Niemożliwe to hiszpański film o tajlandzkim tsunami, opowiadający o brytyjskiej rodzinie na stałe mieszkającej w Japonii. I choć kuriozalnie to brzmi, to nie jest największy problem obrazu Bayony, bo tym jest nierówny poziom. Niemożliwe ma bardzo dobry początek, niezły środek i niestety słaby finał, konsekwentnie obniżając loty co każde pół godziny.
Zaczynając od tego, co najlepsze, należy napisać o scenie katastrofy i tym, co następuje bezpośrednio po niej. Tsunami zostało pokazane z dbałością o szczegóły, widok ogromnych fal wyłaniających się zza horyzontu długo pozostanie mi w pamięci. Woda daje życie, ale potrafi być najgorszym kataklizmem. Pod jej naporem drzewa i zabudowania padają jak domki z kart, a ciało ludzkie jest niczym dmuchawiec na wietrze. Nie sposób z tym walczyć, należy szukać oparcia gdzie tylko się da. Podobnie próbowali robić bohaterowie filmu, a konkretnie Maria i jej najstarszy syn Lucas, bo w pierwszej fazie filmu obserwujemy poczynania tylko tej dwójki.
Dalej jest niewiele gorzej. Matka z dzieckiem próbują trzymać się razem, wspierać mimo przerażenia. Zaciskają zęby i starają się ignorować ból, a nam zdarza się skrzywić twarz razem z nimi. Bo Niemożliwe potrafi być sugestywne. Dramat, strach i rozpacz widać jak na dłoni. W pierwszej fazie film naprawdę daje radę w czym pomagają dobre role nominowanej do Oscara Naomi Watts oraz debiutanta Toma Hollanda.
Nie wiem, czy scenarzyści podjęli dobrą decyzję o podziale opowieści na dwie części, w drugiej skupiając się głównie na Henrym, ojcu rodziny. Tutaj już nie mamy survivalu czy scen katastroficznych. Henry’ego po raz pierwszy od uderzenia tsunami widzimy gdy już zdołał uratować dwójkę najmłodszych synów. Tłumaczę to sobie tym, że te szkraby są jeszcze za małe do gry w takich warunkach, niemniej całość na tym traci. McGregor zagrał sceny potrzebne, ale w porównaniu do roli Watts wypadł blado, tak jak druga połowa filmu wypada blado przy pierwszej. Całość traci pazur, film katastroficzny ustępuje pola dramatowi, a to znowu kłóci się z tym, co przyjdzie nam oglądać w finale.
Końcowa faza filmu wygląda tak, jakby reżyser uznał, że „kończy mu się taśma” i pora to wszystko zebrać do kupy. Niemożliwe jest jedynie inspirowane prawdziwą historią i to wyrażenie wiele tłumaczy, bo trudno uwierzyć by państwo Belón mieli tyle szczęścia w nieszczęściu. Odnajdywanie się bohaterów pod koniec, z klasycznym mijaniem i „budowaniem napięcia” zostało nakręcone z obliczeniem na wywołanie wzruszenia. Nie twierdzę, że to akurat w tym przypadku wada, ale na mnie zwyczajnie nie zadziałało. Zresztą, na moim seansie nikt po chusteczki nie sięgał, a były tam osoby w każdym wieku. Tak 20-latkowie, jak i ludzie którzy reformą emerytalną już nie muszą się przejmować. Cóż, może padło na taką grupę.
Szkoda, bo film o tak ogromnej tragedii powinien pozostawić gorzki smak, a tu nie jest nawet słodko-gorzki. Jeden kadr przypominający o tym, że wprawdzie tej grupie się udało, ale innym już nie, to za mało. A wystarczyłoby jedno dodatkowe, bardziej dosłowne ujęcie – zachęcam do zainteresowania się w jakim stanie wyszła z całej sytuacji Maria Belón. Niemożliwe zaczyna się świetnie, potem długo się broni, ale konsekwentnie obniża poprzeczkę aż do przekombinowanego, pozostawiającego widza w dobrym humorze finału. Na szczęście, nie spada za nisko.
6/10