Oscary 2013: Przed galą - promilus - 24 lutego 2013

Oscary 2013: Przed galą

Tradycyjnie chciałem zobaczyć wszystko. Tradycyjnie mi się to nie udało. Święto komercji, hollywódzki kicz i reklamy. Jedni mają finał Ligi Mistrzów, ja mam galę wręczenia Oscarów. Znowu nagrody zdobędą ci co nie powinni.

Wśród nominowanych w głównej kategorii znalazło się kilka filmów, które nie miały prawa tam się znaleźć.  Oscarowe niepisane prawo produkcje artystyczne i niezależne traktuje jak pianę na piwie. Ładniej wygląda, ale nie za to zapłaciliśmy. Tak więc jest i „Miłość” i „Bestie z południowych krain”. To takie dodatki, by nadal udawać, że Akademia widzi szeroko. Jeden i drugi film na nagrodę nie mają absolutnie żadnych szans. Kto zatem te szanse ma? Ptaszki ćwierkają, że walka rozegra się między „Lincolnem”, „Operacją Argo” i „Wrogiem numer jeden”.

„Lincoln” Spielberga to taka nietypowa kontynuacja „Konia wojny”. Patosu jest mniej więcej na tym samym poziomie. Więcej uwielbienia dla prezydenta USA (niż konia). Pisząc wprost: Spielberg tym filmem Lincolnowi zrobił fellatio. Mąż stanu wygląda tutaj jak skrzyżowanie Świętego Mikołaja z wujkiem Januszem, który zawsze ma mnóstwo anegdotek do opowiedzenia. Reżyser nawet na moment nie odchodzi od skrupulatnie robionej laurki. Żona Lincolna, która w dzisiejszych czasach zapewne uganiałaby się za gangsterami w BMW została tak spłycona, że aż szkoda tak ciekawej postaci. Spielberg nawet kupowanie głosów przedstawił tak, że CBA by tylko spojrzało ze zrozumieniem. Oscar dla „Lincolna” jest mocno prawdopodobny. Skoro nie ma filmu o Żydach, to trzeba nagrodzić coś innego, po czym amerykanie będą się całowali po dupkach ubranych w majtki z flagą USA.

„Operacja Argo” to dla mnie niespodzianka. Sprawnie zrobiony thriller silnie nawiązujący do tradycji „heist film”. Lekka opowieść o trudnej misji w ciężkich czasach. Ogląda się jak pierwszorzędne letnie kino. Różnica taka, że historia została oparta na faktach. Lubię Bena Afflecka - reżysera, mniej Bena Affleca – aktora. Tutaj jednak dał radę. Może dzięki obwitej brodzie udało mu się zamaskować niedostatki warsztatowe. Reżyserem jest za to bardzo dobrym i zaskakujący jest brak nominacji dla niego.

„Wróg numer jeden” to film, który mógłby być dużo lepszy, gdyby CIA nie pokrzyżowała reżyserce planów. Chamy złapali Bin Ladena i trzeba było scenariusz pisać na nowo. Film o kilkuletnich, bezskutecznych poszukiwaniach terrorysty numer jeden oglądałoby się lepiej. Twórcy wybrnęli ostatnimi scenami schwytania Bin Ladena, które ponoć zostały bardzo dokładnie odtworzone. Kino w tym wypadku zadziałało bardzo szybko. „Wróg numer jeden” mógłby stać się filmowym hymnem pracowników CIA i innych agencji wywiadowczych na świecie. Bigelow jednak tak szybko kolejnego Oscara raczej nie dostanie.

Od trójki faworytów bardziej podobały mi się 2 inne filmy. „Django”, o którym pisałem tutaj i „Nędznicy”. Do „Nędzników" zasiadałem pełen obaw, że nie wytrzymam, że nie dotrwam do końca, że się zanudzę. A tu niespodzianka – film jest tak… monumentalny, że ogląda się go jak napakowany efektami specjalnymi letni blockbuster.  Piosenki wpadają w ucho i nie chcą z niego wypaść. Stroje, realia historyczne, Francja – wszystko jest tak piękne po prostu, że od tego filmu mógłby każdy zaczynać swoja przygodę z musicalami – na pewno się nie zrazi.

Spójrzmy jeszcze co ciekawego w pozostałych kategoriach.

Największe szanse na nagrodę dla najlepszego aktora ma Daniel Day-Lewis za „Lincolna”. Nie chcę mu odbierać zasług i rozpowiadać, że to taki sobie aktor. Wielkim aktorem jest – to wiemy. Ale nominowany tez jest Joaquin Phoenix za rolę w „Mistrzu”. Kto widział „Lincolna” i „Mistrza”, musi, po prostu musi stwierdzić, że Phoenix był lepszy. Dla samej jego kreacji warto było pójść do kina.

Ciekawie jest też w kategorii „najlepszy aktor drugoplanowy”. Kibicuję Tommiemu Lee Jonesowi. Pozostali jego konkurenci zagrali poprawnie, on pokazał coś więcej.

Galę poprowadzi twórca „Family Guy” Seth Macfarlane, co może ją mocno ożywić. Osobiście liczę na mocne dowcipy o celebrytach. Mam nadzieję, że nie założyli mu hamulców.

Oby tylko wytrzymać tej nocy i jakoś dać radę w pracy przez cały tydzień (jutro od 8.00 – 12 godzin!). Niech wygra najlepszy. Z całego serca kibicuję „7 psychopatom”.

promilus
24 lutego 2013 - 18:30