Jestem ogromnym fanem twórczości Sama Lake'a – uważam, że Max Payne 2 to jedna z najlepiej napisanych gier, która kompletnie nie potrzebowała kontynuacji. Produkcja prawie idealna, która połączyła świetną grę akcji z fantastycznym scenariuszem noire. Każdy w takiej sytuacji oczekiwałby następcy – którym nie miał być kolejny Max, ale Alan Wake. Tylko, że Alan Wake jedynie mi się podobał.
Jeżeli po Maxie Payne 2 zadawałem sobie pytanie – „gdzie można zmierzać po idealnym zakończeniu?”, tak po Alan Wake zastanawiałem się co autorzy będą musieli zrobić, żeby w ogóle utrzymać mnie przy tytule, który mnie lekko rozczarował i znudził.
Prawda była taka, że w dużej mierze wynikało to z pokręconego procesu produkcyjnego gry – zmian koncepcji, cięć, przenosin z platformy, i ja to wszystko rozumiałem, tyle, że nie zawsze mnie obchodziło.
Tak, bawiłem się dobrze. Tak, ciekawiła mnie historia Alana. Tak, bardzo chętnie zmierzyłem się z mrokiem jaki stanął nad światem. I tylko tyle.
Amerykański Koszmar kupiłem na jednej z wyprzedaży urządzonych przez GOG.com, spodziewając się mniej-więcej powtorki z rozgrywki. Impulsem była niewielka cena oraz sympatia do developera. Oczekiwałem dobrej, ale źle zbalansowanej pod względem tempa zabawy, która czerpie garściami z twórczości Stephena Kinga. W zasadzie nie ma w tym nic złego – ale dla mnie istnieje przepaść pomiędzy klimatami noire, a klimatami Kingowskimi, przepaść na korzyść Maxa. Do tego strzelanie w Alanie nie było aż tak przyjemne...
Amerykański Koszmar okazał się dla mnie ogromnym zaskoczeniem. To gra bardziej dynamiczna. To gra momentami arcade’owa. To gra cholernie świetnie napisana. Paradoksalnie jej cechy wynikały z tego, że pierwszy Alan kosztował sporo i w wersji na Xboxa 360 nie podbił rynku tak jak na to liczono. Nie-do-końca-sequel musiał być tytułem mniejszym, bez konsolowej wersji płytowej, z większą ilością akcji i strzelania po to, żeby wpasować się w szersze gusta.
Udało się nadspodziewane dobrze. Przede wszystkim – owego strzelania jest dużo więcej, dostaliśmy większą ilością typów broni oraz ciekawszych wrogów niż w oryginale. Strzelanie jest punktowane, fajny tryb arcade pozwala wskoczyć na chwilę w grę i tytuł naprawdę momentami bardzo przypomina Maxa Payne w dobrym tego słowa znaczeniu. Wciąż nie zastosowano tutaj chowania się za osłonami, co cieszy mnie w dzisiejszych czasach, natomiast rozwinięto niesamowite efekty świetlne z jakich słynął poprzednik. Momentami czułem się jakbym grał w następcę Resident Evil 4, a naprawdę, w kwestii gameplayu ciężko o lepsze rekomendacje.
Ale tym co najbardziej polubiłem w Amerykańskim Koszmarze okazał się scenariusz.
Po pierwsze – dostałem konkretnego złego, z konkretnymi motywami i konkretnym sposobem myślenia.
Po drugie – dostałem wspaniałą kompozycję pudełkową. Początkowo scenariusz nie ma żadnego sensu. Nie wiadomo co się dzieje, dlaczego, po co. Jest „growy do bólu”. I owym growym scenariuszem Sam Lake zabawił się świetne. Sam trzykrotnie powraca do każdej z lokacji za każdym razem rozumiejąc więcej, znając więcej szczegółów, a razem z nim poznajemy dokładnie cały jego świat, motywację oraz zasady funkcjonowania uniwersum w którym się znalazł. Alan podważa rzeczywistość, szuka logiki w jej braku, zabawia się z czasem oraz przestrzenią w skondensowanej, dobrej fabule, będącej hołdem dla serialu oraz gier wideo. Uniwersum jest typowe dla gatunku jakim operuje Sam, bo to jego uniwersum.
Uniwersum, w które sam się wpisał.
America Nightmare świetnie korzysta z zasady mystery, przywodząc mi na myśl odrobinę Twin Peaks, X-Files, Dr. Who, a już znacznie mniej Stephena Kinga. Jeżeli nie lubisz jedynki – możesz polubić ten tytuł. Jeżeli ją lubisz – to bierz, bo dowiesz się wielu ważnych rzeczy.
"A woman. A man. Two lovers, held apart for far too long. Enveloped in the light of a glorious dawn. They both feel it, he's home at last. Are these actual events or merely a dream? A memory or a glimpse of what is to come? One thing is certain, this scene takes place in another time and another place... far, far away... from Night Springs."