Pisząc te słowa czekam na wejście na pokład samolotu relacji Amsterdam – Arusha. Moja podróż zaczęła się we wtorek wieczorem, kiedy to wyjechałem z Wrocławia do Berlina i stamtąd przyleciałem właśnie tutaj. Nawiązując do mojego obecnego położenia, muszę napisać jedną rzecz – architekci, inwestorzy i inni spece od gospodarki przestrzennej powinni raz w życiu wpaść do Amsterdamu i zobaczyć jak się robi lotniska. Porządek, zorganizowanie, świetna obsługa, bardzo dobre zaplecze usług i ciekawe „ficzery”. Trochę latam po świecie, ale takiego poziomu jeszcze nie widziałem.
Znacznie ciekawszy od lotniska w Amsterdamie jest cel mojej podróży. Korzystając z hojności mojego ojca i naszej wspólnej pasji, dałem się wyciągnać na dwutygodniowego tripa do Tanzanii. Zabawne jest, że kiedy podróżujemy we dwóch, ludzie często biorą nas za parę, a my, mówiąc językiem gimbazy, zawsze mamy z tego bekę. Tym razem będzie trochę inaczej, bo już trzeciego dnia wyprawy doleci do nas dwóch znajomych z Polski.
Po cholerę lecieć tak daleko i wydawać tyle kasy, skoro można robić sobie mniej kłopotu i polecieć na wakacje na przykład do czterogwiazdkowego hotelu w Egipcie z opcją All Inclusive, czy nawet do Tajlandii albo na Goa? Tu pojawia się magiczne słowo – PASJA. Na lotnisku w Berlinie słyszałem rozmowę dwóch Polaków koło czterdziestki, z których jeden uskarżał się właśnie na brak pasji. Patrząc na mojego ojca od dobrych kilku lat zaczynam dostrzegać, jak ważny jest to element naszego życia. Choć jest to wyraz bliskoznaczny do hobby, pasja to coś więcej niż spędzanie czasu grając w gry komputerowe czy czytanie książek fantasy. Artur (tata) żyje od wyjazdu do wyjazdu i z częstotliwością raz na rok, raz na pół roku zapuscza się w mniej i bardziej popularne kraje afrykańskie. Uganda, Kamerun, Kenia, Gambia – to tylko część krajów, które zjeździł wzdłuż i wszerz.
Co my tam właściwie robimy? Jeździmy jeepami, pijemy piwo i whisky, jemy lokalne przysmaki, poznajemy ludzi. Ale przedde wszystkim robimy zdjęcia. Każdy z ekipy chodzi obwieszony aparatami z zestawem obiektywów, a lokalne biuro podróży, które od miesięcy dopinało nasz wyjazd na ostatni guzik, wozi nas z miejsca na miejsce. Zwiedzamy sawanny, dżungle, góry i jeziora, a najważniejsze kryterium wyboru miejscówek często powoduje, że ludzie pukają się w głowy i szczerzą się do mnie, gdy im o tym mówię. Muszą być ptaki. Ptaki to główny temat naszych zdjęć. To jak zbieranie pokemonów. Im bardziej rzadki i trudniejszy do wytropienia ptak, tym większa satysfakcja i fejm wśród rodzimych birdtwatcherów i fotografów. Na pewno poświęcę temu tematowi więcej uwagi, bo jest o czym pisać.
Jeżeli jesteście ciekawi, jak toczy się życie w kraju, w którym właśnie grzeje trzydziestopniowe słońce, chcecie zobaczyć zdjęcia pięknych ptaków, ludzi, krajobrazów i przeczytać relacje z mojej podróży po dzikiej Afryce – odwiedzajcie mojego bloga częściej. Przez następne dwa tygodnie w miarę dostępności wifi będę pisał ile się da, a po powrocie na pewno zostanie mi jeszcze dużo zdjęć i materiału do publikacji.