Nasza przewaga nad Grorud nieco stopniała i wśród kibiców dało się wyczuć nerwowość. Naszym celem była pozycja w górnej połowie tabeli, ale teraz zajęcie tego miejsca byłoby chyba dla każdej osoby związanej z Lillehammer porażką. W tym kontekście ważny był kolejny mecz, w którym podejmowaliśmy Birkebeineren. Do składu wrócił Johansen, co pozwalało nam wierzyć w końcowy sukces. Do 90 minuty utrzymywał się jednak bezbramkowy remis, a genialną postawę prezentowali wyłącznie Sparre i Hjermann, którzy wspólnie rozbijali wszystkie ataki przeciwników. Tuż przed końcowym gwizdkiem zaskoczył też wreszcie Johansen, który niczym wytrwany bokser zadał rywalom nokautujący cios. Po jego indywidualnym rajdzie piłka zatrzepotała w siatce, a na trybunach doszło do eksplozji radości.

Asystent szybko przekazał mi informację, że Grorud też jednak wygrało. Nie było więc czasu na świętowanie kolejnego zwycięstwa. Na dwie kolejki przed końcem sprawa awansu wciąż była otwarta. Nas czekały tymczasem dwa wyjazdy, na obiekty Pors i Lyn, które musiały wygrać, aby uratować się przed spadkiem…

Brucevsky
13 stycznia 2013 - 13:46